wtorek, 7 kwietnia 2015

Envoy of Death - Chapter 2

Hi Dreamers!


Nadchodzi kolejny rozdział mojego opowiadania ;D




Przez całą drogę luksusowym i bardzo drogim mercedesem moich nowych rodziców zastanawiałam się co zostanę w swoim starym domu. Ciekawe, czy po wszystkich pomieszczeniach i korytarzach będą ganiały myszy albo szczury, a w "przyozdobieniu" ścian pomogą pająki i korniki. Żeby o tym nie myśleć wyjęłam z torby telefon i napisałam SMS-a do Calvina.
- MAM NOWĄ RODZINĘ! - pochwaliłam się.
Chwilę później nadeszła wiadomość od niego.
- TO ŚWIETNIE :) JAK MYŚLISZ, ILE U NICH POMIESZKASZ? TYDZIEŃ CZY MIESIĄC? MOŻEMY SIĘ ZAŁOŻYĆ. OBSTAWIAM, ŻE JUŻ PO TRZECH MIESIĄCACH WYWALĄ CIĘ Z DOMU - napisał.
- ACH, TEN TWÓJ OPTYMIZM ;) DZIĘKUJĘ, ŻE WE MNIE WIERZYSZ. ALE JAK JUŻ TAK ROZMAWIAMY TO OBSTAWIAM, ŻE ROK - odpisałam.
- NO TO STOI :) TERAZ TRZEBA CZEKAĆ. ALE I TAK WIEM, ŻE WYGRAM ;) PA, LAUREN.
- NIE BĄDŹ TAKI PEWNY. ZOBACZYMY. PA - napisałam i schowałam telefon.
Zerwałam z Calvinem zaraz po tym, jak się dowiedziałam, że muszę zamieszkać u rodziny zastępczej i przeprowadzić się do innego stanu. Nie chciałam związku na odległość. Jednak mimo wszystko zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie wróciłam do niego nawet, gdy miałam z powrotem wrócić tutaj, żeby zamieszkać u kolejnej rodziny. Nie chciałam do niego wracać, żeby przy kolejnej rodzinie i przeprowadzce znowu z nim zrywać. Jesteśmy przyjaciółmi i koniec. Nic tego nie zmieni.
Wreszcie Gabe zatrzymał samochód przed moim dawnym domem. Wysiadłam i popatrzyłam na miejsce, w którym mieszkałam całe życie. Z zewnątrz wyglądało tak samo. Miało ten sam kształt kwadratowego klocka. Ściany były tak samo białe, okna tak samo gigantyczne, a drzwi wymalowane w kolorowe odciski dłoni całej naszej czwórki. Do oczu napłynęły mi łzy, kiedy przypomniało mi się to letnie popołudnie, gdy je ozdabialiśmy. Jednak nie pozwoliłam żadnej z nich opuścić oczu. W nocy, kiedy zginęli obiecałam sobie, że już nigdy nie będę płakać nad nimi ani w ogóle. I tej obietnicy dotrzymam. Jestem teraz twarda. To co się stało tylko mnie wzmocniło. Chyba tak musiało być, to było ich zadanie, a moim było żyć dalej i pogodzić się z ich śmiercią z tym, że już ich nie ma i nigdy nie wrócą.
Odwróciłam się, żeby spojrzeć na Gabe'a i Emily. Obydwoje skinęli głowami, pokazując mi żebym weszła do środka. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do drzwi, starając się nie patrzeć na kolorowe łapki, skupiające całą uwagę. Jednak zanim otworzyłam drzwi, zamknęłam oczy. Nie chciałam powrotu bolesnych wspomnień i ciągłego sprawdzania mojego postanowienia o skończeniu z płaczem. Ja już nie płaczę! Jeszcze tylko jeden wdech i wyciągnęłam rękę do klamki, żeby ją nacisnąć.
Zdziwiło mnie, że drzwi były otwarte. Myślałam, że będę zamknięte, ale może to i dobrze. Przynajmniej nie będę musiała szukać kluczy zakopanych pod stertą rzeczy w torbie. Zostawiłam je na pamiątkę. Weszłam do środka. Nadal miałam zamknięte oczy. Nie chciałam znowu, nawet przez przypadek, zerknąć na drzwi.
W środku było ciemno jak w grobie. Postanowiłam jednak nie wyjmować telefonu i świecić nim, obwieszczając w ten sposób wszystkim zapchlonym szkodnikom, które już zdążyły przez cały rok urządzić tu sobie niezłe, zapaskudzone przez nich samych mieszkanko, że właścicielka domu wróciła z przedłużonych wakacji i zaczęłam nasłuchiwać. Nagle usłyszałam ciche skrobanie po panelach w przedpokoju i usłyszałam zaskakująco znajome dyszenie. Od razu wykreśliłam z listy podejrzanych seryjnego mordercę. Skrobanie było coraz bliżej, ale tym razem było to bardziej uderzanie i odbijanie od podłogi. Usłyszałam radosne szczekanie i wielka ciemna masa wylądowała na mnie, przygniatając mnie do podłogi. Domyślałam się już co, a raczej kto, to jest. Jednak musiałam się przekonać i mimo wcześniejszego własnego zakazu po omacku wyszperałam z torby mój telefon. W głowie na małej kolorowej karteczce napisałam: "ZAPAMIĘTAJ!!! Lauren, masz ćwiczyć swoją silną wolę!!!!!!" i ukryłam ją w zmyślonej szufladzie przepełnionej milionami podobnych karteczek, zatrzasnęłam ją kopniakiem i wyrzuciłam mały kluczyk, którym ją otwierałam i zamykałam. Koniec rozkazów! Żyje się tylko raz!
Gdy szukałam włącznika w telefonie, dochodziły mnie odgłosy uderzania czymś wyjątkowo puchatym o podłogę, a na policzku poczułam coś ciepłego i mokrego. Gdy wreszcie wymacałam ten włącznik, a światło płynące z wyświetlacza rozjaśniło korytarz, przede mną wyrosło wielkie, ciemnoniebieskie oko i biały, ogromny pysk. Przypuszczenia się potwierdziły. Na mnie siedział mój mały piesek o imieniu Alfa. Byłam trochę niemądra, myśląc, że to seryjny morderca. Przecież seryjni mordercy nie chodzą na czterech łapach, nie mają długich, nieobciętych pazurków, puchatego ogona ani mokrego i ciepłego języka i nie sapią tak głośno. Moja inteligencjo, zawodzisz mnie. Rozsądku, ty też nie jesteś lepszy.
Trochę przesadziłam z "piesek" a tym bardziej z "mały". Mój Alfa jest szczeniakiem, w połowie psem - wilczurem, a w połowie wilkiem. Okey, mały w znaczeniu wieku jest, ale co do wzrostu, to się grubo myliłam. Już teraz, będąc małym szczeniakiem sięga mi do pasa. Moje szczęście, że jak będzie dorosły dosięgnie mi "tylko" do łokci, a nie jak prawdziwe wilki, które sięgały do czubka głowy człowieka.
Znalazłam go półtora roku temu na ulicy, gdy spokojnie grzebał w śmietniku, szukając czegoś do jedzenia. Od razu zrobiło mi się go szkoda i postanowiłam się nim zaopiekować. Zdziwiło mnie, że gdy podeszłam, nie zaczął na mnie warczeć jak zwykły bezdomny pies broniący znalezionego obiadu, tylko radośnie zamerdał ogonem, grzecznie usiadł, uroczo przekrzywił głowę i uśmiechnął się po psiemu. Jego "powitanie" sprawiło, że pomyślałam, że już od dawna na mnie czekał. Dobrze, że tak zareagował. Przynajmniej nie muszę szukać liny czy czegoś podobnego, żeby go siłą zawlec do domu. Wyjątkowo bardzo zależało mi, żeby się nim zaopiekować i nawet, gdyby zaszła potrzeba, zaciągnęłabym go lub zaniosła, a warto wiedzieć, że jestem uparta i nigdy nie odpuszczam. Najdziwniejsze było jednak to, że wydawało mi się, że bardzo dobrze go znam.
Gdy szłam do domu razem z moim nowym przyjacielem wszystkie babcie w kolorowych, moherowych berecikach dumnie wlokące za sobą spasione yorki żywione tonami najtłustszych psich karm jakie kiedykolwiek świat widział, które razem ze swoimi nadętymi pańciami rozpoczynały piekielny koncert z ujadaniem i piskliwym szczekaniem w roli głównej, na jego widok zaczynały niemiłosiernie głośno drzeć się ze strachu, a później wrzeszczeć, że to "coś" nie powinno łazić po ulicy i najlepiej "to" zamknąć na dożywocie w schronisku, bo straszy milutkie pieski. Akurat, te ich małe wredoty, które wyskakiwały ze skóry od nadpobudliwego skakania i szczekania na porządne psy, były ostatnimi, które można określić takim tytułem. Ja całkowicie je ignorowałam, a mój towarzysz wziął przykład ze mnie i radośnie podskakując i merdając ogonem, szedł przy moim boku nie zaszczycając tych jędz nawet spojrzeniem swoich granatowych oczy, sprawiając przy tym wrażenie najszczęśliwszego psa na Ziemi. I jak tu nie pokochać od pierwszego wejrzenia tego cudownego zwierzaka? Ja nie widziałam w tym żadnego problemu, ale chyba najbardziej powalona część naszego społeczeństwa ukrywająca siebie i swoje zbrodnie za obciachowymi, moherowymi berecikami uważa go za jedno z licznych wcieleń diabła.
Gdy wreszcie doszliśmy do domu, wpuściłam psa do środka i poprowadziłam go do kuchni. Chociaż to bardziej on prowadził mnie - szedł przodem, skrobiąc pazurkami po panelach. Chyba musiał tu już kiedyś być, tylko pozostaje pytanie kiedy. Na razie jednak postanowiłam nie rozpływać się nad tym pomysłem mojej nieocenionej wyobraźni, która podsuwała mi najrozmaitsze obrazy, jak Alfa kręcił się po domu w nocy o północy, przypominając jakiegoś mordercę, który chciał nas pozabijać, gdy spaliśmy. Pewnie poczuł zapach mięsa dochodzący z lodówki i wiedział, gdzie iść. Dziękuję wam, inteligencjo i rozsądku, nareszcie się na coś przydaliście. Pierwszy raz od dawna. Wyjęłam z lodówki wielki kawał mięsa i położyłam go przed psem. Musiał być bardzo głodny, sądząc po zaskakująco szybkim tempie z jakim pożarł całą porcję mięcha. Przykucnęłam przy nim i pogłaskałam go, tarmosząc gęste, białe futro. Zwierzę cały czas się do mnie uśmiechało po psiemu i cały czas uroczo dyszało, jak radosny, mały pociąg, wjeżdżający na stację. Chyba to sapanie sprawiło, że zachciało mi się strasznie spać, z braku poduszki, koca i miękkiego łóżka, przytuliłam się do mojego przyjaciela. Pamiętam tylko, że obudził mnie pisk brata i głośny huk obwieszczający upadek siatek z zakupami na podłogę.
- Mamo, czy my mamy jakiś dywan z wilka? - Ach, ten mój brat. Zawsze udawał, że niczego się nie boi. Gdy podniosłam głowę, moja "poduszka" zrobiła to samo, a przerażony brat zapytał:
- A jeśli mamy to czy on się rusza?
Mama i tata weszli do kuchni i gdy spojrzeli na białą kupę futra imitującą dywan, która zaczęła radośnie szczekać i merdać ogonem, wybuchnęli śmiechem.
- Mogę go zatrzymać? - zapytałam, obejmując psa za szyję i patrząc na rodziców wzrokiem kota ze "Shreka".
- Możesz pod jednym warunkiem - powiedziała mama. - Że zaraz pójdziesz do sklepu i kupisz mu jakieś porządne kapcie, bo nam tak parkiet zarysuje, że nic z niego nie zostanie.
- Jeszcze jedno zadanie ode mnie - wtrącił się tata. - Macie zostać w tej pozycji dopóki nie wrócę z aparatem. Zbyt słodko razem wyglądacie, a ja nie mogę zmarnować szansy na wspaniałe zdjęcie.
Na wspomnienie tego dnia łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłam płakać. Nie warto było płakać nad kimś, kto już nigdy nie wróci. Oni na zawsze pozostaną tylko spowitymi mgłą wspomnieniami ukrytymi na dnie mojej pamięci. Nie wolno żałować zdechlaków. Żywi ludzie są ważniejsi. Zwierzęta zresztą też. Koniec rozklejania się. Przytuliłam Alfę, ukrywając twarz w jego miękkim futrze. Teraz miałam tylko jego, a on miał tylko mnie. Musiałam być silna dla niego. Musiałam być silna, by go chronić. Był moją jedyną rodziną. Moim najlepszym przyjacielem. Traktowałam go jak swojego drugiego, młodszego brata. Nie ma sensu marnować energii na żałowanie trupów. Lepiej spożytkuję ją zmieniając żal w miłość, którą będę mogła przekazać mojemu pieskowi. Moi zmarli rodzice i brat są tam gdzie powinni być, czyli na cmentarzu, grzecznie leżąc w swoim ciemnym grobie. Teraz ja też byłam na swoim miejscu. Przy Alfie.
Już dosyć tego tulenia. Muszę iść do pokoju po rzeczy. Ostatni raz pogłaskałam Alfę i podniosłam się z podłogi, na której jeszcze przed chwilą siedziałam po turecku, wtulona w ciepłe futro mojego psa. Oświetlając sobie korytarz telefonem rozejrzałam się dookoła. Zupełnie zapomniałam, gdzie są schody na górę. Przynajmniej wiem, że mój pokój jest na górze. Punkt dla mnie. Nagle Alfa trącił swoim wilgotnym noskiem moją dłoń, kierując ją w odpowiednim kierunku. Zerknęłam w tamtą stronę i poświeciłam sobie telefonem, żeby zobaczyć co tam jest. Rzeczywiście, na końcu korytarza były schody. Zresztą były tam od zawsze. Ja chyba żyję w jakimś dziwnym świecie. Najpierw Gabe zgaduje, że chciałabym pojechać do domu, a teraz Alfa domyśla się, że szukam schodów. Ciekawe czy kiedyś spotkam mrówkę, która domyśli się, że chcę ją zabić i ucieknie. Mało prawdopodobne, ale skoro pies i człowiek zgadują o co mi chodzi to może mrówki też potrafią. Chyba na serio wariuję. Pewnie to po prostu przywidzenia, ale i tak warto poszukać w internecie numeru do jakiegoś dobrego lekarza i umówić się na wizytę. Nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie jestem chora umysłowo.
- Mądry piesek. - Posłałam Alfie szeroki uśmiech i podrapałam go za uchem. Znowu poczułam zimny nosek mojego przyjaciela tylko tym razem na biodrze. Pies pchał mnie w kierunku schodów. Miał rację. Nie mogę tu sterczeć do końca świata.
Gdy już byłam przy schodach i właśnie stopę na pierwszym stopniu, zatrzymałam się tak gwałtownie, że idący za mną Alfa wpadł na mnie. Popatrzyłam w górę schodów. To pewnie tam w jednej z szaf na piętrze krył się seryjny morderca. Teraz pewnie czeka na mnie, żeby jak wejdę naskoczyć na mnie z nożem.
- Lauren, ogarnij się. Oglądałaś stanowczo za dużo horrorów. A teraz skończ ten cały cholerny cyrk, zabierz rzeczy z pokoju i idź do Emily i Gabe'a. - No tak. Wewnętrzny Głos daje o sobie znać. Zawsze się wtrąca, gdy go najmniej potrzebuję. A co jeśli seryjny morderca czeka na mnie naprawdę?  
- Boże, dziewczyno, ogarnij się, bo skończysz na kanapie u psychologa lub nawet u psychiatry, a tego chyba nie chcesz, prawda? - I jeszcze te jego dobre rady. Zawsze są przydatne no i do tego udziela mi ich na swój oryginalny sposób. Biorę ostatni głęboki wdech. Raz, dwa, trzy...  
- Kurde, a ty jeszcze tu stoisz? Zabieraj swoje szanowne cztery litery i szoruj na górę. Ale już! - Jak zwykle chce dopiąć swego. Chce, żebym mu była posłuszna i oczywiście wymusza to na mnie na swój sposób. Jeszcze jeden wdech i powoli wchodzę po schodach, rozglądając się dookoła i cały czas wypatrując czegoś, a raczej kogoś, dziwnego. Eh... Chyba trzeba zadzwonić do jakiegoś wariatkowa, żeby już zaczęli szykować dla mnie pokój, bo naprawdę niedługo z tymi wszystkimi przywidzeniami i przeczuciami o seryjnych mordercach tam skończę.
W końcu wlazłam na górę i oczywiście rozejrzałam się. Nie zauważyłam żadnego typa z nożem. No to idziemy dalej do pokoju. Tym razem poszło mi wyjątkowo szybko, a dzięki mojemu antystrachowemu sposobowi, czyli zwykłemu zamknięciu oczu, nabiłam sobie chyba miliard siniaków podczas częstych spotkań ze ścianą. Pchnęłam dłonią delikatnie uchylone drzwi i wkroczyłam do królestwa kurzu i brudu. Wszystko dookoła mnie było pokryte cieńszą lub grubszą warstwą każdego z tych nowych władców mojego pokoju. W środku panował półmrok, a wszystko stało tam, gdzie wcześniej, zanim się przeprowadziłam. Nawet ogryzek po jabłku, który położyłam na szafce nocnej w zeszłym roku nie ośmielił się drgnąć. Leżał tylko spokojnie i majestatycznie, obrzydliwie cuchnąc zgnilizną i zwabiając do siebie zagłodzone muszki owocówki. Żeby dłużej nie stać w tym niewielkim, ciemnym i dusznym pałacu, wyciągnęłam spod łózka wielką torbę, postawiłam ją na nim i podeszłam do szafy. Wszystkie ulubione ubrania i buty rzucałam za siebie, licząc, że przynajmniej kilka moich skarbów trafi do torby. Gdy w szafie już nic nie zostało, odwróciłam się, żeby ocenić jak długo będę musiała na klęczkach przeczesywać cały pokój dopóki wszystkiego nie umieszczę na swoim miejscu w torbie. Chyba jednak źle oceniłam swojego cela. Wszystkie ciuchy i buty leżały tam, gdzie powinny i czekały na uwolnienie z tej mrocznej twierdzy.
Teraz nadeszła pora na podarowanie wolności moim ulubionym, kilku kompletom kredek i wielkiemu szkicownikowi w połowie wypełnionemu moimi wyobrażeniami posiadacza pięknych srebrnych oczu. Tymczasem na uwolnienie czekał jeszcze mój ukochany, szary, pluszowy tygrys. Ostatnimi szczęśliwcami, którzy mieli się stąd wydostać, były moje rękawice bokserskie i gigantyczny worek treningowy. Wyciągnęłam z szafy jeszcze jedną torbę i wyszłam z pokoju. W drodze na dół zajrzałam jeszcze do pokojów rodziców i mojego brata. Do torby zapakowałam wszystkie zdjęcia mojej rodziny, które tylko wpadły mi w ręce, pamiętnik mamy i jej ulubiony pierścionek, czarny pas karate brata i najładniejszy krawat taty. Tak wiem, że jestem sentymentalna, ale co mam na to poradzić. Nie chcę, żeby zupełnie zniknęli z mojej pamięci. Chcę, by zostali tylko jako żywi cieszący się życiem, najlepsi rodzice i brat na świecie, a nie martwe trupy z sali szpitalnej. Obrazy ich martwych skorup leżących na łóżkach przeniosłam do mojego wewnętrznego kosza na śmieci. Może nawet już same zdążyły wyparować i zniknąć...
Zanim zeszłam na dół złapałam jeszcze wszystkie zabawki Alfy i wepchnęłam je jakoś do drugiej torby. W ostatniej chwili zgarnęłam jeszcze jego kapcie. Kolejna niewinna pamiątka. Alfa truchtał za mną uderzając swoimi wilczymi łapami o podłogę, nie odstępując mnie na krok. Miałam już wszystko co chciałam zabrać. Trzeba szykować się do wyjścia. Jakoś zwlokłam dwie ciężkie torby i worek treningowy na dół i wszystko postawiłam przy drzwiach wyjściowych.
Brakowało jeszcze jednej rzeczy. Pobiegłam szybko na górę i wpadłam jak burza do pokoju. Zanurkowałam pod łóżko. Była tam, gdzie schowałam ją rok temu. Pomiętosiłam chwilę w palcach czarną jak noc, długą do ziemi pelerynę z kapturem. Nie pamiętam skąd ją mam, ale wiem, że mam ją od nocy, w której zginęła moja rodzina. Przytuliłam ją do piersi. Czułam, że ma związek ze srebrnymi oczami, które śnią mi się po nocach, ale mój zaćmiony mózg nie chciał wykombinować jaki.
Zbiegłam na dół do Alfy, schowałam pelerynę do w miarę pustej torby, którą siłą dopięłam i pozbierałam wszystkie rzeczy. Z trzema wypchanymi torbami i workiem treningowym pod pachą wyglądałam jak aktywna działaczka Stowarzyszenia Berecików wracająca z targu i obładowana karmą dla swojego przytytego pupila. Do bycia taką w stu procentach brakowało mi tylko moherowego beretu. Wyszłam z domu zostawiając otwarte drzwi. Nie było już niczego, co można by było ukraść. A przynajmniej nie zostało tu nic, po czym w razie kradzieży bym płakała. Odwróciłam się i ostatni raz spojrzałam na miejsce, w którym się wychowałam. Wypełnione było wspomnieniami i pamiątkami po mojej zmarłej rodzinie. Może nawet ich cienie przechadzały się po ciemnych pokojach i korytarzach. Gdybym zapaliła światło i choćby zerknęła na jakąś rzecz, którą zrobiliśmy wspólnie, poczułabym tylko ból i rozpacz, a świadomość, że być może to ja jestem winna temu, że ich już ze mną nie ma, sprawiłaby, że chciałabym do nich dołączyć, wyjść Śmierci na przeciw, rzucić się jej w ramiona. To dlatego nie włączyłam światła. Nie miałam odwagi zmierzyć się z bolesnymi wspomnieniami, stawić im czoła, pokonać ich. Po prostu bym im się poddała, pozwoliłabym, by mną zawładnęły, zaczęłabym żyć nimi i nie zwracałabym uwagi na to, co się dzieje dookoła mnie w realnym życiu, interesowałabym się tylko tym przezroczystym i niematerialnym światem żywych wspomnień osób, które utraciłam bezpowrotnie. Doszłam do wniosku, że ten dom trzeba spalić. Pozwolić płomieniom pochłonąć wszystko, co mi się kojarzyło z rodziną. Zabić wspomnienia obecne na każdym metrze kwadratowym. Iskra wystarczyłaby, by wzniecić pożar, który strawi ich pamiątki. Zamknęłam oczy.  
 - Weź się w garść, Lauren. Nie możesz żyć tą powaloną przeszłością. Życie toczy się dalej. Oni już nie żyją, a ty nie możesz żyć nadzieją, że gdzieś jeszcze są. Ogarnij się. Ich już nie ma. Jako martwe skorupy są w swoich grobach, a jako bezbarwne wspomnienia w twoim sercu. Na pewno nie chcieliby, żebyś skupiała się na tym co ci po nich pozostało. Teraz w twoim życiu nie ma miejsca na mazanie się z powodu śmierci rodziny. Bądź twarda. Wytrwaj te kilkadziesiąt lat, a spotkasz ich. Będziesz taka jak oni. Będziesz przezroczystą mgiełką wspomnień, które po tobie pozostaną. Będziesz z nimi. Ale teraz żyj dalej i nie patrz wstecz. Nie zwracaj uwagi na przeszłość. Liczy się teraźniejszość. - Tym razem w mojej głowie odezwał się jakiś męski głos. Musiałam się dowiedzieć do kogo należy. Jestem pewna, że nigdy go nie słyszałam. Może to seryjny morderca?
- Co ty masz dzisiaj z tym mordercą? Zakochałaś się w nim czy co? A jeśli tak to masz mi go zaraz przedstawić. Muszę się dowiedzieć co ci zrobił z głową. Wariujesz. W twojej przyszłości widzę celę w psychiatryku. Uważaj, kochana. Jak tak dalej pójdzie, naprawdę tam trafisz. A jak twój seryjny chłopak nic mi nie powie, to go do tego zmuszę. Ręce i nogi mu powyrywam. Słowo twojej kochanej przyjaciółki. - Mój Wewnętrzny Głos atakuje. Wrócił do mnie. A już miałam nadzieję, że coś mu się stało i da mi wreszcie spokój. Chociaż dobrze mieć taką przyjaciółkę jak Ona.
- Ej! Wszystko słyszałam! Jeśli to prawda to tobie też ręce i nogi powyrywam. Ale nie martw się, bo je później przyszyję. Dla przyjaciółki taryfa ulgowa - Nie ma co. Ona chyba zawsze stoi na warcie i łapie mnie za język.
- Wybacz. Nie bierz tego do siebie. Zmyślałam - odpowiedziałam Jej. Mimo wszystko obydwa głosy miały rację. Mojej rodziny już nie ma. A ja muszę się nauczyć żyć bez jej wspomnień. No i powinnam zapomnieć o mordercy.
- Brawo, kochana. Tak trzymaj. Zaraz do niego zadzwonię i powiem mu, że już nie jesteście parą. - Ach tak. Ona i to jej poczucie humoru. Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się i ruszyłam do samochodu. Zapakowałam wszystkie rzeczy do bagażnika i wsiadłam do środka. Na moje szczęście Emily nic nie powiedziała tylko skinęła głową i uśmiechnęła się, widząc jak wielka krzyżówka psa z wilkiem wygodnie sadowi się na tylnym siedzeniu mercedesa obok mnie. Potraktowałam to jak zgodę. Super. Przynajmniej nie trzeba będzie jej przekonywać, że naprawdę nie gryzie i nie potrzebuje kagańca, wymuszając, żeby mógł zostać.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na swój dawny dom. Obiecałam sobie jedną rzecz. Obiecałam sobie, że kiedyś go spalę. Pozwolę, by gorące płomienie pożarły resztki mojej rodziny uwięzione na zdjęciach w przedmiotach i w błąkających się po domu zagubionych cieniach. Obiecuję.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Oto kolejny rozdział z serii "Nudny jak flaki z olejem" XD Jednak mimo to mam nadzieję, że Wam się podoba. Jak pewnie zauważyliście, Lauren kończy myśleć o rodzinie. Mam nadzieję, że Was tymi jej ciągłymi "bólami wspomnień" nie zanudziłam ;D Teraz obiecuję, że od następnego rozdziału zacznie się rozkręcać akcja. Mam nadzieję, że już nie możecie się doczekać, co będzie się działo dalej z naszą kochaną Lauren ;D Jak myślicie, do kogo należy ten drugi głos? Czekam na komentarze i motywującą krytykę ;)


Jak minęły Wam święta? Mam nadzieję, że każdy z Was spędził je w szczęśliwej atmosferze z jeszcze szczęśliwszą rodzinką ;D
Kogo z Was odwiedził zajączek? ;D


Na koniec oczywiście cytacik:
" - Bardzo trudno mnie złapać - odpowiada drżącym głosem, ale bez wahania. - A skoro nie można mnie złapać, to nie można mnie zabić. Dlatego lepiej nie stawiać na mnie krzyżyka" 
"Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins


oli$360

piątek, 3 kwietnia 2015

March favourites

Hi Dreamers!

Jak Wam idą przygotowanka do świąt? Gotowe już przepyszne świąteczne ciasta? ;)
Dzisiaj post o Ulubieńcach marca :) Jak zwykle jest ich pięć, więc post będzie krótki, ale obiecuję, że już niedługo będziecie mieli co czytać. Powoli nadchodzi kolejny rozdział "Wysłannika Śmierci". Już go widać na horyzoncie, a przede wszystkim w moim magicznym zeszyciku, zwartego i gotowego, by pojawić się tutaj ;D Ale zanim to nastąpi, przede wszystkim musicie uzbroić się w cierpliwość, bo muszę go jeszcze przepisać, a to trochę potrwa :( Żartuję, pojawi się w niedzielę albo w poniedziałek :D Raczej wątpię, by nastąpiło to jutro, ale kto wie... Może jednak umiem szybko stukać w klawiaturę laptopa... ;D

Ale wracając do dzisiejszego posta. Zapraszam na Ulubieńców marca :)


1. Open Fm



Open Fm to świetna aplikacja, a tak właściwie radio, które można ściągnąć na telefon, a także słuchać go na komputerze. Jest tam mnóstwo wspaniałych piosenek i obiecuję, że każdy znajdzie coś dla siebie. Pełno kategorii stwarza mnóstwo możliwości wyboru ;) Tym, którzy najbardziej lubią słuchać popu, polecam kategorię TEENS ;D

2. Czerwony lakier do paznokci RIMMEL Brit Manicure



Przecudowny i wspaniały lakier! Ma same zalety: pędzelek, którym można łatwo rozprowadzić lakier, mocy intensywny kolor, długo się utrzymuje, szybko schnie, potrzeba tylko jednej warstwy, by paznokcie cudownie wyglądały i długo się utrzymuje na paznokciach. Czego chcieć więcej?

3. Wiosna



Wreszcie po mroźnej zimie nadeszła cieplutka wiosna. Wreszcie słoneczko na dłużej pojawia się na niebie, a dni są dłuższe i cieplejsze. Nadszedł czas, by czapki, szaliki, rękawiczki, grube kurtki i zimowe buty poszły na kilkumiesięczną przerwę na odpoczynek do szafy. Teraz mają okazję wykazać się skórzane kurtki, bluzy i lekkie apaszki. Na pewno sobie poradzą ;)

4. "Zbuntowana"


Byłam na tym filmie w kinie. Żeby go opisać wystarczy jedno słowo: boski. Bardzo mi się podobał. Wszystko było idealnie dopracowane, ciągle coś się działo. Uważam, że to doskonała kontynuacja pierwszej części - "Niezgodnej". Film polecam każdemu. Jest świetny! Mały warunek: obejrzeć lub przeczytać pierwszą część ;) Sama niedługo zabiorę się za książkę. Czekajcie na recenzję ;D

5. Ariana Grande "My Everything"



Cudowna i wspaniała płyta. Kupiłam ją zupełnie spontanicznie, ale nie żałuję. Piosenki są po prostu piękne. Może nie są jakoś bardzo dynamiczne i szybkie, ale na pewno dopracowane i magiczne. Od razu zakochałam się w nich wszystkich. No może największy kawałek mojego serduszka zgarnęło "One Last Time" ;D Ariana wykonała kawał dobrej roboty.


To już niestety wszyscy Ulubieńcy marca :( Ale nie martwcie się. Niedługo nadejdzie kolejny rozdział "Wysłannika Śmierci". Obiecuję, obiecuję, obiecuję. Dzisiaj zaczynam przepisywanie ;)
Nie jestem pewna na sto procent, ale być może jutro albo nawet jeszcze dzisiaj pojawi się jakieś wielkanocne DIY. Nie obiecuję, że będzie na pewno, ale postaram się je zrobić. Mam nadzieję, że wybaczycie jeśli się nie uda. Za rok też będą święta :) Najwyżej wtedy się go doczekacie ;D


To już na dzisiaj wszystko :( Nie smućcie się. Niedługo znowu przyjdę do Was z postem :) Czekajcie :D
A teraz na zakończenie kochany cytacik:
" - Wyjaśnijmy coś sobie. Byłam przeciwna temu, żebyś z nami jechał. Ty i ja znowu razem? To dopiero krępujące. - W mojej głowie brzmiało to o wiele lepiej. Słowa, które teraz zawisły między nami, były pełne zazdrości, małostkowe i podłe. Dokładnie tak powiedziałaby urażona eksdziewczyna. Nie chciałam pokazać po sobie, że wciąż mam do niego żal. Zwłaszcza kiedy on zgrywał przede mną wesołka i dowcipnisia.
- Ach tak? W takim razie obecny tu opiekun zarządza specjalnie dla panienki wcześniejszą o godzinę ciszę nocną. "
"Black Ice" Becca Fitzpatrick


oli$360



niedziela, 29 marca 2015

Envoy of Death - Chapter 1

Hi Dreamers!

Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału mojego opowiadania :D




ROK PÓŹNIEJ


Rozdział 1


- Uważa pan, że nie nadaję się na zastępczą matkę Lauren? - warknęła kobieta siedząca przy stole po prawej stronie sali sądowej. Już od ponad godziny wykłócała się z sędzią Johnsonem o prawa do opieki nade mną jako matka zastępcza. Gdyby jej się udało, ona i jej partner, siedzący obok niej przy stole, zostaliby moją szóstą rodziną zastępczą. Moi wszyscy poprzedni opiekunowie bardzo szybko się mną nudzili. No cóż, takie jest życie. Każda z tych rodzin pozbywała się mnie z najbanalniejszych powodów. Twierdzili, że niedługo urodzi im się dziecko, a na wychowywanie mnie nie starczy już im czasu albo, że z powodu utraty pracy nie mają już pieniędzy na zbędną osobę. Większość jednak preferowała stwierdzenie, że jestem chora psychicznie. Oczywiście wszystko co wmawiali opiece społecznej było kłamstwem. Wiadomo, każdy sposób jest dobry, żeby pozbyć się kogoś niepotrzebnego. A później co? Później na kilka tygodni lądowałam w brudnym i śmierdzącym sierocińcu czekając, aż będę mogła zwalić się na łeb jakimś ludziom, którzy mają wielkie ambicje wychować mnie na jakiegoś porządnego człowieka. Co z tego, że moi prawdziwi rodzice wychowywali mnie przez piętnaście lat. Ci wszyscy ludzie i tak twierdzili, że jestem psychopatką, która nie widziała świata poza swoją celą w psychiatryku, a gdy ją z niej wypuszczają rzuca się na wszystkich dookoła z pięściami i kilkoma gwoździami wydłubanymi ze ściany, a jedyne czym się umie posługiwać to pistolet i nóż, a na dodatek je palcami, bo o zwykłym nożu i widelcu nigdy nie słyszała, i dziwolągiem, który po śmierci rodziców nie potrafi się pozbierać. A niektórzy nawet dorabiali sobie teorię, że naprawdę byłam w psychiatryku i z niego uciekłam. Może myśleli tak, bo na każdego, kogo nie znam, patrzę wzrokiem, który oznacza "Zabiję cię". No cóż, każdy powinien bać się tego spojrzenia niosącego za sobą zbliżającą się śmierć. Ale przynajmniej mam na koncie jakiś sukces. Mogę się pochwalić, że jeszcze nikogo nie zabiłam. Podkreślam "jeszcze", więc uważajcie wszyscy, którzy chcecie wejść mi w drogę, bo wystarczy naprawdę niewiele, by mnie wkurzyć. Jeszcze doprowadzicie do tego, że będę mogła się chwalić tym, że kogoś zabiłam. A ostrzegam, że mój wzrok jest przerażający i śmiercionośny.
Nie no, aż tak źle ze mną nie było, żeby można było to stwierdzić, ale widać ludziom nie trzeba wiele, żeby uznać kogoś za psychopatę. W moich przypadłościach nie było i nie ma nic psychicznego. Jedynie każdy wolny skrawek ściany i sufitu swojego pokoju wyklejam rysunkami wyimaginowanych srebrnych oczu. Wszyscy, którzy wchodzili do mojego pokoju, uciekali z niego jak najszybciej. Wszystkich przytłaczały miliony przenikliwych spojrzeń łypiących z każdej płaskiej powierzchni w pomieszczeniu. Chyba tylko mnie nie przerażały. Gdy na nie patrzyłam, wiedziałam, że na pewno osoba z takimi oczami gdzieś jest i czułam, że ona na mnie czeka. Musiałam ją odnaleźć. W moich poszukiwaniach pomagało mi to, że wiedziałam, że to chłopak, na sto procent. A skąd to wiedziałam? Przeczucie i intuicja zawsze czuwają i dobrze doradzają. Nie obchodzi mnie, że ludzie uważają, że te oczy, a tym bardziej ich właściciel nie istnieją. Nie będę wierzyć idiotom, którym Bozia odebrała dar bujnej wyobraźni i dary przekonania, stuprocentowej pewności i przeczucia, że istnieją rzeczy niemożliwe. Ja wiem swoje i nie będę słuchała nikogo, kto twierdzi inaczej. Wiem, że on istnieje, widziałam go w dzień śmierci mojej rodziny. No dobra, może to jednak dziwne, ale jakoś najgorzej ze mną nie jest.
- Nie uważam, że pani się nie nadaje. Ja to wiem - odpowiedział kobiecie sędzia Johnson. - Jest pani za młoda, by zaopiekować się tą wyjątkowo zbuntowaną nastolatką.
- Lauren nie jest zbuntowaną nastolatką - odezwała się moja oburzona prawniczka - Marlene Stones. - To tylko kłamstwa tych rodzin, którymi sobie pomagali, by się jej pozbyć. Gdy ją u nich odwiedzałam, byli nią po prostu zachwyceni - warknęła ze swojego kąta sali, w którym stało jej biurko.
- To skoro tak pani stawia sprawę, to pozostaje nam tylko zastanowić dlaczego chcieli się jej pozbyć - odpowiedział na atak Marlene sędzia.
- Czyli to tylko mój wiek jest powodem, dla którego nie mogę adoptować Lauren? - zapytała go kobieta, która z każdą chwilą robiła się coraz bardziej czerwona ze złości. Szkoda, że przerwała sędziemu i Marlene pasjonującą i ciekawą kłótnię. Nie było tajemnicą, że się nie lubili, ale ich sprzeczki sprawiały, że moja każda rozprawa była ciekawsza. A ta kobieta przerwała im zabawę, a mnie pozbawiła powodu, dla którego było warto tu przyjść. Przychodziłam tu tylko po to, żeby posłuchać, jak się kłócą, zawsze jakaś rozrywka. Ogólnie nie bardzo byłam potrzebna, bo nikt się mnie o nic nie pytał i nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. A zresztą o co ta kobieta się kłóciła z tym staruchem? Nie byłam warta tego wszystkiego. Czemu jej tak na mnie zależało?
- Widzę, że nie zamierza pani odpuścić - odparł sędzia pocierając dłonią spocone czoło. - Jednak proszę wiedzieć, że ta dziewczyna jest dziwna.
- Ona nie jest dziwna! - krzyknęły Marlene i kobieta jednocześnie podnosząc się ze swoich miejsc.
- A skąd pani niby to wie? - spokojnie kontynuował sędzia, zadając to pytanie każdej z nich.
- Rozmawiałam z nią w sierocińcu. - Kobieta wyprzedziła w odpowiedzi Marlene, która już otwierała usta, by coś powiedzieć. - A pan skąd niby to wie? Bo raczej nigdy pan z nią nie rozmawiał, a prawniczka dziewczyny powiedziała panu coś całkiem innego - odpyskowała sędziemu.
W jego oczach zauważyłam tylko jedną rzecz - przegraną. Nie miał już argumentów przeciwko zaadoptowaniu mnie przez tą kobietę i jej partnera.
- W porządku. Udzielam pani i pani partnerowi praw do zaadoptowania Lauren Sterling - oznajmił z żalem w oczach i rezygnacją w głosie sędzia Johnson. Odwracam głowę, żeby zerknąć na kobietę. Z jej twarzy od dobrych kilku minut nie znika szeroki uśmiech od ucha do ucha. Teraz stała w ramionach swojego partnera. Obydwoje cały czas się śmiali. Chyba jako jedyni z moich wszystkich rodziców zastępczych cieszyli się, że z nimi zamieszkam i będą się mną opiekować. Rozglądam się dookoła. Chyba wszyscy zebrani na sali byli szczęśliwi, że znalazłam nową rodzinę: obstawa sędziego, Marlene, prawnik i przyjaciele pary i wszyscy świadkowie. No może przesadziłam, że wszyscy zgromadzeni byli zadowoleni. Popatrzyłam na sędziego. W jego oczach nie było żadnego zachwytu ani szczęścia, że podjął dobrą decyzję. Na pokerowej twarzy tego starego idioty malowały się tylko złość i wściekłość.
Zanim wyszłam z sali, pożegnałam się z Marlene. Jej oczy wyrażały szczerą radość ich właścicielki, a usta były rozciągnięte w szerokim uśmiechu. Mocno mnie przytuliła, tak jak zawsze robiła to mama. Powiedziała, że życzy mi szczęścia u nowej rodziny. Chyba naprawdę było jej smutno, że już nie będzie mogła opiekować się mną tak jak kiedyś ani odwiedzać mnie codziennie jak w sierocińcu. Nawet się popłakała. Z moich oczu nie wypłynęła żadna łza. Nie płakałam od dnia, w którym stałam w sali szpitalnej i patrzyłam na moich martwych rodziców i brata. Nie mogłam się rozsypać z rozpaczy na milion kawałków. Musiałam być silna. Jednak mimo wszystko wiedziałam, że zawsze będę mogła liczyć na Marlene, że zawsze, tak jak wcześniej, gdy ucieknę z domu, będę mogła do niej przyjść, porozmawiać z nią do późnej nocy.
Przed sądem już czekali na mnie moi nowi rodzice. Podeszłam do nich. Dopiero teraz lepiej im się przyjrzałam. Kobieta, około trzydziestoletnia, miała długie, falowane włosy w bardzo jasnym odcieniu blondu, jasnoniebieskie oczy i strasznie jasną skórę. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest chora, z daleka wyglądała jakby była przeraźliwie blada. Wydawała mi się bardzo surowa i wyniosła, ubrana w idealnie dopasowaną czarną sukienkę do kolan z długimi rękawami i czarne szpilki z dwunastocentymetrowymi obcasami i spiczastymi czubkami. Jednak kiedy tylko się odezwała miłym i przyjaznym głosem to całe wyobrażenie znikło i zobaczyłam w niej bardzo sympatyczną osobę. Cały czas się uśmiechała.
- Cześć Lauren. - Kurczę, chyba ten uśmiech był na stałe przyszyty do jej twarzy. - Jestem Emily, a to mój partner Gabe - wskazała na faceta stojącego obok niej. Miał krótkie jasnobrązowe włosy, i zielone oczy. Sądząc po mięśniach wyraźnie rysujących się pod czarną koszulką nieźle umiał się bić. Jak ktoś mi w szkole podskoczy, powinien się bać mojego nowego taty. Chociaż zanim on przyjedzie i tak już z tego pechowca nic nie zostanie. Zadbam o to sama. Skromnie przyznaję, że umiem się bić. I to dość dobrze. Całkiem niedawno rozwaliłam jakiemuś chłopakowi nos, a innemu tak podbiłam oko, że przez miesiąc siniak ie chciał zejść i facet musiał chodzić do szkoły w ciemnych okularach. Oczywiście nie zapominajmy o nadgarstku, który skręciłam jednej dziewczynie i kilku zębach, które wybiłam innej. Także wszyscy, którzy chcecie mi podskoczyć bójcie się, a zanim mnie wkurzycie to poważnie się zastanówcie. Jak ktoś mnie zdenerwuje nie wiem co to delikatność i litość. Obiecuję, że rozwalę was na takie małe kawałeczki, że waszych resztek nie rozpoznają nawet rodzone matki.
Gabe uśmiechnął się do mnie, odsłaniając delikatnie równe, białe zęby.
- Chodźmy do samochodu - powiedział. - Zanim pojedziemy do nas zajedziemy do twojego starego domu. Domyślamy się, że chcesz zabrać kilka rzeczy, których nie mogłaś wziąć do twoich innych domów, w których mieszkałaś. - Jasnowidz z niego jakiś czy co? Skąd wiedział, że właśnie się zastanawiałam, czy pozwolą mi na chwilę wpaść do domu i wziąć parę rzeczy. Eh... na świecie są różni ludzie. Jasnowidze pewnie też. Nie uważam go za dziwoląga. Pewnie zgadywał i trafił. Nie posiada żadnych nadprzyrodzonych mocy. Szczęście zdarza się każdemu.
Znowu się uśmiechnął. Kurde, czy oni obydwoje muszą się tak szczerzyć jak laski z reklam pasty do zębów? Nie, to pewnie tylko chwilowe. Pewnie cieszą się, że mogą dostępować zaszczytu opiekowania się mną, najbardziej rozchwytywaną przez rodziny zastępcze szesnastolatką. Powinnam cieszyć się chwilą, bo zapewne od razu jak przyjedziemy do domu wyskoczą z nich diabły wcielone i już tak miło nie będzie. Odpowiadam Gabe'owi podobnym uśmiechem i posłusznie zajmuję miejsce na tylnym siedzeniu samochodu za nim i Emily.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Co myślicie o tym rozdziale? Wiem, że niewiele się jak na razie dzieje, ale mam nadzieję, że przeżyjecie jeszcze jeden taki nudniejszy rozdział ;) Obiecuję, że jeszcze tylko jeden taki rozdział i zacznie się akcja :D Tym razem przyrzekam na 100% ;D. A przynajmniej mam nadzieję, że Wy uznacie, że coś zacznie się dziać ;)
Rozdział jest taki jaki jest, czyli taki "początkowy", w którym niewiele się dzieje, ale tylko dlatego, że chcę, żebyście trochę bliżej poznali Lauren i jej nastawienie do ludzi i życia. Mam oczywiście nadzieję, że ją polubicie :D
 Piszcie w komentarzach jak Wam się podoba rozdział i opowiadanie ;) Czekam na krytykę i sugestie co powinnam poprawić ;) Naprawdę, bardzo Was proszę o komentarze. Piszcie co myślicie o opowiadaniu. Bardzo Was o to proszę, bo komentarze motywują i dają siłę do dalszego pisania. Jeśli wiesz, że komuś się podoba to, co wypisujesz, to jeszcze chętniej to piszesz. Naprawdę, bardzo, ale to bardzo proszę o komentarze :)

Niedługo być może pojawi się post z wielkanocnym DIY ;) Czekajcie ;D


A teraz jak zwykle cytacik na zakończenie:
 " - Jonaszu, kiedyś ludzie mieli uczucia. My też jesteśmy tego częścią, więc o tym wiemy. Wiemy, że kiedyś ludzie czuli dumę, smutek...
- Miłość - dorzucił Jonasz. - I ból.
- Nie ból jest najgorszy w posiadaniu wspomnień, ale samotność. Wspomnieniami trzeba się dzielić."
"Dawca" Lois Lowry


oli$360









poniedziałek, 23 marca 2015

A like... Alexander McQueen

Hi Dreamers!

Dzisiejszy post jest pierwszym postem o znanych projektantach i ogólnie tak bardziej o modzie. W tym poście chciałabym Wam przybliżyć postać Alexandra McQueen'a. Nie będę się za bardzo rozpisywać, wiem, że nie wszystkich interesuje jego dokładny życiorys, dlatego postaram się streścić to wszystko w jak największym skrócie. Mam nadzieję, że post spodoba się nawet osobom, które w ogóle nie interesują się modą i osobami, które są z nią związane.

Nie przedłużając, zapraszam do czytania :)


Alexander McQueen był angielskim projektantem mody. Urodził się 17 marca 1969 roku w East End w Londynie. Jego ojciec był taksówkarzem, a matka nauczycielką. Miał piątkę rodzeństwa. Gdy był mały szył sukienki dla swoich trzech sióstr i ogłosił, że w przyszłości ma zamiar zostać projektantem mody. Zaczął od szycia męskich garniturów na ulicy Savile Row. Najpierw pracował w sklepie Anderson & Sheppard, a następnie przeniósł się do pobliskiego Gieves & Hawkes. Później współpracował z projektantami kostiumów teatralnych. W latach 1996 - 2001 pracował w domu mody Givenchy. Po odejściu z Givenchy, w 2001 roku, stworzył własną markę. Na początku swojej kariery tworzył projekty prowokacyjne, w późniejszym czasie jego stroje stały się łagodniejsze, często inspirowane historią lub filmami. Jego projekty były nowatorskie i brawurowe, McQueen był prawdziwym wizjonerem. W 1996 został uznany za Najlepszego Projektanta Roku. Brytyjskim Projektantem Roku ogłoszono trzy razy: w 1996, 1997 i 2001. Alexander McQueen zmarł 11 lutego 2010 roku. Został znaleziony martwy w swoim apartamencie. Śledztwo wykazało, że popełnił samobójstwo. Po śmierci osierocił cały podążający za nim  świat mody: jak on zagrał, tak tańczyła cała reszta.
W 2010 roku dyrektorem kreatywnym domu mody tego wspaniałego projektanta została Sarah Burton.


To już koniec czytania :) Teraz czeka Was tylko obejrzenie ubrań z domu mody pana McQueen'a ;)










Jak Wam się podobają ubranka? Mi osobiście bardzo się podobają, ale jak wiemy każdy ma inny gust ;) Piszcie w komentarzach, które podobają Wam się najbardziej :)

To już niestety wszystko na dzisiaj :( Ale nie martwcie się, bardzo niedługo będzie nowy post :) Może nawet jutro lub w środę ;D A za kilka dni możecie się spodziewać kolejnego rozdziału "Wysłannika Śmierci" :D

Jak Wam się podobał dzisiejszy post? Chcielibyście więcej tego typu postów? Może nie podobają Wam się tego typu posty?  Podzielcie się Waszymi opiniami w komentarzach :)

Jak minął Wam weekend? Dzisiaj znowu trzeba wracać do szkoły :( Ale na szczęście niedługo już święta :) Jak Wam idzie masowa produkcja pisanek i dekoracji? ;D Może dodam jakieś DIY na robienie pisanek lub dekoracji... Chcielibyście takie DIY?


A teraz jak zwykle cytacik na zakończenie:
" Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie."
"Cień wiatru" Carlos Ruiz Zafón

oli$360



piątek, 13 marca 2015

Envoy of Death - Prolog

Hi Dreamers!

Mam dla Was wspaniałą wiadomość: będę pisała własne opowiadanie ;D Takie dłuższe w rozdziałach. Obiecuję, że w ogóle nie będzie psychiczne ;) To będzie normalne i zwykłe fantasy. Będę starała się raz w tygodniu dodać jakiś nowy rozdział, ale nie mogę Wam obiecać tego na 100%, bo nie wiem czy będę miała chwilkę czasu. Napisanie rozdziału trochę zajmuje, a jeszcze więcej jego wymyślenie ;) 

No, ale już bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania ;)
Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się spodoba :)




Prolog


Dlaczego ludzie umierają w wypadkach samochodowych? Wtedy znikają tak nagle i tak szybko, że nawet nie masz czasu się z nimi pożegnać. Tacy ludzie zawsze umierają w nieodpowiednim momencie, mając jeszcze dużo do przeżycia.
Inna sprawa z takimi, którzy umierają z przyczyn naturalnych lub z powodu choroby. Wtedy wszyscy bliscy i znajomi twierdzą, że tak było najlepiej i że ten ktoś na pewno jest teraz szczęśliwszy. Rodzina czuje wielką pustkę w sercu, kogoś im ciągle brakuje, ale z czasem godzą się z tym, że już nigdy tej osoby nie zobaczą i żyją dalej.
Przy wypadkach to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Człowiek na początku nie może w to uwierzyć, a kiedy już się przekona, że nikt go nie nastraszył dla zabawy i że to prawda, obwinia się i ciągle myśli, czy gdyby postąpił inaczej, ta osoba nadal by żyła.
Miałam tak samo. Kiedy trzy godziny temu w moim telefonie odezwał się głos jakiejś szpitalnej sekretarki, oświadczający, że moi rodzice i mój młodszy brat zginęli w wypadku samochodowym, nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze rano szykowali się na całodzienną wycieczkę do lasu, a nawet w wielkim pośpiechu zjedli ze mną śniadanie. Dlaczego z nimi nie pojechałam? Sama nie wiem. Nie chciałam. Wymówiłam się spotkaniem z przyjaciółkami, chociaż tak naprawdę chciałam posiedzieć w spokoju w domu.
Zaraz, kiedy sekretarka się rozłączyła, ubrałam się najszybciej jak mogłam i pobiegłam do szpitala. Nawet nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje na ulicy. Biegłam, nie patrząc przed siebie. Nie obchodziło mnie, że padało i było strasznie zimno, a deszcz zlepiał moje świeżo umyte włosy. Nie pamiętam, ile razy usłyszałam samochodowe klaksony, kiedy przebiegałam przez ulicę, ani ile razy prawie wylądowałam na masce przejeżdżającego przede mną auta. Moje myśli krążyły wokół tego, czego się dowiedziałam, a mózg przetwarzał i analizował, jak to się mogło stać.
Gdy wreszcie dotarłam do szpitala, podbiegłam do rejestracji i zapytałam się wesołej, rudowłosej sekretarki, rozmawiającej przez telefon, gdzie jest moja rodzina. Kobieta pokazała mi drogę i wróciła do przerwanej rozmowy, a ja poleciałam pędem we wskazanym przez nią kierunku. Przed drzwiami właściwej sali na drugim piętrze czekała pielęgniarka, która powiedziała, że bardzo jej przykro i że ciała niedługo zostaną przeniesione do szpitalnej kostnicy, a potem wpuściła mnie do środka i odeszła.
Na środku sali stały w rzędzie trzy łóżka. Przeraźliwie blade twarze leżących na nich osób zlewały się z białymi ścianami pomieszczenia. Podeszłam bliżej. Już z daleka dostrzegłam kurtkę mamy w zebrę. Wmawiałam sobie, że to jeszcze nic nie znaczy i równie dobrze mogą to być moje przyjaciółki, które chcąc mi zrobić głupi kawał, przebrały się za moją rodzinę i teraz udają martwe.
Ciągle podchodzę jeszcze bliżej do łóżek, cały czas w to wierząc. Jednak z każdym krokiem uświadamiam sobie, że to nie jest żart. W końcu byłam już na tyle blisko, by się przekonać.
Zamarłam z przerażenia, kiedy popatrzyłam w martwe, puste oczy każdego z nich. Podeszłam jeszcze bliżej i odruchowo sprawdziłam puls mojego brata. Nic. Leżał nieruchomo na łóżku, tępo wpatrzony w sufit. Nie. Nie! Nie! Nie! To naprawdę się stało. Oni naprawdę umarli. Ale jak? Dlaczego? Tata zawsze jeździ ostrożnie. A może to moja wina? Może gdybym z nimi pojechała, byłoby inaczej? Gdybym zmusiła rodziców, żebyśmy po drodze zajechali do jakiegoś sklepu, bo potrzebuję nowej koszulki, nic by się nie stało.
- To moja wina - wyszeptałam cicho i złapałam mamę za lodowatą rękę. - Przepraszam.
Nagle poczułam napływające do oczu łzy. Pozwoliłam im kapać z czubka mojego nosa na martwe ciała mojej rodziny. Każdy z nich miał na twarzy plamy zakrzepniętej krwi, która wypływała z licznych ran na ich policzkach, czołach, podbródkach i rękach. Zamknęłam oczy. Myślałam, że kiedy je otworzę okaże się, że to był tylko sen, a ja będę w swoim pokoju, a z salonu dobiegnie mnie głos mamy rozmawiającej przez telefon z przyjaciółką. Ale gdy otworzyłam oczy nadal byłam w tej samej, zimnej sali szpitalnej.
- Przepraszam. Naprawdę, przepraszam. Gdyby nie ja, pewnie nadal byście żyli - wyszeptałam, cały czas płacząc. Jeszcze raz popatrzyłam na nich wszystkich. Ciągle bezsensownie wpatrywali się w sufit swoimi wielkimi, pustymi oczami, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy tu weszłam. 
Doszłam do wniosku, że to tylko martwe trupy, puste lodowate ciała pozbawione dusz. Moja rodzina wyparowała z nich, kiedy umarła, kiedy ich samochód uderzył w inny samochód. Dusze moich najbliższych leciały dokądś w poszukiwaniu szczęścia. A może nawet już je znalazły i teraz wpatrywały się we mnie, siedząc w jakiejś przepięknej, magicznej krainie, o której za życia mogli tylko pomarzyć. Na pewno było im tam lepiej niż tu.
Otarłam łzy z oczu. Nie było sensu płakać nad pustymi skorupami, które tylko wyglądały jak moja rodzina. Odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia. Kiedy już byłam przy drzwiach, ostatni raz popatrzyłam na martwe ciała leżące na łóżkach.
- Do widzenia - powiedziałam i wyszłam. Gdy już byłam na korytarzu w oddali dostrzegłam pielęgniarkę, która wcześniej czatowała przed drzwiami, czekając na mnie. Pomachałam jej i poszłam w kierunku klatki schodowej.
Szkoda mi było mojego brata. Chciał tyle osiągnąć, tyle zrobić. Ale nigdy już mu się to nie uda. Nigdy nie zostanie perkusistą w grupie rockowej, nigdy nie zamieszka w Las Vegas, nigdy nie zagra w pokera w kasynie w Monte Carlo, nigdy nie pocałuje dziewczyny... Moim rodzicom też nigdy nie uda się pojechać do Parku Narodowego Yellowstone, zrobić zdjęcia Misiowi Yogi'emu i wręczyć mu wielkiego, pełnego jedzenia koszyka piknikowego w ramach zapłaty za zdjęcie.
W poczekalni na parterze czekali już na mnie Alison i Calvin. Z Alison przyjaźniłam się od urodzenia. Najlepszymi przyjaciółkami byłyśmy od zawsze. Nigdy nie kłóciłyśmy się dłużej niż pięć minut. Alison miała długie jasnobrązowe włosy, ułożone w delikatne fale i śliczne zielone oczy. Była o pół głowy niższa ode mnie, ale tę różnicę nadrabiała ogromnym poczuciem humoru, chociaż nie tak ogromnym jak moje. Calvin to starszy brat Alison, a od kilku miesięcy także mój chłopak. Miał krótkie, ciemnoblond włosy i wesołe niebieskie oczy. Gdy do niego podeszłam, od razu objął mnie ciepłymi ramionami, a ja zatonęłam w jego objęciach.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców - wyszeptał mi do ucha. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, ale nagle usłyszałam za sobą głośne kaszlnięcie.
- Puść ją! Teraz moja kolej, żeby ją przytulić. Rozumiem, że jesteście parą i tak dalej i macie do tego prawo, ale tak się składa, że ja też mam prawo przytulić swoją najlepszą przyjaciółkę - warknęła Alison na brata.
- Nie rezerwowałaś kolejki, a poza tym nie sądzę, żeby Lauren marzyła o znalezieniu się w ramionach kogoś innego niż moich. Za twoim uściskiem chyba słabo tęskni i może bez niego żyć, ale za to jest w pełni zadowolona z mojego - odpowiedział na atak Calvin, a ja mimowolnie się roześmiałam. Natomiast jego siostra pokazała mu język i obróciła się do niego tyłem, wykonując najpierw swój znak firmowy, czyli "foch z przytupem i z obrotem". Wyplątałam się z jego ramion, żeby móc przytulić obrażoną Alison. Kiedy już znalazłam się w jej ramionach wyszeptała mi do ucha ciąg nieskładnie zlepionych ze sobą wyrazów, w których próbowała mi przekazać, że jest jej bardzo przykro i że ona i Calvin na zawsze będą moją nową rodziną, jednak utrudniały jej to łzy, wypływające z oczu między pojedynczymi wyrazami, a do tego następujące po nich drobne pociągnięcia nosem. Przytuliłam ją jeszcze mocniej.
Przez przypadek spojrzałam na korytarz na przeciwko, przez który przepychała się między ludźmi jakaś pielęgniarka ciągnąca za sobą łóżko na kółkach, na którym leżał wielki, czarny worek na śmieci. Podejrzewałam, co znajduje się w środku i od razu pomyślałam o mojej rodzinie. Może ktoś z nich przejeżdżał obok w tym worku? Musiałam to sprawdzić, więc wyrwałam się z uścisku Alison i pędem pobiegłam na górę do znajomej, nudnej sali. Kiedy tylko znalazłam się w odpowiednim korytarzu, podeszłam do drzwi i zajrzałam przez przezroczystą szybę do środka.
W sali nie było nic poza trzema łóżkami stojącymi na środku. Tyle, że tym razem były puste. A więc już ich zabrali. Pociągnęłam za klamkę, żeby wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę ich tam nie ma, czy w podłodze nie ma jakiejś ruchomej płytki, pod którą można by ukryć ciało. Ale i tak nic z tego. Zrozpaczona cofnęłam się pod ścianę i oparłam się o nią. Kolana się pode mną ugięły, a nogi były jak z waty. Nie mogłam się ruszyć, nie dałabym rady. Stałam tam tylko sparaliżowana strachem. Bałam się, co zrobili z moimi rodzicami i bratem i zastanawiałam się, gdzie do jasnej cholery ich zawlekli. Nawet nie zauważyłam, że do oczu napłynęły mi łzy. Osunęłam się po ścianie w dół i upadłam na kolana. Nie zwracałam uwagi na ból, który pojawił się, gdy tylko uderzyły z głośnym stuknięciem w podłogę. W ogóle go nie czułam. Był tylko smutek i rozpacz. Nawet nie zauważyłam, że klęczę w kałuży własnych łez wypływających z oczu coraz większymi strumieniami.
Nagle w oddali usłyszałam ciche kroki. Kiedy się już do mnie zbliżały, podniosłam głowę. Spodziewałam się zobaczyć nad sobą Calvina albo pielęgniarkę, ale okazało się, że zamiast jednego z nich stał tam wysoki chłopak. Miał na sobie długą do ziemi, czarną pelerynę z kapturem zapiętą pod szyję. Kiedy tylko spojrzał na mnie, ściągnął kaptur, prezentując krótkie, czarne włosy. Gdy go zauważyłam, od razu zaczęłam wycierać z twarzy łzy. Chłopak kucnął obok mnie i delikatnie chwycił swoimi długimi palcami moje nadgarstki i delikatnie odciągną moje dłonie od oczu. Próbowałam spuścić głowę na tyle nisko, żeby nie zauważył czerwonych plam, które na mojej twarzy pozostawiły cieknące łzy. Jednak chłopak uniósł leciutko mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jego szare oczy, przypominające połyskujące w słońcu srebro. Kiedy tak wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, zauważyłam, że jego tęczówki na zewnętrznej części były ciemniejsze o kilka odcieni, ciemnoszare jak niebo chwilę przed nastaniem nocy, i już nie lśniły. Nagle chłopak odezwał się do mnie niskim, aksamitnym głosem:
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho. Objął mnie swoimi silnymi ramionami, a chłodną dłonią gładził moje włosy. Skuliłam się i oparłam głowę na jego piersi. Chyba nie przeszkadzało mu, że łzy kapią na przód jego czarnej peleryny. Poczułam, jak opiera podbródek na czubku mojej głowy i usłyszałam, jak jeszcze ciszej powtarza kilkakrotnie wypowiedziane wcześniej słowa. Uspokoił mnie jego miły, aksamitny głos, silne ramiona i chłodna dłoń gładząca moje włosy. Przez chwilę jeszcze trwaliśmy na podłodze wtuleni w siebie. Lekko uniosłam głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć w jego cudowne oczy. W świetle księżyca wpływającym do środka przez małą, kwadratową dziurkę w dachu, mogłam w nich dostrzec małe kamyczki, które mieniły się delikatnym blaskiem, jakby ktoś posypał mu oczy srebrnym brokatem.
 Z transu wyrwały mnie głosy zbliżających się ludzi, dochodzące z klatki schodowej. Chłopak szybko i zgrabnie wstał, a następnie postawił mnie na nogi. Ostatni raz spojrzał na mnie. W jego oczach krył się smutek. Nagle odwrócił się i odbiegł tak szybko jak błyskawica. Poczułam tylko wiatr, który wytwarzała jego powiewająca w pędzie peleryna. Rozejrzałam się. Najpierw spojrzałam tam, skąd dochodziły głosy, a następnie w stronę ciemnego korytarza, w którym zniknął tajemniczy chłopak. Przez chwilę stałam w miejscu, rozważając wszystkie za i przeciw wybiegnięcia na  przeciw tłumowi biegnącemu z klatki schodowej. Kiedy byli jeszcze bliżej, podjęłam ostateczną decyzję i bez zastanowienia ruszyłam korytarzem, w którym rozpłynął się chłopak. Po chwili i ja zniknęłam w mroku.
Na końcu korytarza czekały na mnie lekko uchylone drzwi, przez które wylewało się światło księżyca. Zatrzymałam się. Coś mi jednak mówiło, że powinnam tu wejść. Przecisnęłam się przez szczelinę i weszłam do środka. Nie wiedziałam, co to za pomieszczenie, ale czułam, że jest tu przeraźliwie zimno. Jednak starałam się na tym nie koncentrować, tylko szłam dalej dopóki nie zatrzymałam się na środku pomieszczenia, gdzie przez mały otwór w dachu wlewało się światło i było tam najjaśniej. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie, gdzie tylko się dało porozstawiane były takie same łóżka, jak w sali, w której leżała moja rodzina, tyle że trupy, które leżały tutaj przykryto białymi prześcieradłami. W powietrzu czuć było nieprzyjemną woń rozkładających się ciał, których jeszcze nie zdążyli wywieźć. Świetnie! Po prostu cudownie! Właśnie stałam pośrodku wielkiej i ciemnej kostnicy, było mi strasznie zimno, a do tego wdychałam smród trupów! Nie, no prostu świetnie! Zatkałam nos, żeby nie czuć tego obrzydliwego zapachu, którym wypełnione było całe pomieszczenie. Dziękuję mój wewnętrzny głosie. Właśnie mi udowodniłeś, że nie ma sensu ci ufać, bo zawsze zaprowadzisz mnie do takiego miejsca jak to.
- Przyjemnie tu, prawda? - usłyszałam dochodzący z ciemności znajomy, aksamitny, męski głos.
- To najidealniejsze miejsce pod słońcem na pierwszą randkę - odparłam z sarkazmem. - Tu jest po prostu cudownie! Czuję się jak jakaś królowa Świata Umarłych, która sterczy na środku jakiegoś wielkiego placu, otoczona swoimi martwymi poddanymi i wdychająca ich smród.
Z ciemności usłyszałam śmiech, który zaczął się zbliżać w moją stronę.
- Gratuluję pomysłu na zdobycie dziewczyny. Jeśli przyprowadzasz tu każdą idiotkę, której zdążyłeś zawrócić w głowie po tym jak wspaniale ją pocieszyłeś po czyjejś śmierci to się nie dziwię, że jeszcze żadnej nie znalazłeś. - Tylko udawałam, że jestem taka cięta i twarda. Naprawdę chciałam, żeby podszedł do mnie i mnie przytulił.
Śmiech był coraz bliżej. W końcu z ciemności wyłonił się tajemniczy chłopak w pelerynie. Zatrzymał się przede mną. Był ode mnie wyższy o półtorej głowy.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że po śmierci też tu trafisz? - zapytał.
- Nawet nie zamierzam - odpowiedziałam. - Popełnię samobójstwo i dopilnuję, żeby po mojej śmierci moja najlepsza przyjaciółka ukryła moje ciało tak, by nikt go nie znalazł, a najlepiej, żeby zakopała je na jakimś zadupiu, na którym nie przyjdzie nikomu do głowy go szukać.
Uśmiechnął się, odsłaniając białe, proste zęby. Ten uśmiech mnie rozbroił. Poczułam się przy nim bezpiecznie, jak wtedy na korytarzu i mimowolnie zadrżałam z zimna. Niech to! A tak chciałam mu pokazać, że nie potrzebuję, żeby ktoś się nade mną litował. Chłopak zdjął z ramion pelerynę i otulił mnie nią. Była dla mnie trochę za długa, ale była przynajmniej ciepła i miękka, jakby od środka wyłożona jakimś pluszowym materiałem. Miałam tylko nadzieję, że on sam nie zamarznie w samej czarnej koszulce z krótkim rękawem.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Ładnie ci w niej - powiedział, patrząc na mnie. Obdarował mnie ciepłym i miłym uśmiechem. Spojrzałam w jego piękne, srebrne oczy. Przypominały mi moje ulubione kolczyki w kształcie serduszek, które zawsze przynosiły mi szczęście, tak samo uroczo błyszczały przy każdym ruchu. Mogłam tylko stać i się w nie gapić. Nie poczułam nawet, że jakiś niesforny kosmyk włosów opadł mi na twarz. Chłopak delikatnie wziął go w opuszki palców i założył mi za ucho.
Rozejrzałam się po sali. Gdzieś tu byli moi rodzice i mój brat. Musieli być. Nie zauważyłam, że z oka wypłynęła mi mała, pojedyncza łza. Chłopak delikatnie starł ją kciukiem z mojego policzka.
- Nie martw się. Nie zostaną tu - wyszeptał. - Zawsze będą przy tobie. - Położył dłoń na moim sercu. - Będą tutaj. Nigdy cię nie zostawią.
Gdy to powiedział, do oczy napłynęło mi jeszcze więcej łez. Tak wiem, że bardzo łatwo się rozklejam. Objął mnie silnymi ramionami, Oparłam głowę na jego piersi.
- Nie płacz - wyszeptał. - Wiem, że są z ciebie dumni. Jesteś bardzo dzielna.
No i oczywiście znowu poryczałam się jeszcze bardziej. Ale może to i dobrze. Wszystkie łzy wypłyną i nic już nie zostanie. Równa się: koniec płaczu na resztę życia.
Nagle usłyszałam dochodzące z korytarza głosy i kroki biegnących w różne strony ludzi. Boże, czy oni muszą mnie ciągle ścigać i zawsze przyłazić w najlepszym momencie? Chłopak znowu popatrzył na mnie smutnymi oczami. Nachylił się i delikatnie pocałował mnie w czoło. Splótł palce z moimi. Jednak tylko na ułamek sekundy. Odsunął się ode mnie. Widziałam w jego oczach, że robi to z ciężkim sercem. Ostatni raz popatrzyłam mu w oczy. Starałam się zapamiętać ich każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Kiedy głosy z korytarza były jeszcze bliżej, chłopak odwrócił się i odbiegł w najciemniejszy kąt kostnicy. Przez chwilę stałam w miejscu jak kołek. Zastanawiałam się co zrobić. W końcu postanowiłam się ukryć, chociaż chciałam pobiec za tajemniczym chłopakiem, nawet jeśli każde pożegnanie z nim bolało bardziej niż poprzednie. Wlazłam pod najbliższe łóżko, zwinęłam się w kulkę i czekałam.
Nagle do sali wbiegło sześć par stóp, które zaczęły biegać dookoła pomieszczenia.
- Musi gdzieś tu być. Szukajcie jej. Zaglądajcie pod łózka - zawołał ktoś. Ludzie rozbiegli się po kostnicy. Po chwili przed sobą zobaczyłam uśmiechniętego Calvina. Wyciągnął mnie z mojej kryjówki, zawiózł do domu, położył spać i został ze mną. Nawet na noc nie potrafiłam rozstać się z peleryną. Nie chciałam jej zdjąć. Ciągle przypominała mi tajemniczego chłopaka, jego silne ramiona, aksamitny głos, piękne oczy, cudowny śmiech. Usnęłam w objęciach Calvina, otulona peleryną. Spałam długo. Jednak kiedy się obudziłam, nie pamiętałam nic z wczorajszej nocy. Poprawka: nie pamiętałam nic poza pięknymi srebrnymi oczami. Ich obraz utkwił w mojej pamięci. Był zbyt mocny i wyraźny, żeby zniknąć razem z resztą wspomnień.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I co? Jak Wam się podobało? Bardzo się starałam, żeby miało ręce i nogi ;) Piszcie w komentarzach, czy mi się udało ;D Przyjmę wszystkie skargi, wnioski i zażalenia. Proszę o komentarze, bo chcę poznać Waszą opinię o tym opowiadaniu. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dokładnie nie wiem kiedy następny rozdział, ale jest już prawie gotowy, więc już niedługo.


Dzisiaj piątek 13 :) Zaliczyliście już jakiegoś pecha? Czarny kotek zdążył już Wam przebiec drogę? ;D

Pewnie już zauważyliście, że zmieniłam wygląd bloga. Domyślam się, że już niedługo od tych wszystkich jednorożców w tle zaczną Was boleć oczy ;) Ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę z nimi wytrzymacie ;D bo tak szczerze to strasznie mi się podobają. Skargi na bolące oczy również proszę składać w komentarzach ;) Zdecydowałam zrobić wygląd z jednorożcami, bo kojarzą mi się z marzeniami :) Mam nadzieję, że chociaż trochę Wam się podobają i też będą się z nimi kojarzyć :D


No a na zakończenie oczywiście cytacik:
"Gdyby tylko starczyło wam inteligencji, już dawno byście wiedziały kim jestem. Biedne głuptaski, musi być wam strasznie wstyd. W rozwiązaniu tej zagadki nie mogę wam pomóc - przez nasze cztery kłamczuchy mam pełne ręce roboty. Ale w nagrodę za waszą cierpliwość coś wam podpowiem: choć podpisuję się jednym "A" mam ich w imieniu więcej."
"Bez skazy" Sara Shepard


oli$360