Hi Dreamers!
Nadchodzi kolejny rozdział mojego opowiadania ;D
Przez całą drogę luksusowym i bardzo drogim mercedesem moich nowych rodziców zastanawiałam się co zostanę w swoim starym domu. Ciekawe, czy po wszystkich pomieszczeniach i korytarzach będą ganiały myszy albo szczury, a w "przyozdobieniu" ścian pomogą pająki i korniki. Żeby o tym nie myśleć wyjęłam z torby telefon i napisałam SMS-a do Calvina.
- MAM NOWĄ RODZINĘ! - pochwaliłam się.
Chwilę później nadeszła wiadomość od niego.
- TO ŚWIETNIE :) JAK MYŚLISZ, ILE U NICH POMIESZKASZ? TYDZIEŃ CZY MIESIĄC? MOŻEMY SIĘ ZAŁOŻYĆ. OBSTAWIAM, ŻE JUŻ PO TRZECH MIESIĄCACH WYWALĄ CIĘ Z DOMU - napisał.
- ACH, TEN TWÓJ OPTYMIZM ;) DZIĘKUJĘ, ŻE WE MNIE WIERZYSZ. ALE JAK JUŻ TAK ROZMAWIAMY TO OBSTAWIAM, ŻE ROK - odpisałam.
- NO TO STOI :) TERAZ TRZEBA CZEKAĆ. ALE I TAK WIEM, ŻE WYGRAM ;) PA, LAUREN.
- NIE BĄDŹ TAKI PEWNY. ZOBACZYMY. PA - napisałam i schowałam telefon.
Zerwałam z Calvinem zaraz po tym, jak się dowiedziałam, że muszę zamieszkać u rodziny zastępczej i przeprowadzić się do innego stanu. Nie chciałam związku na odległość. Jednak mimo wszystko zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie wróciłam do niego nawet, gdy miałam z powrotem wrócić tutaj, żeby zamieszkać u kolejnej rodziny. Nie chciałam do niego wracać, żeby przy kolejnej rodzinie i przeprowadzce znowu z nim zrywać. Jesteśmy przyjaciółmi i koniec. Nic tego nie zmieni.
Wreszcie Gabe zatrzymał samochód przed moim dawnym domem. Wysiadłam i popatrzyłam na miejsce, w którym mieszkałam całe życie. Z zewnątrz wyglądało tak samo. Miało ten sam kształt kwadratowego klocka. Ściany były tak samo białe, okna tak samo gigantyczne, a drzwi wymalowane w kolorowe odciski dłoni całej naszej czwórki. Do oczu napłynęły mi łzy, kiedy przypomniało mi się to letnie popołudnie, gdy je ozdabialiśmy. Jednak nie pozwoliłam żadnej z nich opuścić oczu. W nocy, kiedy zginęli obiecałam sobie, że już nigdy nie będę płakać nad nimi ani w ogóle. I tej obietnicy dotrzymam. Jestem teraz twarda. To co się stało tylko mnie wzmocniło. Chyba tak musiało być, to było ich zadanie, a moim było żyć dalej i pogodzić się z ich śmiercią z tym, że już ich nie ma i nigdy nie wrócą.
Odwróciłam się, żeby spojrzeć na Gabe'a i Emily. Obydwoje skinęli głowami, pokazując mi żebym weszła do środka. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do drzwi, starając się nie patrzeć na kolorowe łapki, skupiające całą uwagę. Jednak zanim otworzyłam drzwi, zamknęłam oczy. Nie chciałam powrotu bolesnych wspomnień i ciągłego sprawdzania mojego postanowienia o skończeniu z płaczem. Ja już nie płaczę! Jeszcze tylko jeden wdech i wyciągnęłam rękę do klamki, żeby ją nacisnąć.
Zdziwiło mnie, że drzwi były otwarte. Myślałam, że będę zamknięte, ale może to i dobrze. Przynajmniej nie będę musiała szukać kluczy zakopanych pod stertą rzeczy w torbie. Zostawiłam je na pamiątkę. Weszłam do środka. Nadal miałam zamknięte oczy. Nie chciałam znowu, nawet przez przypadek, zerknąć na drzwi.
W środku było ciemno jak w grobie. Postanowiłam jednak nie wyjmować telefonu i świecić nim, obwieszczając w ten sposób wszystkim zapchlonym szkodnikom, które już zdążyły przez cały rok urządzić tu sobie niezłe, zapaskudzone przez nich samych mieszkanko, że właścicielka domu wróciła z przedłużonych wakacji i zaczęłam nasłuchiwać. Nagle usłyszałam ciche skrobanie po panelach w przedpokoju i usłyszałam zaskakująco znajome dyszenie. Od razu wykreśliłam z listy podejrzanych seryjnego mordercę. Skrobanie było coraz bliżej, ale tym razem było to bardziej uderzanie i odbijanie od podłogi. Usłyszałam radosne szczekanie i wielka ciemna masa wylądowała na mnie, przygniatając mnie do podłogi. Domyślałam się już co, a raczej kto, to jest. Jednak musiałam się przekonać i mimo wcześniejszego własnego zakazu po omacku wyszperałam z torby mój telefon. W głowie na małej kolorowej karteczce napisałam: "ZAPAMIĘTAJ!!! Lauren, masz ćwiczyć swoją silną wolę!!!!!!" i ukryłam ją w zmyślonej szufladzie przepełnionej milionami podobnych karteczek, zatrzasnęłam ją kopniakiem i wyrzuciłam mały kluczyk, którym ją otwierałam i zamykałam. Koniec rozkazów! Żyje się tylko raz!
Gdy szukałam włącznika w telefonie, dochodziły mnie odgłosy uderzania czymś wyjątkowo puchatym o podłogę, a na policzku poczułam coś ciepłego i mokrego. Gdy wreszcie wymacałam ten włącznik, a światło płynące z wyświetlacza rozjaśniło korytarz, przede mną wyrosło wielkie, ciemnoniebieskie oko i biały, ogromny pysk. Przypuszczenia się potwierdziły. Na mnie siedział mój mały piesek o imieniu Alfa. Byłam trochę niemądra, myśląc, że to seryjny morderca. Przecież seryjni mordercy nie chodzą na czterech łapach, nie mają długich, nieobciętych pazurków, puchatego ogona ani mokrego i ciepłego języka i nie sapią tak głośno. Moja inteligencjo, zawodzisz mnie. Rozsądku, ty też nie jesteś lepszy.
Trochę przesadziłam z "piesek" a tym bardziej z "mały". Mój Alfa jest szczeniakiem, w połowie psem - wilczurem, a w połowie wilkiem. Okey, mały w znaczeniu wieku jest, ale co do wzrostu, to się grubo myliłam. Już teraz, będąc małym szczeniakiem sięga mi do pasa. Moje szczęście, że jak będzie dorosły dosięgnie mi "tylko" do łokci, a nie jak prawdziwe wilki, które sięgały do czubka głowy człowieka.
Znalazłam go półtora roku temu na ulicy, gdy spokojnie grzebał w śmietniku, szukając czegoś do jedzenia. Od razu zrobiło mi się go szkoda i postanowiłam się nim zaopiekować. Zdziwiło mnie, że gdy podeszłam, nie zaczął na mnie warczeć jak zwykły bezdomny pies broniący znalezionego obiadu, tylko radośnie zamerdał ogonem, grzecznie usiadł, uroczo przekrzywił głowę i uśmiechnął się po psiemu. Jego "powitanie" sprawiło, że pomyślałam, że już od dawna na mnie czekał. Dobrze, że tak zareagował. Przynajmniej nie muszę szukać liny czy czegoś podobnego, żeby go siłą zawlec do domu. Wyjątkowo bardzo zależało mi, żeby się nim zaopiekować i nawet, gdyby zaszła potrzeba, zaciągnęłabym go lub zaniosła, a warto wiedzieć, że jestem uparta i nigdy nie odpuszczam. Najdziwniejsze było jednak to, że wydawało mi się, że bardzo dobrze go znam.
Gdy szłam do domu razem z moim nowym przyjacielem wszystkie babcie w kolorowych, moherowych berecikach dumnie wlokące za sobą spasione yorki żywione tonami najtłustszych psich karm jakie kiedykolwiek świat widział, które razem ze swoimi nadętymi pańciami rozpoczynały piekielny koncert z ujadaniem i piskliwym szczekaniem w roli głównej, na jego widok zaczynały niemiłosiernie głośno drzeć się ze strachu, a później wrzeszczeć, że to "coś" nie powinno łazić po ulicy i najlepiej "to" zamknąć na dożywocie w schronisku, bo straszy milutkie pieski. Akurat, te ich małe wredoty, które wyskakiwały ze skóry od nadpobudliwego skakania i szczekania na porządne psy, były ostatnimi, które można określić takim tytułem. Ja całkowicie je ignorowałam, a mój towarzysz wziął przykład ze mnie i radośnie podskakując i merdając ogonem, szedł przy moim boku nie zaszczycając tych jędz nawet spojrzeniem swoich granatowych oczy, sprawiając przy tym wrażenie najszczęśliwszego psa na Ziemi. I jak tu nie pokochać od pierwszego wejrzenia tego cudownego zwierzaka? Ja nie widziałam w tym żadnego problemu, ale chyba najbardziej powalona część naszego społeczeństwa ukrywająca siebie i swoje zbrodnie za obciachowymi, moherowymi berecikami uważa go za jedno z licznych wcieleń diabła.
Gdy wreszcie doszliśmy do domu, wpuściłam psa do środka i poprowadziłam go do kuchni. Chociaż to bardziej on prowadził mnie - szedł przodem, skrobiąc pazurkami po panelach. Chyba musiał tu już kiedyś być, tylko pozostaje pytanie kiedy. Na razie jednak postanowiłam nie rozpływać się nad tym pomysłem mojej nieocenionej wyobraźni, która podsuwała mi najrozmaitsze obrazy, jak Alfa kręcił się po domu w nocy o północy, przypominając jakiegoś mordercę, który chciał nas pozabijać, gdy spaliśmy. Pewnie poczuł zapach mięsa dochodzący z lodówki i wiedział, gdzie iść. Dziękuję wam, inteligencjo i rozsądku, nareszcie się na coś przydaliście. Pierwszy raz od dawna. Wyjęłam z lodówki wielki kawał mięsa i położyłam go przed psem. Musiał być bardzo głodny, sądząc po zaskakująco szybkim tempie z jakim pożarł całą porcję mięcha. Przykucnęłam przy nim i pogłaskałam go, tarmosząc gęste, białe futro. Zwierzę cały czas się do mnie uśmiechało po psiemu i cały czas uroczo dyszało, jak radosny, mały pociąg, wjeżdżający na stację. Chyba to sapanie sprawiło, że zachciało mi się strasznie spać, z braku poduszki, koca i miękkiego łóżka, przytuliłam się do mojego przyjaciela. Pamiętam tylko, że obudził mnie pisk brata i głośny huk obwieszczający upadek siatek z zakupami na podłogę.
- Mamo, czy my mamy jakiś dywan z wilka? - Ach, ten mój brat. Zawsze udawał, że niczego się nie boi. Gdy podniosłam głowę, moja "poduszka" zrobiła to samo, a przerażony brat zapytał:
- A jeśli mamy to czy on się rusza?
Mama i tata weszli do kuchni i gdy spojrzeli na białą kupę futra imitującą dywan, która zaczęła radośnie szczekać i merdać ogonem, wybuchnęli śmiechem.
- Mogę go zatrzymać? - zapytałam, obejmując psa za szyję i patrząc na rodziców wzrokiem kota ze "Shreka".
- Możesz pod jednym warunkiem - powiedziała mama. - Że zaraz pójdziesz do sklepu i kupisz mu jakieś porządne kapcie, bo nam tak parkiet zarysuje, że nic z niego nie zostanie.
- Jeszcze jedno zadanie ode mnie - wtrącił się tata. - Macie zostać w tej pozycji dopóki nie wrócę z aparatem. Zbyt słodko razem wyglądacie, a ja nie mogę zmarnować szansy na wspaniałe zdjęcie.
Na wspomnienie tego dnia łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłam płakać. Nie warto było płakać nad kimś, kto już nigdy nie wróci. Oni na zawsze pozostaną tylko spowitymi mgłą wspomnieniami ukrytymi na dnie mojej pamięci. Nie wolno żałować zdechlaków. Żywi ludzie są ważniejsi. Zwierzęta zresztą też. Koniec rozklejania się. Przytuliłam Alfę, ukrywając twarz w jego miękkim futrze. Teraz miałam tylko jego, a on miał tylko mnie. Musiałam być silna dla niego. Musiałam być silna, by go chronić. Był moją jedyną rodziną. Moim najlepszym przyjacielem. Traktowałam go jak swojego drugiego, młodszego brata. Nie ma sensu marnować energii na żałowanie trupów. Lepiej spożytkuję ją zmieniając żal w miłość, którą będę mogła przekazać mojemu pieskowi. Moi zmarli rodzice i brat są tam gdzie powinni być, czyli na cmentarzu, grzecznie leżąc w swoim ciemnym grobie. Teraz ja też byłam na swoim miejscu. Przy Alfie.
Już dosyć tego tulenia. Muszę iść do pokoju po rzeczy. Ostatni raz pogłaskałam Alfę i podniosłam się z podłogi, na której jeszcze przed chwilą siedziałam po turecku, wtulona w ciepłe futro mojego psa. Oświetlając sobie korytarz telefonem rozejrzałam się dookoła. Zupełnie zapomniałam, gdzie są schody na górę. Przynajmniej wiem, że mój pokój jest na górze. Punkt dla mnie. Nagle Alfa trącił swoim wilgotnym noskiem moją dłoń, kierując ją w odpowiednim kierunku. Zerknęłam w tamtą stronę i poświeciłam sobie telefonem, żeby zobaczyć co tam jest. Rzeczywiście, na końcu korytarza były schody. Zresztą były tam od zawsze. Ja chyba żyję w jakimś dziwnym świecie. Najpierw Gabe zgaduje, że chciałabym pojechać do domu, a teraz Alfa domyśla się, że szukam schodów. Ciekawe czy kiedyś spotkam mrówkę, która domyśli się, że chcę ją zabić i ucieknie. Mało prawdopodobne, ale skoro pies i człowiek zgadują o co mi chodzi to może mrówki też potrafią. Chyba na serio wariuję. Pewnie to po prostu przywidzenia, ale i tak warto poszukać w internecie numeru do jakiegoś dobrego lekarza i umówić się na wizytę. Nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie jestem chora umysłowo.
- Mądry piesek. - Posłałam Alfie szeroki uśmiech i podrapałam go za uchem. Znowu poczułam zimny nosek mojego przyjaciela tylko tym razem na biodrze. Pies pchał mnie w kierunku schodów. Miał rację. Nie mogę tu sterczeć do końca świata.
Gdy już byłam przy schodach i właśnie stopę na pierwszym stopniu, zatrzymałam się tak gwałtownie, że idący za mną Alfa wpadł na mnie. Popatrzyłam w górę schodów. To pewnie tam w jednej z szaf na piętrze krył się seryjny morderca. Teraz pewnie czeka na mnie, żeby jak wejdę naskoczyć na mnie z nożem.
- Lauren, ogarnij się. Oglądałaś stanowczo za dużo horrorów. A teraz skończ ten cały cholerny cyrk, zabierz rzeczy z pokoju i idź do Emily i Gabe'a. - No tak. Wewnętrzny Głos daje o sobie znać. Zawsze się wtrąca, gdy go najmniej potrzebuję. A co jeśli seryjny morderca czeka na mnie naprawdę?
- Boże, dziewczyno, ogarnij się, bo skończysz na kanapie u psychologa lub nawet u psychiatry, a tego chyba nie chcesz, prawda? - I jeszcze te jego dobre rady. Zawsze są przydatne no i do tego udziela mi ich na swój oryginalny sposób. Biorę ostatni głęboki wdech. Raz, dwa, trzy...
- Kurde, a ty jeszcze tu stoisz? Zabieraj swoje szanowne cztery litery i szoruj na górę. Ale już! - Jak zwykle chce dopiąć swego. Chce, żebym mu była posłuszna i oczywiście wymusza to na mnie na swój sposób. Jeszcze jeden wdech i powoli wchodzę po schodach, rozglądając się dookoła i cały czas wypatrując czegoś, a raczej kogoś, dziwnego. Eh... Chyba trzeba zadzwonić do jakiegoś wariatkowa, żeby już zaczęli szykować dla mnie pokój, bo naprawdę niedługo z tymi wszystkimi przywidzeniami i przeczuciami o seryjnych mordercach tam skończę.
W końcu wlazłam na górę i oczywiście rozejrzałam się. Nie zauważyłam żadnego typa z nożem. No to idziemy dalej do pokoju. Tym razem poszło mi wyjątkowo szybko, a dzięki mojemu antystrachowemu sposobowi, czyli zwykłemu zamknięciu oczu, nabiłam sobie chyba miliard siniaków podczas częstych spotkań ze ścianą. Pchnęłam dłonią delikatnie uchylone drzwi i wkroczyłam do królestwa kurzu i brudu. Wszystko dookoła mnie było pokryte cieńszą lub grubszą warstwą każdego z tych nowych władców mojego pokoju. W środku panował półmrok, a wszystko stało tam, gdzie wcześniej, zanim się przeprowadziłam. Nawet ogryzek po jabłku, który położyłam na szafce nocnej w zeszłym roku nie ośmielił się drgnąć. Leżał tylko spokojnie i majestatycznie, obrzydliwie cuchnąc zgnilizną i zwabiając do siebie zagłodzone muszki owocówki. Żeby dłużej nie stać w tym niewielkim, ciemnym i dusznym pałacu, wyciągnęłam spod łózka wielką torbę, postawiłam ją na nim i podeszłam do szafy. Wszystkie ulubione ubrania i buty rzucałam za siebie, licząc, że przynajmniej kilka moich skarbów trafi do torby. Gdy w szafie już nic nie zostało, odwróciłam się, żeby ocenić jak długo będę musiała na klęczkach przeczesywać cały pokój dopóki wszystkiego nie umieszczę na swoim miejscu w torbie. Chyba jednak źle oceniłam swojego cela. Wszystkie ciuchy i buty leżały tam, gdzie powinny i czekały na uwolnienie z tej mrocznej twierdzy.
Teraz nadeszła pora na podarowanie wolności moim ulubionym, kilku kompletom kredek i wielkiemu szkicownikowi w połowie wypełnionemu moimi wyobrażeniami posiadacza pięknych srebrnych oczu. Tymczasem na uwolnienie czekał jeszcze mój ukochany, szary, pluszowy tygrys. Ostatnimi szczęśliwcami, którzy mieli się stąd wydostać, były moje rękawice bokserskie i gigantyczny worek treningowy. Wyciągnęłam z szafy jeszcze jedną torbę i wyszłam z pokoju. W drodze na dół zajrzałam jeszcze do pokojów rodziców i mojego brata. Do torby zapakowałam wszystkie zdjęcia mojej rodziny, które tylko wpadły mi w ręce, pamiętnik mamy i jej ulubiony pierścionek, czarny pas karate brata i najładniejszy krawat taty. Tak wiem, że jestem sentymentalna, ale co mam na to poradzić. Nie chcę, żeby zupełnie zniknęli z mojej pamięci. Chcę, by zostali tylko jako żywi cieszący się życiem, najlepsi rodzice i brat na świecie, a nie martwe trupy z sali szpitalnej. Obrazy ich martwych skorup leżących na łóżkach przeniosłam do mojego wewnętrznego kosza na śmieci. Może nawet już same zdążyły wyparować i zniknąć...
Zanim zeszłam na dół złapałam jeszcze wszystkie zabawki Alfy i wepchnęłam je jakoś do drugiej torby. W ostatniej chwili zgarnęłam jeszcze jego kapcie. Kolejna niewinna pamiątka. Alfa truchtał za mną uderzając swoimi wilczymi łapami o podłogę, nie odstępując mnie na krok. Miałam już wszystko co chciałam zabrać. Trzeba szykować się do wyjścia. Jakoś zwlokłam dwie ciężkie torby i worek treningowy na dół i wszystko postawiłam przy drzwiach wyjściowych.
Brakowało jeszcze jednej rzeczy. Pobiegłam szybko na górę i wpadłam jak burza do pokoju. Zanurkowałam pod łóżko. Była tam, gdzie schowałam ją rok temu. Pomiętosiłam chwilę w palcach czarną jak noc, długą do ziemi pelerynę z kapturem. Nie pamiętam skąd ją mam, ale wiem, że mam ją od nocy, w której zginęła moja rodzina. Przytuliłam ją do piersi. Czułam, że ma związek ze srebrnymi oczami, które śnią mi się po nocach, ale mój zaćmiony mózg nie chciał wykombinować jaki.
Zbiegłam na dół do Alfy, schowałam pelerynę do w miarę pustej torby, którą siłą dopięłam i pozbierałam wszystkie rzeczy. Z trzema wypchanymi torbami i workiem treningowym pod pachą wyglądałam jak aktywna działaczka Stowarzyszenia Berecików wracająca z targu i obładowana karmą dla swojego przytytego pupila. Do bycia taką w stu procentach brakowało mi tylko moherowego beretu. Wyszłam z domu zostawiając otwarte drzwi. Nie było już niczego, co można by było ukraść. A przynajmniej nie zostało tu nic, po czym w razie kradzieży bym płakała. Odwróciłam się i ostatni raz spojrzałam na miejsce, w którym się wychowałam. Wypełnione było wspomnieniami i pamiątkami po mojej zmarłej rodzinie. Może nawet ich cienie przechadzały się po ciemnych pokojach i korytarzach. Gdybym zapaliła światło i choćby zerknęła na jakąś rzecz, którą zrobiliśmy wspólnie, poczułabym tylko ból i rozpacz, a świadomość, że być może to ja jestem winna temu, że ich już ze mną nie ma, sprawiłaby, że chciałabym do nich dołączyć, wyjść Śmierci na przeciw, rzucić się jej w ramiona. To dlatego nie włączyłam światła. Nie miałam odwagi zmierzyć się z bolesnymi wspomnieniami, stawić im czoła, pokonać ich. Po prostu bym im się poddała, pozwoliłabym, by mną zawładnęły, zaczęłabym żyć nimi i nie zwracałabym uwagi na to, co się dzieje dookoła mnie w realnym życiu, interesowałabym się tylko tym przezroczystym i niematerialnym światem żywych wspomnień osób, które utraciłam bezpowrotnie. Doszłam do wniosku, że ten dom trzeba spalić. Pozwolić płomieniom pochłonąć wszystko, co mi się kojarzyło z rodziną. Zabić wspomnienia obecne na każdym metrze kwadratowym. Iskra wystarczyłaby, by wzniecić pożar, który strawi ich pamiątki. Zamknęłam oczy.
- Weź się w garść, Lauren. Nie możesz żyć tą powaloną przeszłością. Życie toczy się dalej. Oni już nie żyją, a ty nie możesz żyć nadzieją, że gdzieś jeszcze są. Ogarnij się. Ich już nie ma. Jako martwe skorupy są w swoich grobach, a jako bezbarwne wspomnienia w twoim sercu. Na pewno nie chcieliby, żebyś skupiała się na tym co ci po nich pozostało. Teraz w twoim życiu nie ma miejsca na mazanie się z powodu śmierci rodziny. Bądź twarda. Wytrwaj te kilkadziesiąt lat, a spotkasz ich. Będziesz taka jak oni. Będziesz przezroczystą mgiełką wspomnień, które po tobie pozostaną. Będziesz z nimi. Ale teraz żyj dalej i nie patrz wstecz. Nie zwracaj uwagi na przeszłość. Liczy się teraźniejszość. - Tym razem w mojej głowie odezwał się jakiś męski głos. Musiałam się dowiedzieć do kogo należy. Jestem pewna, że nigdy go nie słyszałam. Może to seryjny morderca?
- Co ty masz dzisiaj z tym mordercą? Zakochałaś się w nim czy co? A jeśli tak to masz mi go zaraz przedstawić. Muszę się dowiedzieć co ci zrobił z głową. Wariujesz. W twojej przyszłości widzę celę w psychiatryku. Uważaj, kochana. Jak tak dalej pójdzie, naprawdę tam trafisz. A jak twój seryjny chłopak nic mi nie powie, to go do tego zmuszę. Ręce i nogi mu powyrywam. Słowo twojej kochanej przyjaciółki. - Mój Wewnętrzny Głos atakuje. Wrócił do mnie. A już miałam nadzieję, że coś mu się stało i da mi wreszcie spokój. Chociaż dobrze mieć taką przyjaciółkę jak Ona.
- Ej! Wszystko słyszałam! Jeśli to prawda to tobie też ręce i nogi powyrywam. Ale nie martw się, bo je później przyszyję. Dla przyjaciółki taryfa ulgowa - Nie ma co. Ona chyba zawsze stoi na warcie i łapie mnie za język.
- Wybacz. Nie bierz tego do siebie. Zmyślałam - odpowiedziałam Jej. Mimo wszystko obydwa głosy miały rację. Mojej rodziny już nie ma. A ja muszę się nauczyć żyć bez jej wspomnień. No i powinnam zapomnieć o mordercy.
- Brawo, kochana. Tak trzymaj. Zaraz do niego zadzwonię i powiem mu, że już nie jesteście parą. - Ach tak. Ona i to jej poczucie humoru. Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się i ruszyłam do samochodu. Zapakowałam wszystkie rzeczy do bagażnika i wsiadłam do środka. Na moje szczęście Emily nic nie powiedziała tylko skinęła głową i uśmiechnęła się, widząc jak wielka krzyżówka psa z wilkiem wygodnie sadowi się na tylnym siedzeniu mercedesa obok mnie. Potraktowałam to jak zgodę. Super. Przynajmniej nie trzeba będzie jej przekonywać, że naprawdę nie gryzie i nie potrzebuje kagańca, wymuszając, żeby mógł zostać.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na swój dawny dom. Obiecałam sobie jedną rzecz. Obiecałam sobie, że kiedyś go spalę. Pozwolę, by gorące płomienie pożarły resztki mojej rodziny uwięzione na zdjęciach w przedmiotach i w błąkających się po domu zagubionych cieniach. Obiecuję.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Oto kolejny rozdział z serii "Nudny jak flaki z olejem" XD Jednak mimo to mam nadzieję, że Wam się podoba. Jak pewnie zauważyliście, Lauren kończy myśleć o rodzinie. Mam nadzieję, że Was tymi jej ciągłymi "bólami wspomnień" nie zanudziłam ;D Teraz obiecuję, że od następnego rozdziału zacznie się rozkręcać akcja. Mam nadzieję, że już nie możecie się doczekać, co będzie się działo dalej z naszą kochaną Lauren ;D Jak myślicie, do kogo należy ten drugi głos? Czekam na komentarze i motywującą krytykę ;)
Jak minęły Wam święta? Mam nadzieję, że każdy z Was spędził je w szczęśliwej atmosferze z jeszcze szczęśliwszą rodzinką ;D
Kogo z Was odwiedził zajączek? ;D
Na koniec oczywiście cytacik:
" - Bardzo trudno mnie złapać - odpowiada drżącym głosem, ale bez wahania. - A skoro nie można mnie złapać, to nie można mnie zabić. Dlatego lepiej nie stawiać na mnie krzyżyka"
"Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins
oli$360
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz