niedziela, 29 marca 2015

Envoy of Death - Chapter 1

Hi Dreamers!

Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału mojego opowiadania :D




ROK PÓŹNIEJ


Rozdział 1


- Uważa pan, że nie nadaję się na zastępczą matkę Lauren? - warknęła kobieta siedząca przy stole po prawej stronie sali sądowej. Już od ponad godziny wykłócała się z sędzią Johnsonem o prawa do opieki nade mną jako matka zastępcza. Gdyby jej się udało, ona i jej partner, siedzący obok niej przy stole, zostaliby moją szóstą rodziną zastępczą. Moi wszyscy poprzedni opiekunowie bardzo szybko się mną nudzili. No cóż, takie jest życie. Każda z tych rodzin pozbywała się mnie z najbanalniejszych powodów. Twierdzili, że niedługo urodzi im się dziecko, a na wychowywanie mnie nie starczy już im czasu albo, że z powodu utraty pracy nie mają już pieniędzy na zbędną osobę. Większość jednak preferowała stwierdzenie, że jestem chora psychicznie. Oczywiście wszystko co wmawiali opiece społecznej było kłamstwem. Wiadomo, każdy sposób jest dobry, żeby pozbyć się kogoś niepotrzebnego. A później co? Później na kilka tygodni lądowałam w brudnym i śmierdzącym sierocińcu czekając, aż będę mogła zwalić się na łeb jakimś ludziom, którzy mają wielkie ambicje wychować mnie na jakiegoś porządnego człowieka. Co z tego, że moi prawdziwi rodzice wychowywali mnie przez piętnaście lat. Ci wszyscy ludzie i tak twierdzili, że jestem psychopatką, która nie widziała świata poza swoją celą w psychiatryku, a gdy ją z niej wypuszczają rzuca się na wszystkich dookoła z pięściami i kilkoma gwoździami wydłubanymi ze ściany, a jedyne czym się umie posługiwać to pistolet i nóż, a na dodatek je palcami, bo o zwykłym nożu i widelcu nigdy nie słyszała, i dziwolągiem, który po śmierci rodziców nie potrafi się pozbierać. A niektórzy nawet dorabiali sobie teorię, że naprawdę byłam w psychiatryku i z niego uciekłam. Może myśleli tak, bo na każdego, kogo nie znam, patrzę wzrokiem, który oznacza "Zabiję cię". No cóż, każdy powinien bać się tego spojrzenia niosącego za sobą zbliżającą się śmierć. Ale przynajmniej mam na koncie jakiś sukces. Mogę się pochwalić, że jeszcze nikogo nie zabiłam. Podkreślam "jeszcze", więc uważajcie wszyscy, którzy chcecie wejść mi w drogę, bo wystarczy naprawdę niewiele, by mnie wkurzyć. Jeszcze doprowadzicie do tego, że będę mogła się chwalić tym, że kogoś zabiłam. A ostrzegam, że mój wzrok jest przerażający i śmiercionośny.
Nie no, aż tak źle ze mną nie było, żeby można było to stwierdzić, ale widać ludziom nie trzeba wiele, żeby uznać kogoś za psychopatę. W moich przypadłościach nie było i nie ma nic psychicznego. Jedynie każdy wolny skrawek ściany i sufitu swojego pokoju wyklejam rysunkami wyimaginowanych srebrnych oczu. Wszyscy, którzy wchodzili do mojego pokoju, uciekali z niego jak najszybciej. Wszystkich przytłaczały miliony przenikliwych spojrzeń łypiących z każdej płaskiej powierzchni w pomieszczeniu. Chyba tylko mnie nie przerażały. Gdy na nie patrzyłam, wiedziałam, że na pewno osoba z takimi oczami gdzieś jest i czułam, że ona na mnie czeka. Musiałam ją odnaleźć. W moich poszukiwaniach pomagało mi to, że wiedziałam, że to chłopak, na sto procent. A skąd to wiedziałam? Przeczucie i intuicja zawsze czuwają i dobrze doradzają. Nie obchodzi mnie, że ludzie uważają, że te oczy, a tym bardziej ich właściciel nie istnieją. Nie będę wierzyć idiotom, którym Bozia odebrała dar bujnej wyobraźni i dary przekonania, stuprocentowej pewności i przeczucia, że istnieją rzeczy niemożliwe. Ja wiem swoje i nie będę słuchała nikogo, kto twierdzi inaczej. Wiem, że on istnieje, widziałam go w dzień śmierci mojej rodziny. No dobra, może to jednak dziwne, ale jakoś najgorzej ze mną nie jest.
- Nie uważam, że pani się nie nadaje. Ja to wiem - odpowiedział kobiecie sędzia Johnson. - Jest pani za młoda, by zaopiekować się tą wyjątkowo zbuntowaną nastolatką.
- Lauren nie jest zbuntowaną nastolatką - odezwała się moja oburzona prawniczka - Marlene Stones. - To tylko kłamstwa tych rodzin, którymi sobie pomagali, by się jej pozbyć. Gdy ją u nich odwiedzałam, byli nią po prostu zachwyceni - warknęła ze swojego kąta sali, w którym stało jej biurko.
- To skoro tak pani stawia sprawę, to pozostaje nam tylko zastanowić dlaczego chcieli się jej pozbyć - odpowiedział na atak Marlene sędzia.
- Czyli to tylko mój wiek jest powodem, dla którego nie mogę adoptować Lauren? - zapytała go kobieta, która z każdą chwilą robiła się coraz bardziej czerwona ze złości. Szkoda, że przerwała sędziemu i Marlene pasjonującą i ciekawą kłótnię. Nie było tajemnicą, że się nie lubili, ale ich sprzeczki sprawiały, że moja każda rozprawa była ciekawsza. A ta kobieta przerwała im zabawę, a mnie pozbawiła powodu, dla którego było warto tu przyjść. Przychodziłam tu tylko po to, żeby posłuchać, jak się kłócą, zawsze jakaś rozrywka. Ogólnie nie bardzo byłam potrzebna, bo nikt się mnie o nic nie pytał i nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. A zresztą o co ta kobieta się kłóciła z tym staruchem? Nie byłam warta tego wszystkiego. Czemu jej tak na mnie zależało?
- Widzę, że nie zamierza pani odpuścić - odparł sędzia pocierając dłonią spocone czoło. - Jednak proszę wiedzieć, że ta dziewczyna jest dziwna.
- Ona nie jest dziwna! - krzyknęły Marlene i kobieta jednocześnie podnosząc się ze swoich miejsc.
- A skąd pani niby to wie? - spokojnie kontynuował sędzia, zadając to pytanie każdej z nich.
- Rozmawiałam z nią w sierocińcu. - Kobieta wyprzedziła w odpowiedzi Marlene, która już otwierała usta, by coś powiedzieć. - A pan skąd niby to wie? Bo raczej nigdy pan z nią nie rozmawiał, a prawniczka dziewczyny powiedziała panu coś całkiem innego - odpyskowała sędziemu.
W jego oczach zauważyłam tylko jedną rzecz - przegraną. Nie miał już argumentów przeciwko zaadoptowaniu mnie przez tą kobietę i jej partnera.
- W porządku. Udzielam pani i pani partnerowi praw do zaadoptowania Lauren Sterling - oznajmił z żalem w oczach i rezygnacją w głosie sędzia Johnson. Odwracam głowę, żeby zerknąć na kobietę. Z jej twarzy od dobrych kilku minut nie znika szeroki uśmiech od ucha do ucha. Teraz stała w ramionach swojego partnera. Obydwoje cały czas się śmiali. Chyba jako jedyni z moich wszystkich rodziców zastępczych cieszyli się, że z nimi zamieszkam i będą się mną opiekować. Rozglądam się dookoła. Chyba wszyscy zebrani na sali byli szczęśliwi, że znalazłam nową rodzinę: obstawa sędziego, Marlene, prawnik i przyjaciele pary i wszyscy świadkowie. No może przesadziłam, że wszyscy zgromadzeni byli zadowoleni. Popatrzyłam na sędziego. W jego oczach nie było żadnego zachwytu ani szczęścia, że podjął dobrą decyzję. Na pokerowej twarzy tego starego idioty malowały się tylko złość i wściekłość.
Zanim wyszłam z sali, pożegnałam się z Marlene. Jej oczy wyrażały szczerą radość ich właścicielki, a usta były rozciągnięte w szerokim uśmiechu. Mocno mnie przytuliła, tak jak zawsze robiła to mama. Powiedziała, że życzy mi szczęścia u nowej rodziny. Chyba naprawdę było jej smutno, że już nie będzie mogła opiekować się mną tak jak kiedyś ani odwiedzać mnie codziennie jak w sierocińcu. Nawet się popłakała. Z moich oczu nie wypłynęła żadna łza. Nie płakałam od dnia, w którym stałam w sali szpitalnej i patrzyłam na moich martwych rodziców i brata. Nie mogłam się rozsypać z rozpaczy na milion kawałków. Musiałam być silna. Jednak mimo wszystko wiedziałam, że zawsze będę mogła liczyć na Marlene, że zawsze, tak jak wcześniej, gdy ucieknę z domu, będę mogła do niej przyjść, porozmawiać z nią do późnej nocy.
Przed sądem już czekali na mnie moi nowi rodzice. Podeszłam do nich. Dopiero teraz lepiej im się przyjrzałam. Kobieta, około trzydziestoletnia, miała długie, falowane włosy w bardzo jasnym odcieniu blondu, jasnoniebieskie oczy i strasznie jasną skórę. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest chora, z daleka wyglądała jakby była przeraźliwie blada. Wydawała mi się bardzo surowa i wyniosła, ubrana w idealnie dopasowaną czarną sukienkę do kolan z długimi rękawami i czarne szpilki z dwunastocentymetrowymi obcasami i spiczastymi czubkami. Jednak kiedy tylko się odezwała miłym i przyjaznym głosem to całe wyobrażenie znikło i zobaczyłam w niej bardzo sympatyczną osobę. Cały czas się uśmiechała.
- Cześć Lauren. - Kurczę, chyba ten uśmiech był na stałe przyszyty do jej twarzy. - Jestem Emily, a to mój partner Gabe - wskazała na faceta stojącego obok niej. Miał krótkie jasnobrązowe włosy, i zielone oczy. Sądząc po mięśniach wyraźnie rysujących się pod czarną koszulką nieźle umiał się bić. Jak ktoś mi w szkole podskoczy, powinien się bać mojego nowego taty. Chociaż zanim on przyjedzie i tak już z tego pechowca nic nie zostanie. Zadbam o to sama. Skromnie przyznaję, że umiem się bić. I to dość dobrze. Całkiem niedawno rozwaliłam jakiemuś chłopakowi nos, a innemu tak podbiłam oko, że przez miesiąc siniak ie chciał zejść i facet musiał chodzić do szkoły w ciemnych okularach. Oczywiście nie zapominajmy o nadgarstku, który skręciłam jednej dziewczynie i kilku zębach, które wybiłam innej. Także wszyscy, którzy chcecie mi podskoczyć bójcie się, a zanim mnie wkurzycie to poważnie się zastanówcie. Jak ktoś mnie zdenerwuje nie wiem co to delikatność i litość. Obiecuję, że rozwalę was na takie małe kawałeczki, że waszych resztek nie rozpoznają nawet rodzone matki.
Gabe uśmiechnął się do mnie, odsłaniając delikatnie równe, białe zęby.
- Chodźmy do samochodu - powiedział. - Zanim pojedziemy do nas zajedziemy do twojego starego domu. Domyślamy się, że chcesz zabrać kilka rzeczy, których nie mogłaś wziąć do twoich innych domów, w których mieszkałaś. - Jasnowidz z niego jakiś czy co? Skąd wiedział, że właśnie się zastanawiałam, czy pozwolą mi na chwilę wpaść do domu i wziąć parę rzeczy. Eh... na świecie są różni ludzie. Jasnowidze pewnie też. Nie uważam go za dziwoląga. Pewnie zgadywał i trafił. Nie posiada żadnych nadprzyrodzonych mocy. Szczęście zdarza się każdemu.
Znowu się uśmiechnął. Kurde, czy oni obydwoje muszą się tak szczerzyć jak laski z reklam pasty do zębów? Nie, to pewnie tylko chwilowe. Pewnie cieszą się, że mogą dostępować zaszczytu opiekowania się mną, najbardziej rozchwytywaną przez rodziny zastępcze szesnastolatką. Powinnam cieszyć się chwilą, bo zapewne od razu jak przyjedziemy do domu wyskoczą z nich diabły wcielone i już tak miło nie będzie. Odpowiadam Gabe'owi podobnym uśmiechem i posłusznie zajmuję miejsce na tylnym siedzeniu samochodu za nim i Emily.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Co myślicie o tym rozdziale? Wiem, że niewiele się jak na razie dzieje, ale mam nadzieję, że przeżyjecie jeszcze jeden taki nudniejszy rozdział ;) Obiecuję, że jeszcze tylko jeden taki rozdział i zacznie się akcja :D Tym razem przyrzekam na 100% ;D. A przynajmniej mam nadzieję, że Wy uznacie, że coś zacznie się dziać ;)
Rozdział jest taki jaki jest, czyli taki "początkowy", w którym niewiele się dzieje, ale tylko dlatego, że chcę, żebyście trochę bliżej poznali Lauren i jej nastawienie do ludzi i życia. Mam oczywiście nadzieję, że ją polubicie :D
 Piszcie w komentarzach jak Wam się podoba rozdział i opowiadanie ;) Czekam na krytykę i sugestie co powinnam poprawić ;) Naprawdę, bardzo Was proszę o komentarze. Piszcie co myślicie o opowiadaniu. Bardzo Was o to proszę, bo komentarze motywują i dają siłę do dalszego pisania. Jeśli wiesz, że komuś się podoba to, co wypisujesz, to jeszcze chętniej to piszesz. Naprawdę, bardzo, ale to bardzo proszę o komentarze :)

Niedługo być może pojawi się post z wielkanocnym DIY ;) Czekajcie ;D


A teraz jak zwykle cytacik na zakończenie:
 " - Jonaszu, kiedyś ludzie mieli uczucia. My też jesteśmy tego częścią, więc o tym wiemy. Wiemy, że kiedyś ludzie czuli dumę, smutek...
- Miłość - dorzucił Jonasz. - I ból.
- Nie ból jest najgorszy w posiadaniu wspomnień, ale samotność. Wspomnieniami trzeba się dzielić."
"Dawca" Lois Lowry


oli$360









poniedziałek, 23 marca 2015

A like... Alexander McQueen

Hi Dreamers!

Dzisiejszy post jest pierwszym postem o znanych projektantach i ogólnie tak bardziej o modzie. W tym poście chciałabym Wam przybliżyć postać Alexandra McQueen'a. Nie będę się za bardzo rozpisywać, wiem, że nie wszystkich interesuje jego dokładny życiorys, dlatego postaram się streścić to wszystko w jak największym skrócie. Mam nadzieję, że post spodoba się nawet osobom, które w ogóle nie interesują się modą i osobami, które są z nią związane.

Nie przedłużając, zapraszam do czytania :)


Alexander McQueen był angielskim projektantem mody. Urodził się 17 marca 1969 roku w East End w Londynie. Jego ojciec był taksówkarzem, a matka nauczycielką. Miał piątkę rodzeństwa. Gdy był mały szył sukienki dla swoich trzech sióstr i ogłosił, że w przyszłości ma zamiar zostać projektantem mody. Zaczął od szycia męskich garniturów na ulicy Savile Row. Najpierw pracował w sklepie Anderson & Sheppard, a następnie przeniósł się do pobliskiego Gieves & Hawkes. Później współpracował z projektantami kostiumów teatralnych. W latach 1996 - 2001 pracował w domu mody Givenchy. Po odejściu z Givenchy, w 2001 roku, stworzył własną markę. Na początku swojej kariery tworzył projekty prowokacyjne, w późniejszym czasie jego stroje stały się łagodniejsze, często inspirowane historią lub filmami. Jego projekty były nowatorskie i brawurowe, McQueen był prawdziwym wizjonerem. W 1996 został uznany za Najlepszego Projektanta Roku. Brytyjskim Projektantem Roku ogłoszono trzy razy: w 1996, 1997 i 2001. Alexander McQueen zmarł 11 lutego 2010 roku. Został znaleziony martwy w swoim apartamencie. Śledztwo wykazało, że popełnił samobójstwo. Po śmierci osierocił cały podążający za nim  świat mody: jak on zagrał, tak tańczyła cała reszta.
W 2010 roku dyrektorem kreatywnym domu mody tego wspaniałego projektanta została Sarah Burton.


To już koniec czytania :) Teraz czeka Was tylko obejrzenie ubrań z domu mody pana McQueen'a ;)










Jak Wam się podobają ubranka? Mi osobiście bardzo się podobają, ale jak wiemy każdy ma inny gust ;) Piszcie w komentarzach, które podobają Wam się najbardziej :)

To już niestety wszystko na dzisiaj :( Ale nie martwcie się, bardzo niedługo będzie nowy post :) Może nawet jutro lub w środę ;D A za kilka dni możecie się spodziewać kolejnego rozdziału "Wysłannika Śmierci" :D

Jak Wam się podobał dzisiejszy post? Chcielibyście więcej tego typu postów? Może nie podobają Wam się tego typu posty?  Podzielcie się Waszymi opiniami w komentarzach :)

Jak minął Wam weekend? Dzisiaj znowu trzeba wracać do szkoły :( Ale na szczęście niedługo już święta :) Jak Wam idzie masowa produkcja pisanek i dekoracji? ;D Może dodam jakieś DIY na robienie pisanek lub dekoracji... Chcielibyście takie DIY?


A teraz jak zwykle cytacik na zakończenie:
" Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie."
"Cień wiatru" Carlos Ruiz Zafón

oli$360



piątek, 13 marca 2015

Envoy of Death - Prolog

Hi Dreamers!

Mam dla Was wspaniałą wiadomość: będę pisała własne opowiadanie ;D Takie dłuższe w rozdziałach. Obiecuję, że w ogóle nie będzie psychiczne ;) To będzie normalne i zwykłe fantasy. Będę starała się raz w tygodniu dodać jakiś nowy rozdział, ale nie mogę Wam obiecać tego na 100%, bo nie wiem czy będę miała chwilkę czasu. Napisanie rozdziału trochę zajmuje, a jeszcze więcej jego wymyślenie ;) 

No, ale już bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania ;)
Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się spodoba :)




Prolog


Dlaczego ludzie umierają w wypadkach samochodowych? Wtedy znikają tak nagle i tak szybko, że nawet nie masz czasu się z nimi pożegnać. Tacy ludzie zawsze umierają w nieodpowiednim momencie, mając jeszcze dużo do przeżycia.
Inna sprawa z takimi, którzy umierają z przyczyn naturalnych lub z powodu choroby. Wtedy wszyscy bliscy i znajomi twierdzą, że tak było najlepiej i że ten ktoś na pewno jest teraz szczęśliwszy. Rodzina czuje wielką pustkę w sercu, kogoś im ciągle brakuje, ale z czasem godzą się z tym, że już nigdy tej osoby nie zobaczą i żyją dalej.
Przy wypadkach to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Człowiek na początku nie może w to uwierzyć, a kiedy już się przekona, że nikt go nie nastraszył dla zabawy i że to prawda, obwinia się i ciągle myśli, czy gdyby postąpił inaczej, ta osoba nadal by żyła.
Miałam tak samo. Kiedy trzy godziny temu w moim telefonie odezwał się głos jakiejś szpitalnej sekretarki, oświadczający, że moi rodzice i mój młodszy brat zginęli w wypadku samochodowym, nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze rano szykowali się na całodzienną wycieczkę do lasu, a nawet w wielkim pośpiechu zjedli ze mną śniadanie. Dlaczego z nimi nie pojechałam? Sama nie wiem. Nie chciałam. Wymówiłam się spotkaniem z przyjaciółkami, chociaż tak naprawdę chciałam posiedzieć w spokoju w domu.
Zaraz, kiedy sekretarka się rozłączyła, ubrałam się najszybciej jak mogłam i pobiegłam do szpitala. Nawet nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje na ulicy. Biegłam, nie patrząc przed siebie. Nie obchodziło mnie, że padało i było strasznie zimno, a deszcz zlepiał moje świeżo umyte włosy. Nie pamiętam, ile razy usłyszałam samochodowe klaksony, kiedy przebiegałam przez ulicę, ani ile razy prawie wylądowałam na masce przejeżdżającego przede mną auta. Moje myśli krążyły wokół tego, czego się dowiedziałam, a mózg przetwarzał i analizował, jak to się mogło stać.
Gdy wreszcie dotarłam do szpitala, podbiegłam do rejestracji i zapytałam się wesołej, rudowłosej sekretarki, rozmawiającej przez telefon, gdzie jest moja rodzina. Kobieta pokazała mi drogę i wróciła do przerwanej rozmowy, a ja poleciałam pędem we wskazanym przez nią kierunku. Przed drzwiami właściwej sali na drugim piętrze czekała pielęgniarka, która powiedziała, że bardzo jej przykro i że ciała niedługo zostaną przeniesione do szpitalnej kostnicy, a potem wpuściła mnie do środka i odeszła.
Na środku sali stały w rzędzie trzy łóżka. Przeraźliwie blade twarze leżących na nich osób zlewały się z białymi ścianami pomieszczenia. Podeszłam bliżej. Już z daleka dostrzegłam kurtkę mamy w zebrę. Wmawiałam sobie, że to jeszcze nic nie znaczy i równie dobrze mogą to być moje przyjaciółki, które chcąc mi zrobić głupi kawał, przebrały się za moją rodzinę i teraz udają martwe.
Ciągle podchodzę jeszcze bliżej do łóżek, cały czas w to wierząc. Jednak z każdym krokiem uświadamiam sobie, że to nie jest żart. W końcu byłam już na tyle blisko, by się przekonać.
Zamarłam z przerażenia, kiedy popatrzyłam w martwe, puste oczy każdego z nich. Podeszłam jeszcze bliżej i odruchowo sprawdziłam puls mojego brata. Nic. Leżał nieruchomo na łóżku, tępo wpatrzony w sufit. Nie. Nie! Nie! Nie! To naprawdę się stało. Oni naprawdę umarli. Ale jak? Dlaczego? Tata zawsze jeździ ostrożnie. A może to moja wina? Może gdybym z nimi pojechała, byłoby inaczej? Gdybym zmusiła rodziców, żebyśmy po drodze zajechali do jakiegoś sklepu, bo potrzebuję nowej koszulki, nic by się nie stało.
- To moja wina - wyszeptałam cicho i złapałam mamę za lodowatą rękę. - Przepraszam.
Nagle poczułam napływające do oczu łzy. Pozwoliłam im kapać z czubka mojego nosa na martwe ciała mojej rodziny. Każdy z nich miał na twarzy plamy zakrzepniętej krwi, która wypływała z licznych ran na ich policzkach, czołach, podbródkach i rękach. Zamknęłam oczy. Myślałam, że kiedy je otworzę okaże się, że to był tylko sen, a ja będę w swoim pokoju, a z salonu dobiegnie mnie głos mamy rozmawiającej przez telefon z przyjaciółką. Ale gdy otworzyłam oczy nadal byłam w tej samej, zimnej sali szpitalnej.
- Przepraszam. Naprawdę, przepraszam. Gdyby nie ja, pewnie nadal byście żyli - wyszeptałam, cały czas płacząc. Jeszcze raz popatrzyłam na nich wszystkich. Ciągle bezsensownie wpatrywali się w sufit swoimi wielkimi, pustymi oczami, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy tu weszłam. 
Doszłam do wniosku, że to tylko martwe trupy, puste lodowate ciała pozbawione dusz. Moja rodzina wyparowała z nich, kiedy umarła, kiedy ich samochód uderzył w inny samochód. Dusze moich najbliższych leciały dokądś w poszukiwaniu szczęścia. A może nawet już je znalazły i teraz wpatrywały się we mnie, siedząc w jakiejś przepięknej, magicznej krainie, o której za życia mogli tylko pomarzyć. Na pewno było im tam lepiej niż tu.
Otarłam łzy z oczu. Nie było sensu płakać nad pustymi skorupami, które tylko wyglądały jak moja rodzina. Odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia. Kiedy już byłam przy drzwiach, ostatni raz popatrzyłam na martwe ciała leżące na łóżkach.
- Do widzenia - powiedziałam i wyszłam. Gdy już byłam na korytarzu w oddali dostrzegłam pielęgniarkę, która wcześniej czatowała przed drzwiami, czekając na mnie. Pomachałam jej i poszłam w kierunku klatki schodowej.
Szkoda mi było mojego brata. Chciał tyle osiągnąć, tyle zrobić. Ale nigdy już mu się to nie uda. Nigdy nie zostanie perkusistą w grupie rockowej, nigdy nie zamieszka w Las Vegas, nigdy nie zagra w pokera w kasynie w Monte Carlo, nigdy nie pocałuje dziewczyny... Moim rodzicom też nigdy nie uda się pojechać do Parku Narodowego Yellowstone, zrobić zdjęcia Misiowi Yogi'emu i wręczyć mu wielkiego, pełnego jedzenia koszyka piknikowego w ramach zapłaty za zdjęcie.
W poczekalni na parterze czekali już na mnie Alison i Calvin. Z Alison przyjaźniłam się od urodzenia. Najlepszymi przyjaciółkami byłyśmy od zawsze. Nigdy nie kłóciłyśmy się dłużej niż pięć minut. Alison miała długie jasnobrązowe włosy, ułożone w delikatne fale i śliczne zielone oczy. Była o pół głowy niższa ode mnie, ale tę różnicę nadrabiała ogromnym poczuciem humoru, chociaż nie tak ogromnym jak moje. Calvin to starszy brat Alison, a od kilku miesięcy także mój chłopak. Miał krótkie, ciemnoblond włosy i wesołe niebieskie oczy. Gdy do niego podeszłam, od razu objął mnie ciepłymi ramionami, a ja zatonęłam w jego objęciach.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców - wyszeptał mi do ucha. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, ale nagle usłyszałam za sobą głośne kaszlnięcie.
- Puść ją! Teraz moja kolej, żeby ją przytulić. Rozumiem, że jesteście parą i tak dalej i macie do tego prawo, ale tak się składa, że ja też mam prawo przytulić swoją najlepszą przyjaciółkę - warknęła Alison na brata.
- Nie rezerwowałaś kolejki, a poza tym nie sądzę, żeby Lauren marzyła o znalezieniu się w ramionach kogoś innego niż moich. Za twoim uściskiem chyba słabo tęskni i może bez niego żyć, ale za to jest w pełni zadowolona z mojego - odpowiedział na atak Calvin, a ja mimowolnie się roześmiałam. Natomiast jego siostra pokazała mu język i obróciła się do niego tyłem, wykonując najpierw swój znak firmowy, czyli "foch z przytupem i z obrotem". Wyplątałam się z jego ramion, żeby móc przytulić obrażoną Alison. Kiedy już znalazłam się w jej ramionach wyszeptała mi do ucha ciąg nieskładnie zlepionych ze sobą wyrazów, w których próbowała mi przekazać, że jest jej bardzo przykro i że ona i Calvin na zawsze będą moją nową rodziną, jednak utrudniały jej to łzy, wypływające z oczu między pojedynczymi wyrazami, a do tego następujące po nich drobne pociągnięcia nosem. Przytuliłam ją jeszcze mocniej.
Przez przypadek spojrzałam na korytarz na przeciwko, przez który przepychała się między ludźmi jakaś pielęgniarka ciągnąca za sobą łóżko na kółkach, na którym leżał wielki, czarny worek na śmieci. Podejrzewałam, co znajduje się w środku i od razu pomyślałam o mojej rodzinie. Może ktoś z nich przejeżdżał obok w tym worku? Musiałam to sprawdzić, więc wyrwałam się z uścisku Alison i pędem pobiegłam na górę do znajomej, nudnej sali. Kiedy tylko znalazłam się w odpowiednim korytarzu, podeszłam do drzwi i zajrzałam przez przezroczystą szybę do środka.
W sali nie było nic poza trzema łóżkami stojącymi na środku. Tyle, że tym razem były puste. A więc już ich zabrali. Pociągnęłam za klamkę, żeby wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę ich tam nie ma, czy w podłodze nie ma jakiejś ruchomej płytki, pod którą można by ukryć ciało. Ale i tak nic z tego. Zrozpaczona cofnęłam się pod ścianę i oparłam się o nią. Kolana się pode mną ugięły, a nogi były jak z waty. Nie mogłam się ruszyć, nie dałabym rady. Stałam tam tylko sparaliżowana strachem. Bałam się, co zrobili z moimi rodzicami i bratem i zastanawiałam się, gdzie do jasnej cholery ich zawlekli. Nawet nie zauważyłam, że do oczu napłynęły mi łzy. Osunęłam się po ścianie w dół i upadłam na kolana. Nie zwracałam uwagi na ból, który pojawił się, gdy tylko uderzyły z głośnym stuknięciem w podłogę. W ogóle go nie czułam. Był tylko smutek i rozpacz. Nawet nie zauważyłam, że klęczę w kałuży własnych łez wypływających z oczu coraz większymi strumieniami.
Nagle w oddali usłyszałam ciche kroki. Kiedy się już do mnie zbliżały, podniosłam głowę. Spodziewałam się zobaczyć nad sobą Calvina albo pielęgniarkę, ale okazało się, że zamiast jednego z nich stał tam wysoki chłopak. Miał na sobie długą do ziemi, czarną pelerynę z kapturem zapiętą pod szyję. Kiedy tylko spojrzał na mnie, ściągnął kaptur, prezentując krótkie, czarne włosy. Gdy go zauważyłam, od razu zaczęłam wycierać z twarzy łzy. Chłopak kucnął obok mnie i delikatnie chwycił swoimi długimi palcami moje nadgarstki i delikatnie odciągną moje dłonie od oczu. Próbowałam spuścić głowę na tyle nisko, żeby nie zauważył czerwonych plam, które na mojej twarzy pozostawiły cieknące łzy. Jednak chłopak uniósł leciutko mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jego szare oczy, przypominające połyskujące w słońcu srebro. Kiedy tak wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, zauważyłam, że jego tęczówki na zewnętrznej części były ciemniejsze o kilka odcieni, ciemnoszare jak niebo chwilę przed nastaniem nocy, i już nie lśniły. Nagle chłopak odezwał się do mnie niskim, aksamitnym głosem:
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho. Objął mnie swoimi silnymi ramionami, a chłodną dłonią gładził moje włosy. Skuliłam się i oparłam głowę na jego piersi. Chyba nie przeszkadzało mu, że łzy kapią na przód jego czarnej peleryny. Poczułam, jak opiera podbródek na czubku mojej głowy i usłyszałam, jak jeszcze ciszej powtarza kilkakrotnie wypowiedziane wcześniej słowa. Uspokoił mnie jego miły, aksamitny głos, silne ramiona i chłodna dłoń gładząca moje włosy. Przez chwilę jeszcze trwaliśmy na podłodze wtuleni w siebie. Lekko uniosłam głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć w jego cudowne oczy. W świetle księżyca wpływającym do środka przez małą, kwadratową dziurkę w dachu, mogłam w nich dostrzec małe kamyczki, które mieniły się delikatnym blaskiem, jakby ktoś posypał mu oczy srebrnym brokatem.
 Z transu wyrwały mnie głosy zbliżających się ludzi, dochodzące z klatki schodowej. Chłopak szybko i zgrabnie wstał, a następnie postawił mnie na nogi. Ostatni raz spojrzał na mnie. W jego oczach krył się smutek. Nagle odwrócił się i odbiegł tak szybko jak błyskawica. Poczułam tylko wiatr, który wytwarzała jego powiewająca w pędzie peleryna. Rozejrzałam się. Najpierw spojrzałam tam, skąd dochodziły głosy, a następnie w stronę ciemnego korytarza, w którym zniknął tajemniczy chłopak. Przez chwilę stałam w miejscu, rozważając wszystkie za i przeciw wybiegnięcia na  przeciw tłumowi biegnącemu z klatki schodowej. Kiedy byli jeszcze bliżej, podjęłam ostateczną decyzję i bez zastanowienia ruszyłam korytarzem, w którym rozpłynął się chłopak. Po chwili i ja zniknęłam w mroku.
Na końcu korytarza czekały na mnie lekko uchylone drzwi, przez które wylewało się światło księżyca. Zatrzymałam się. Coś mi jednak mówiło, że powinnam tu wejść. Przecisnęłam się przez szczelinę i weszłam do środka. Nie wiedziałam, co to za pomieszczenie, ale czułam, że jest tu przeraźliwie zimno. Jednak starałam się na tym nie koncentrować, tylko szłam dalej dopóki nie zatrzymałam się na środku pomieszczenia, gdzie przez mały otwór w dachu wlewało się światło i było tam najjaśniej. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie, gdzie tylko się dało porozstawiane były takie same łóżka, jak w sali, w której leżała moja rodzina, tyle że trupy, które leżały tutaj przykryto białymi prześcieradłami. W powietrzu czuć było nieprzyjemną woń rozkładających się ciał, których jeszcze nie zdążyli wywieźć. Świetnie! Po prostu cudownie! Właśnie stałam pośrodku wielkiej i ciemnej kostnicy, było mi strasznie zimno, a do tego wdychałam smród trupów! Nie, no prostu świetnie! Zatkałam nos, żeby nie czuć tego obrzydliwego zapachu, którym wypełnione było całe pomieszczenie. Dziękuję mój wewnętrzny głosie. Właśnie mi udowodniłeś, że nie ma sensu ci ufać, bo zawsze zaprowadzisz mnie do takiego miejsca jak to.
- Przyjemnie tu, prawda? - usłyszałam dochodzący z ciemności znajomy, aksamitny, męski głos.
- To najidealniejsze miejsce pod słońcem na pierwszą randkę - odparłam z sarkazmem. - Tu jest po prostu cudownie! Czuję się jak jakaś królowa Świata Umarłych, która sterczy na środku jakiegoś wielkiego placu, otoczona swoimi martwymi poddanymi i wdychająca ich smród.
Z ciemności usłyszałam śmiech, który zaczął się zbliżać w moją stronę.
- Gratuluję pomysłu na zdobycie dziewczyny. Jeśli przyprowadzasz tu każdą idiotkę, której zdążyłeś zawrócić w głowie po tym jak wspaniale ją pocieszyłeś po czyjejś śmierci to się nie dziwię, że jeszcze żadnej nie znalazłeś. - Tylko udawałam, że jestem taka cięta i twarda. Naprawdę chciałam, żeby podszedł do mnie i mnie przytulił.
Śmiech był coraz bliżej. W końcu z ciemności wyłonił się tajemniczy chłopak w pelerynie. Zatrzymał się przede mną. Był ode mnie wyższy o półtorej głowy.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że po śmierci też tu trafisz? - zapytał.
- Nawet nie zamierzam - odpowiedziałam. - Popełnię samobójstwo i dopilnuję, żeby po mojej śmierci moja najlepsza przyjaciółka ukryła moje ciało tak, by nikt go nie znalazł, a najlepiej, żeby zakopała je na jakimś zadupiu, na którym nie przyjdzie nikomu do głowy go szukać.
Uśmiechnął się, odsłaniając białe, proste zęby. Ten uśmiech mnie rozbroił. Poczułam się przy nim bezpiecznie, jak wtedy na korytarzu i mimowolnie zadrżałam z zimna. Niech to! A tak chciałam mu pokazać, że nie potrzebuję, żeby ktoś się nade mną litował. Chłopak zdjął z ramion pelerynę i otulił mnie nią. Była dla mnie trochę za długa, ale była przynajmniej ciepła i miękka, jakby od środka wyłożona jakimś pluszowym materiałem. Miałam tylko nadzieję, że on sam nie zamarznie w samej czarnej koszulce z krótkim rękawem.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Ładnie ci w niej - powiedział, patrząc na mnie. Obdarował mnie ciepłym i miłym uśmiechem. Spojrzałam w jego piękne, srebrne oczy. Przypominały mi moje ulubione kolczyki w kształcie serduszek, które zawsze przynosiły mi szczęście, tak samo uroczo błyszczały przy każdym ruchu. Mogłam tylko stać i się w nie gapić. Nie poczułam nawet, że jakiś niesforny kosmyk włosów opadł mi na twarz. Chłopak delikatnie wziął go w opuszki palców i założył mi za ucho.
Rozejrzałam się po sali. Gdzieś tu byli moi rodzice i mój brat. Musieli być. Nie zauważyłam, że z oka wypłynęła mi mała, pojedyncza łza. Chłopak delikatnie starł ją kciukiem z mojego policzka.
- Nie martw się. Nie zostaną tu - wyszeptał. - Zawsze będą przy tobie. - Położył dłoń na moim sercu. - Będą tutaj. Nigdy cię nie zostawią.
Gdy to powiedział, do oczy napłynęło mi jeszcze więcej łez. Tak wiem, że bardzo łatwo się rozklejam. Objął mnie silnymi ramionami, Oparłam głowę na jego piersi.
- Nie płacz - wyszeptał. - Wiem, że są z ciebie dumni. Jesteś bardzo dzielna.
No i oczywiście znowu poryczałam się jeszcze bardziej. Ale może to i dobrze. Wszystkie łzy wypłyną i nic już nie zostanie. Równa się: koniec płaczu na resztę życia.
Nagle usłyszałam dochodzące z korytarza głosy i kroki biegnących w różne strony ludzi. Boże, czy oni muszą mnie ciągle ścigać i zawsze przyłazić w najlepszym momencie? Chłopak znowu popatrzył na mnie smutnymi oczami. Nachylił się i delikatnie pocałował mnie w czoło. Splótł palce z moimi. Jednak tylko na ułamek sekundy. Odsunął się ode mnie. Widziałam w jego oczach, że robi to z ciężkim sercem. Ostatni raz popatrzyłam mu w oczy. Starałam się zapamiętać ich każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Kiedy głosy z korytarza były jeszcze bliżej, chłopak odwrócił się i odbiegł w najciemniejszy kąt kostnicy. Przez chwilę stałam w miejscu jak kołek. Zastanawiałam się co zrobić. W końcu postanowiłam się ukryć, chociaż chciałam pobiec za tajemniczym chłopakiem, nawet jeśli każde pożegnanie z nim bolało bardziej niż poprzednie. Wlazłam pod najbliższe łóżko, zwinęłam się w kulkę i czekałam.
Nagle do sali wbiegło sześć par stóp, które zaczęły biegać dookoła pomieszczenia.
- Musi gdzieś tu być. Szukajcie jej. Zaglądajcie pod łózka - zawołał ktoś. Ludzie rozbiegli się po kostnicy. Po chwili przed sobą zobaczyłam uśmiechniętego Calvina. Wyciągnął mnie z mojej kryjówki, zawiózł do domu, położył spać i został ze mną. Nawet na noc nie potrafiłam rozstać się z peleryną. Nie chciałam jej zdjąć. Ciągle przypominała mi tajemniczego chłopaka, jego silne ramiona, aksamitny głos, piękne oczy, cudowny śmiech. Usnęłam w objęciach Calvina, otulona peleryną. Spałam długo. Jednak kiedy się obudziłam, nie pamiętałam nic z wczorajszej nocy. Poprawka: nie pamiętałam nic poza pięknymi srebrnymi oczami. Ich obraz utkwił w mojej pamięci. Był zbyt mocny i wyraźny, żeby zniknąć razem z resztą wspomnień.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I co? Jak Wam się podobało? Bardzo się starałam, żeby miało ręce i nogi ;) Piszcie w komentarzach, czy mi się udało ;D Przyjmę wszystkie skargi, wnioski i zażalenia. Proszę o komentarze, bo chcę poznać Waszą opinię o tym opowiadaniu. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dokładnie nie wiem kiedy następny rozdział, ale jest już prawie gotowy, więc już niedługo.


Dzisiaj piątek 13 :) Zaliczyliście już jakiegoś pecha? Czarny kotek zdążył już Wam przebiec drogę? ;D

Pewnie już zauważyliście, że zmieniłam wygląd bloga. Domyślam się, że już niedługo od tych wszystkich jednorożców w tle zaczną Was boleć oczy ;) Ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę z nimi wytrzymacie ;D bo tak szczerze to strasznie mi się podobają. Skargi na bolące oczy również proszę składać w komentarzach ;) Zdecydowałam zrobić wygląd z jednorożcami, bo kojarzą mi się z marzeniami :) Mam nadzieję, że chociaż trochę Wam się podobają i też będą się z nimi kojarzyć :D


No a na zakończenie oczywiście cytacik:
"Gdyby tylko starczyło wam inteligencji, już dawno byście wiedziały kim jestem. Biedne głuptaski, musi być wam strasznie wstyd. W rozwiązaniu tej zagadki nie mogę wam pomóc - przez nasze cztery kłamczuchy mam pełne ręce roboty. Ale w nagrodę za waszą cierpliwość coś wam podpowiem: choć podpisuję się jednym "A" mam ich w imieniu więcej."
"Bez skazy" Sara Shepard


oli$360









środa, 11 marca 2015

Harper's Bazaar - my favourite magazine about fashion

Hi Dreamers!

Dzisiaj post o moim ulubionym magazynie, czyli jak możecie się domyślić z tytułu, chodzi o "Harper's Bazaar"

Nie będę już przedłużać wstępu, tylko zapraszam do czytania ;)
"Harper's Bazaar" po raz pierwszy ukazał się w Stanach Zjednoczonych w 1867 roku. Był pierwszym amerykańskim magazynem o tematyce modowej. Pokazywano w nim najnowsze modowe wieści z Paryża i Berlina. Na początku był ilustrowany rysunkami, ale później zastąpiły je zdjęcia. Teraz wydawany jest w bardzo wielu krajach na całym świecie, również w Polsce :)

Oto kilka polskich okładek:





W "Harper's Bazaar" od razu spodobały mi się proste i ciekawe okładki, na których możemy oglądać nie tylko modelki, ale także znane aktorki i piosenkarki. Są bardzo proste, ale mimo to od razu przyciągnęły moją uwagę. Później przejrzałam go jeszcze na szybko, że by zobaczyć, jak wygląda w środku. Od razu mi się spodobał, więc postanowiłam go kupić. Jednak kiedy zobaczyłam, że kosztuje 11,90 uznałam, że nie ma sensu co miesiąc wydawać tyle na gazetę, bo od razu wiedziałam, że po przeczytaniu zrobi na mnie jeszcze większe wrażenie i naprawdę go polubię. Okazja do kupienia nadarzyła się, gdy byłam w Warszawie przy stoisku z tanimi gazetami na dworcu. Gdy tylko zobaczyłam, że mogę tam kupić "Harper's Bazaar" za 5 lub 6 złotych, zaraz kupiłam wszystkie numery, które były, a kiedy wróciłam do domu od razu zabrałam się do czytania. 
Kolejną rzeczą, która mi się bardzo w nim spodobała, było to, że jest tam bardzo dużo ciekawych wywiadów z różnymi znanymi ludźmi np. fotografami i projektantami, o których na początku nie miałam nawet pojęcia. Od razu spodobały mi się też raporty z wybiegów. Oczywiście, jak na magazyn o modzie przystało, znajdziecie tam dużo wspaniałych i pięknych sesji zdjęciowych. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest też to że na samym początku gazety pokazane są piękne i cudowne, a także bardzo modne w danym miesiącu akcesoria i dodatki. Niestety, zawsze są bardzo drogie, ale pomarzyć o nich zawsze można ;) Podoba mi się też, że zaraz po tych wspaniałych rzeczach jest taki jakby wywiad z jakimś projektantem mody, który opisuje swój zwykły dzień. Jest to bardzo fajne, bo dzięki temu możemy zobaczyć, że projektanci to zwykli, strasznie zapracowani ludzie, którzy ciągle biegają ze spotkania na spotkanie. Zawsze są z nimi również wywiady albo po prostu opisane są ich życiowe historie. 
Jednak pomijając modę, jest tam też dużo informacji o modnych kosmetykach i perfumach na dany miesiąc. Ale oczywiście wywiady są nie tylko z projektantami, są również z ludźmi nie z branży modowej tylko po prostu takich, którzy coś zrobili, zabłysnęli gdzieś na świecie, np. pisarze. 
Wróćmy znowu do mody. W niektórych numerach są naprawdę ciekawe raporty z wybiegów pokazów haute coutre. 
Można tam też zobaczyć jak mieszkają znani projektanci oraz poczytać o różnych ciekawych miejscach na świecie. 

Teraz pora na małe podsumowanie:
"Harper's Bazaar" to dla mnie przewodnik po całym wspaniałym modowym światku. Dzięki niemu dowiaduję się wielu rzeczy o projektantach mody, ale także o innych sławnych ludziach. Jest tu bardzo dużo ciekawych artykułów na różne tematy. Według mnie to najlepszy magazyn o modzie.

Plusy:
- piękne okładki
- wiele informacji o znanych projektantach
-  raporty z pokazów mody
- ciekawe wywiady
- nowinki ze świata mody
- cudowne sesje zdjęciowe

Można tak wymieniać i wymieniać te plusy, ale teraz przejdźmy do minusów:

Minusy:
- cena 

Moja ocena: 
10/10

Jak widzicie minusów jest bardzo mało (tylko jeden :)) Naprawdę polecam "Harper's Bazaar" wszystkim, którzy chcą się dowiedzieć czegoś więcej o świecie mody. 


Na dzisiaj to już niestety wszystko :( Ale już niedługo kolejny post, więc się nie martwcie, że nie będziecie mieli czego poczytać ;D 
Teraz mała informacja związana z dzisiejszym postem: będę teraz dodawała od czasu do czasu takie posty o tematyce modowej np. o znanych projektantach. Mam nadzieję, że Wam się spodobają.

Teraz na zakończenie jak zwykle cytacik:
"Uznajemy zwyczajne akty męstwa, odwagę, która każe jednej osobie stanąć w obronie drugiej"
"Niezgodna" Veronica Roth


oli$360


sobota, 7 marca 2015

1000 views

Hi Dreamers!

Dzisiaj kolejny króciutki post, ale postanowiłam, że tak ważnej dla mnie rzeczy jak ta nie chcę wpychać do innego posta. 

Pewnie myślicie co to za ważna rzecz. Nie będę Was już dłużej trzymać w niepewności ;) 
A więc ta rzecz to... 1000 wyświetleń!!! 


Z całego serca dziękuję Wam za to spełnione w 10% wielkie marzenie (tak, tak marzę o 10000 wyświetleń ;)). Bardzo się cieszę, że czytacie mojego bloga, że tak często na niego zaglądacie. Nie piszę go jakoś długo, stworzyłam go prawie 3 miesiące temu. Dziękuję Wam, że w tak krótkim czasie pomogliście mi dobić do tego upragnionego tysiąca. Naprawdę się tego nie spodziewałam. Jesteście najlepszymi czytelnikami na świecie! Wiem, że dla doświadczonych blogerów 1000 wyświetleń to nic niezwykłego, dla nich to kwestia kilku dni, ale dla mnie to po prostu coś wspaniałego. Mam nadzieję, że czytanie mojego bloga sprawia Wam przyjemność, a nie tylko przebiegacie po nim wzrokiem. Jednak nieważne w jaki sposób go czytacie, i tak jesteście kochani :) Chcę tworzyć tego bloga dla Was. Chcę żebyście z chęcią na niego wchodzili i go czytali. A przynajmniej mam nadzieję, że tak jest ;D Te wszystkie wyświetlenia i komentarze bardzo mnie motywują, sprawiają, że ciągle chcę dodawać posty i pisać bloga. One dają mi wielką siłę, która sprawia, że wierzę, że jest przynajmniej kilka osób, które lubią mojego bloga. Chcę tworzyć tego bloga dla Was, moi kochani. Zawsze, kiedy patrzę na te wszystkie pozostawiane przez Was komentarze i wyświetlenia, na mojej twarzy pojawia się wielki uśmiech, który sprawia, że mam ochotę ciągle dodawać nowe posty. Mam nadzieję, że kiedy czytacie mojego bloga na Waszych twarzach, tak jak na mojej, również pojawiają się uśmiechy. A żeby było ich coraz więcej, będę starała się dodawać coraz częściej posty i zrobię wszystko, żeby były ciekawsze, żebyście nie przysypiali podczas ich czytania ;) Obiecuję Wam to i mam nadzieję, że dzięki temu jeszcze chętniej będziecie tu wpadać :)
Jeszcze raz najserdeczniej Wam dziękuję, moi najcudowniejsi i najlepsi marzyciele :D

To już koniec, niestety :(
Ale czym byłby koniec bez cytaciku? To nie byłby koniec ;D
Dlatego zapraszam na cytacik:
 "Mniejsza z tym, myślę. Do walki staną dwadzieścia cztery osoby. Zapewne ktoś mnie uprzedzi, zanim zdążę go zabić.
Trzeba jednak przyznać, że ostatnio trudno liczyć na rachunek prawdopodobieństwa."
"Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins

oli$360 

środa, 4 marca 2015

February favourites

Hi Dreamers!

Dzisiaj przedstawię Wam moich Ulubieńców lutego. Jak zawsze będzie ich 5. Jak wszystkie tego typu będzie krótki, niestety :( Ale obiecuję, że następny będzie dłuższy.
Tak więc bez zbędnego przedłużania, zapraszam na Ulubieńców lutego:


Wattpad:
 Świetna aplikacja, dzięki której mogę czytać książki pisane przez bardzo utalentowanych i pomysłowych ludzi :) Jest naprawdę cudowna! Mogę w niej poczytać wiele ciekawych książek. Naprawdę Wam ją polecam!


Lakier do paznokci Sally Hansen - Magnetic




Bardzo ładny i fajny lakier. Do tego dzięki specjalnej nakrętce, po przeciągnięciu nią nad paznokciem i przyciśnięciu do skórki specjalnym wystającym czymś ;) tworzą się ciekawe falki. Naprawdę fajny lakier, który ma na dodatek śliczny kolor. 


"Sierota"


Hmmm... Na samym początku powiem Wam, że to bardzo psychiczny horror ;D Żeby przekonać się jak bardzo, musicie go zobaczyć :) To najlepszy horror jaki oglądałam!
Katy Perry "E.T." feat. Kanye West
Ostatnio słucham tej piosenki na okrągło. Jest w niej to "coś" co sprawia, że muszę jej ciągle słuchać. Od pierwszego posłuchania bardzo mi się spodobała. Dzień bez niej jest dniem straconym ;D


"Złodziejka książek"

 Piękna i wzruszająca książka z gatunku tych "mądrzejszych" ;) Ciekawe w niej jest to, że narratorem w tej książce jest Śmierć, a jej akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej w małym miasteczku w Niemczech. To wspaniała książka, polecam ją wszystkim, a niedługo recenzja :)


To już niestety wszyscy Ulubieńcy lutego :( 
Ale nie martwcie się, wkrótce wrócę z kolejnym dłuższym postem ;) Nie powiem Wam co to będzie, to niespodzianka ;D


Jeszcze tylko jedna rzecz: bardzo, ale to bardzo proszę Was o komentarze. Czasami mam wrażenie, że mnie nie kochacie XD Trochę mi smutno, gdy przeglądam inne blogi, gdzie pod każdym postem jest zawsze kilka komentarzy, a u mnie marne 12 :( Tak samo obserwatorzy. Mam ich tylko 5, ale lepiej kilku niż wcale :) Co do wyświetleń też mi troszeczkę smutno, bo mam ledwie ponad 900, a inne blogi ponad 2000, ale nie będę marudzić, bo niewiele już brakuje do 1000 :)
No, ale już dosyć wyżalania ;) I tak cieszę się ze swoich 12 komentarzy, 5 obserwatorów i ponad 900 wyświetleń, za które bardzo Wam dziękuję :D Cieszę się, że chociaż tyle osób czyta mojego bloga. 
Naprawdę bardzo Was proszę o komentarze i obserwowanie. Wiem, że nie wszystkim mój blog się podoba, ale proszę piszcie co Wam przeszkadza, a ja postaram się wszystko zmienić. Jestem otwarta na krytykę ;D Podawajcie też linki do swoich blogów, bardzo chętnie je przejrzę i zaobserwuję :)

Ale teraz już naprawdę koniec :( A na zakończenie cytacik:
"- Wyłazi z ciebie Altruizm - odpowiada Christina. - Innym nie przeszkadza okazywanie uczuć przy ludziach.
- Och. - Wzruszyłam ramionami. - Cóż... widzę, że będę musiała jakoś sobie z tym poradzić.
- Albo możesz dalej być sztywna. - Zielone oczy Willa błyszczą figlarnie. - No wiesz. Jeśli chcesz. (...).
- Zejdź z niej - mówi Christina. - Sztywniactwo leży w jej naturze. A ty pozjadałeś wszystkie rozumy.
- Nie jestem Sztywniakiem! - krzyczę.
- Nie przejmuj się - łagodzi Will. - To urocze. Popatrz, cała jesteś czerwona."
"Niezgodna" Veronica Roth
oli$360