Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stories. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stories. Pokaż wszystkie posty

sobota, 16 maja 2015

Envoy of Death - Chapter 3


Hi Dreamers!


Zapraszam na kolejny rozdział opowiadania! Mam nadzieję, że z niecierpliwością na niego czekaliście XD A teraz... GOTOWI... DO CZYTANIA... START!!! ;D




Rozdział 3


Wreszcie dojeżdżamy do domu. Stop! To nie dom tylko jakiś pałac hollywoodzkiej gwiazdy. Nie mogę w to uwierzyć. Właśnie stoję przed wielką willą, patrzę na nią z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, a moje oczy coraz bardziej się wytrzeszczają i rozszerzają, z każdą sekundą przypominając niewielkie talerzyki.
- ALARM! ALARM! Komuś chyba kopara opadła! Wybacz, kochana, ale zapomniałam zabrać ze sobą podnośnika, więc musisz sobie z tym jakoś poradzić sama. - Nawet na Nią nie zwracam uwagi tylko nadal gapię się na dom. - Haaalooo! Ziemia wzywa Lauren! Tego ładunku nie zrzucamy tutaj. Podnoś koparę i jedziemy dalej. Żyjesz, maszyno numer 1? Śliny potrzeba gdzie indziej. Kopara w górę, gaz do dechy i jedziemy dalej z tym ładunkiem. - Nadal Ją ignoruję. - Z kim ja do jasnej cholery żyję. Już ci ślina powoli z tej twojej otwartej paszczy wycieka. Wyglądasz jak jakiś obleśny zaśliniony buldog. 
- Dziękuję za miłą pobudkę - mówię.
- Nie ma za co - odpowiada.
- Jeszcze jedna rzecz - zaczynam. - Skąd ty niby wiesz jak wygląda buldog?
- Tak się składa, że mam coś co się nazywa mózg, to znaczy ty go masz. Ja tylko z niego korzystam. Mieszkam w twojej głowie, więc twoja wiedza jest automatycznie moja.
- Tylko wiesz... Ja nigdy nie widziałam buldoga. A skoro go nie widziałam, to skąd wiesz, jak wygląda i czy się ślini? - Wygram nasz mały pojedynek. Wiem to. Wystarczyło tylko Pannie Wszechwiedzącej przytrzeć długiego nochala. Nic nie odpowiada, a to znaczy tylko jedno.
- Wygrałam! - informuję Ją z wyższością w głosie.
- Nie tak szybko, Panno Porażająca Inteligencja. Jest też wynalazek współczesnego świata pod tytułem Internet. A jeśli o tym nie wiesz, to cię oświecę. Możesz znaleźć w nim wszystko - odgryza się.
- Wow! Nie wiedziałam, że w głowie mam bezprzewodowe WiFi. O ile wiesz, co to jest - odparowuję. Milczy. Czyli Wygrałam.
Kilka razy mrugam oczami i dopiero po chwili dociera do mnie, że gapię się na dom z otwartą buzią. Szybko ją zamykam i idę do bagażnika po swoje rzeczy. Wyciągam wszystko, a gdy już stoję wyszykowana do odkrywania sekretów wielkiego domu, słyszę za sobą głos Emily:
- To co, gotowa? Zapraszam na salony. Pomogę ci - mówi. Podchodzi do mnie i bierze największą i najcięższa torbę. Hm... Chyba muszę się zapisać do jej trenera. Moja nowa mamusia musi mieć niezłe mięśnie skoro chce się zmierzyć z moją największą torbą i workiem treningowym, który jest do niej przywiązany.
Alfa już zdążył jakimś cudem wydostać się z samochodu. Najmniejszy nie jest, a chyba każdy wie, że zawsze łatwiej wejść niż wyjść. Gdy już udaje mu się opuścić czarne więzienie, wściekły fuka na mercedesa. A kiedy już obfukał cały samochód, zarzucił dumnie puchatym ogonem i potruchtał w naszą stronę. Emily uśmiecha się, a gdy pies podchodzi, głaszcze go delikatnie.
- On na pewno może tu zostać? - pytam. Co z tego, że pozwoliła mu wsiąść do samochodu. To nic nie znaczy. - Wzięłam jego kapcie, żeby nie zarysował parkietu. Nie gryzie, a jedyną rzeczą, którą zniszczył była piłka nożna mojego brata. Ale to i tak była wina brata, bo to on zostawił ją na środku korytarza. Psy przecież nie patrzą pod nogi i nie widzą porzuconych piłek pod swoimi łapami. Obiecuję, że nic nie zniszczy. Może zostać? Proszę, proszę, proszę! - Najdłuższy monolog w moim życiu został zakończony serią gwałtownych wdechów w moim wykonaniu i śmiechem Emily. Co mam na to poradzić? Po co przerywać swojej wypowiedzi pięknie płynącej z moich ust zbędnymi oddechami. Zerkam na Alfę. Właśnie popisuje się przed Emily psimi sztuczkami. Po chwili sama wybucham śmiechem.
Mój wielki wilk zabawnie wygląda, gdy tarza się z wywieszonym jęzorem po małych kamyczkach z podjazdu, które cały czas wczepiają mu się w futro jak magnesy, a dzielny zwierzaczek próbuje się ich pozbyć, zakłócając swój popisowy numer ciągłym otrząsaniem się z nich.
- Twój mały lizusek może zostać pod warunkiem, że pozwolisz mi się czasem z nim pobawić - mówi Emily, drapiąc psa za uchem. Uśmiech nie znika z jej twarzy nawet na chwilę. Alfa, gdy tylko się dowiedział, że zostaje, stanął na tylnych łapach i radośnie merdając ogonem z wdzięczności, wylizał Emily całą twarz. Nie ma to jak naturalny płyn do demakijażu. Jednak ona w ogóle się nie przejęła, że żarłoczny wilk swoim mokrym jęzorem pożera jej cały puder tylko śmiała się jeszcze głośniej niż wcześniej. Już ją zdążyłam polubić. - Chodźmy, pokażę wam dom - powiedziała i ruszyła przodem po kamyczkowym podjeździe do drzwi wejściowych, niosąc moją torbę i przywiązany do niej worek treningowy. Dwie pozostałe torby taszczę sama, a mój pies grzecznie idzie obok mnie.
Gdy szliśmy, zauważyłam, że Gabe i czarny mercedes gdzieś zniknęli.
- Ym, Emily, a gdzie Gabe? Powinien chyba pilnować mnie od tyłu, żebym korzystając z twojej nieuwagi nic nie ukradła. - Na moje pytanie nawet się nie odwróciła, żeby na minie spojrzeć. Moją uwagę przykuł jednak fakt, że cała zesztywniała i napięła wszystkie mięśnie. Ups! Trafiłam chyba w czuły punkt, czyli pytanie z grupy "Niedozwolone".
- On od razu pojechał do pracy. Wróci jutro rano - odpowiedziała chłodno. Okay, każdy ma jakiś pikantny sekrecik, którego nie chce zdradzić. Mimo wszystko mam ochotę zapytać, gdzie pracuje Gabe, ale sądząc po tym nagłym spięciu Emily wolę nie ryzykować. Co będzie, jak moja przyszywana mama zabije mnie swoim morderczym wzrokiem? Na pewno nie będzie zbyt ciekawie. Gryzę się w język, żeby już o nic nie pytać.
- Ale jak on zdążył tak szybko odjechać? Nie usłyszałam silnika. - Z moich ust mimo przygryzionego zębami języka wypłynęło tych kilka niewinnych słówek. Tyle, że nie wypowiedziałam ich bezpośrednio ja.
- Sorki, słoneczko. Tylko ci pomogłam. I tak chciałaś o to zapytać. - Wyczuwam Jej uroczy, niewinny uśmieszek, nawet jeśli Jej nie widzę.
- Dzięki. Naprawdę. Jak już zadzwoniłaś do mojego chłopaka - mordercy, żeby mu powiedzieć, że z nim zrywam to obdzwoń wszystkie zakłady pogrzebowe, żeby mi znaleźli jakiś uroczy cmentarzyk i załatwili jakiś transport i zbieracza szczątków, bo coś czuję, że przez ciebie skończę rozszarpana zębiskami na malutkie kawałeczki i porażona morderczym wzrokiem. No i oczywiście zadzwoń jeszcze do trumiarni. Wygodna trumna to podstawa. Nawet dla ciała w małych kawałeczkach. - Jej śmiech słychać w całej mojej głowie.
- Dobra, już idę. Co do koloru trumienki musisz zdać się na mnie. Niestety, ale Wewnętrzne Głosy nie rozróżniają kolorów.
- Okay, daltonistko. Tylko mów, że czarną albo szarą. Będą wiedzieli, o co chodzi. Na moje szczęście w trumiarniach daltoniści nie pracują - mówię.
- I jak tu można ci coś powiedzieć. Od razu obracasz to przeciw mnie - odpowiada wkurzona.
- No cóż, skarbie, witaj w świecie bezdusznych i wrednych ludzi. A teraz nie marudź i rusz się do telefonu, bo bezduszne prawie trupy, takie jak ja, zablokują ci linię. - Uśmiecham się sama do siebie.
- Idę już idę, moja najwredniejsza pani, królowo bezdusznych debili. - Nie mogę się powstrzymać i wybucham głośnym śmiechem. No to na trochę mam Ją z głowy.
- Nie pozwalaj sobie kochana, bo zamiast zwykłego grobu dostaniesz dół w ziemi.
- Okay, okay, przepraszam, już nie będę - odpowiadam.
- No ja myślę - mówi i znika. Mam nadzieję, że te telefony trochę potrwają i za szybko nie wróci.
- Gabe odjechał zaraz po tym jak wysiadłaś i wyjęłaś swoje rzeczy z bagażnika. A nasz mercedes ma cichy silnik, więc go nie słyszałaś. - To były ostatnie słowa w tej sprawie. Emily wypowiedziała je nieznoszącym sprzeciwu tonem. Jakie szczęście. Chyba jednak będę żyć, bo morderczy wzrok mnie nie dosięgnął. Ale nie ma potrzeby przerywać Jej zabawy i psuć nadziei, że jako trup nie będę Jej już męczyć.  Uśmiecham się sama do siebie.
- To jak już dzwonisz, zamów jeszcze jakąś orkiestrę, bo mój marsz do grobu potrzebuje ładnej oprawy. Bez odbioru. - mówię. No to jeszcze dłuższa chwila, którą będę mogła spędzić samotnie we własnej głowie. Bez natrętnej przyjaciółki. Chociaż tak naprawdę cieszę się, że Ją mam. Przynajmniej w głowie jest z kim pogadać.
Wreszcie jesteśmy już na tyle blisko, że mogę dokładniej przyjrzeć się swojemu nowemu domowi. Willa wyłożona jest prostym, ciemnobrązowym drewnem. Dookoła posadzone są małe, równo przycięte krzaki tworzące niski murek. Gdy Emily otwiera przede mną wielkie przeszklone drzwi na jej twarzy pojawia się serdeczny i zapraszający do środka uśmiech. Jestem trochę zaskoczona, bo spodziewałam się wymyślnych tkanin i wszechobecnego złota lub srebra. Teraz stałam pośrodku kremowego holu, pod moimi stopami czułam wyjątkowo miękką i puszystą czekoladową wykładzinę, a przy każdej ścianie stała pułapka w postaci ciemnobrązowej komody udekorowanej pięknymi, białymi kwiatami, w którą każda niezdara bez trudu mogła wpaść idąc korytarzem po nocy. Idąc długim holem, zajrzałam do wielkiego salonu. Jak cały korytarz i chyba reszta domu był kremowy, a podłoga wyłożona tą samą ciemnobrązową wykładziną co hol. Przez ogromne okna do środka wpychały się masy światła słonecznego, a skórzane sofy i fotele koloru kawy z mlekiem zapraszały, by na nich usiąść. Długie drewniane schody prowadziły na piętro, gdzie najprawdopodobniej znajdował się mój pokój. I rzeczywiście, nie myliłam się. Emily stanęła przed drugimi drzwiami po lewej stronie korytarza i otworzyła je.
- Oto twój pokój. Masz też własną łazienkę. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie, Lauren - powiedziała z uśmiechem, po czym wsunęła się do pokoju i postawiła na łóżku torbę, którą niosła, a następnie szybko się wycofała. Zajrzałam do środka. Ktoś chyba już tu kiedyś mieszkał, bo pokój był umeblowany, a z każdej komody i szafy łypały złowieszczo małymi, czarnymi oczkami setki pluszowych zwierzątek różnego rodzaju.
- Kto tu mieszkał przede mną? - zapytałam. Emily popatrzyła na mnie smutnymi oczami. A następnie przeszyła wzrokiem po kolei każdego pluszaka. Milczała. Alarm! Drażliwy temat.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. - To ja przerwałam tą kilkuminutową ciszę. Spojrzałam na nią. Ta tajemnica musiała mieć związek z jakimś tragicznym wydarzeniem. Z takim z rodzaju tych, o których nigdy się nie wspomina. - Przepraszam, że pytałam. Rozumiem, że nie o wszystkim chce się mówić. To musiało być dla ciebie bardzo ciężkie przeżycie. Przykro mi - starałam się, żeby zabrzmiało to łagodnie, ale chyba niezbyt mi to wyszło. Od dawna nie jestem łagodna. Teraz jestem twarda.
Nagle z oczu Emily wypłynęło kilka łez. Nawet nie myśląc, co robię, podeszłam do niej i przytuliłam ją. Moje serce nie jest jeszcze kamieniem. Zostały we mnie jakieś resztki empatii, które nakazywały mi jakoś ją pocieszyć. Przytulenie wydawało się najlepszym pomysłem.
W moich ramionach szybko się uspokoiła.
- Rozpakuj się, ułóż wszystkie swoje rzeczy. Udekoruj ten pokój tak, by było ci w nim przyjemnie - powiedziała, ocierając oczy wierzchem dłoni. Już miała odejść, gdy zapytałam:
- Mam mówić do ciebie 'mamo' czy po prostu 'Emily'? Chyba, że wolisz jeszcze inaczej.
- Proszę, tylko nie 'mamo'. Chyba, że według ciebie jestem aż tak stara. - Roześmiałam się, a Emily po chwili się do mnie przyłączyła. Jednak jej śmiech był dziwny, wymuszony. Ten zwrot chyba kojarzył się jej z tym tajemniczym wydarzeniem, o którym nie chciała mówić. Pewnie wiązał się on z przygnębiającymi wspomnieniami, które za każdym razem, gdy się go wypowiedziało, narastały. Moim zdaniem z tego powodu nie chciała, żebym mówiła do niej 'mamo'. Ale to tylko moja teoria.
- Teraz zostawiam cię samą z psem i nowym pokojem do ozdobienia - powiedziała i ruszyła szybkim krokiem w kierunku schodów. Zanim odeszła, pogłaskała lekko Alfę.
- Gotowy na nowe mieszkanko? - zapytałam psa, pokazując mu naszą małą komnatę. Jego radosne szczeķnięcie uznałam za 'tak'. - Pieski przed księżniczkami. Zapraszam do środka waszą wilczo - psią kudłatą wysokość. - Nie mogłam się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem, gdy wielki, biały wilk z dumnie zadartą głową, stąpając po królewsku po puchatej, czekoladowej wykładzinie i majestatycznie merdając ogonem wchodził do pokoju, udając księcia lub nawet króla. Kiedy sama już weszłam do środka i zamknęłam drzwi, zaczęłam się zwijać ze śmiechu, a po chwili cały czas trzymając się za brzuch, opadłam na podłogę. Ataki śmiechu, jeszcze głośniejsze od poprzednich, napadały mnie z każdym królewskim ruchem Alfy, który właśnie próbował ułożyć się na podłodze, by się nie ubrudzić, a do tego zrobić to z porażającą gracją. Gdy w końcu przestał parodiować księcia, dokładniej rozejrzałam się po pokoju.
Jasnoszare ściany w zestawieniu z prostymi, białymi meblami i ciemnoniebieską wykładziną wyglądały bardzo ładnie. Czarna lampa, skórzany fotel w rogu i puchaty koc, którym przykryte było wielkie, wysokie, dwuosobowe łóżko stojące przy najdalszej ścianie, idealnie uzupełniały wystrój z pomocą wszechobecnych, różnokolorowych, miękkich i miłych w dotyku poduszek porozkładanych po całym pokoju. Na każdej szafce i półce królowały pluszowe zwierzątka omiatające władczym i groźnym wzrokiem całą moją komnatę. Dopiero teraz doszło do mnie, że to małe królestwo pięknego wystroju jest ogromne. Znacznie większe niż jakikolwiek pokój, w którym kiedykolwiek mieszkałam.
Wszystkie moje rzeczy bardzo szybko znalazły swoje miejsca. Ubrania i buty powędrowały do gigantycznej garderoby, która była tylko moja, a na dodatek wypełniona po brzegi ciuchami w moim rozmiarze i stylu. Prowadziły do nirj drzwi, znajdujące się obok wejścia do mojej własnej łazienki. Łazienka była duża i sterylnie biała z pewnymi wyjątkami, jakimi były czarne płytki i jasnoszare szafki, w których znalazły się moje kosmetyki. W pokoju pod sufitem, w specjalnie przygotowanym do tego miejscu, na grubym łańcuchu, powiesiłam swój worek treningowy, zaczepiając go o metalowy hak. Wszystkie pluszaki mogły bić się na spojrzenia z pięknymi, srebrnymi oczami, którymi ozdobiłam każdy dostępny kawałek ściany.
Wreszcie mogłam odpocząć. Przez wielkie okna do pokoju wlewało się mnóstwo światła. Ze strachu przed porażeniem słonecznym zasunęłam długie, czarne zasłony, sprawiając, że w pokoju zapanowała ciemność. Z miejsca, w którym stałam, czyli spod najdalej oddalonej od łóżka ścianie, wzięłam szybki rozbieg  a gdy już dobiegłam do łóżka, wskoczyłam na nie. Moje lądowanie było cudownie miękkie. Nie minęło dużo czasu, a ja już leżałam na łóżku, zwinięta w kłębek, wtulona w czarny koc i ubrana w szare dresy o czarną bluzę z kapturem. Było tak ciemno i cicho, że nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.

Biegnę przez las. Przedzieram się między pniami wielkich drzew dookoła mnie. Jest ciemno. Nie widzę nic poza niewielkim punktem, jakimś nikłym światełkiem, majaczącym w oddali między drzewami. Nie wiem dokładnie, co to jest ani gdzie dokładnie się znajduje, ale wiem, że chcę i muszę się dowiedzieć jaką kryje tajemnicę. 
Biegnę dalej. Nie zauważyłam jednak wystającego z ziemi korzenia drzewa i upadłam na zimną trawę. Przy zetknięciu z ostrym patykiem rozdarłam długą, srebrną suknię, w którą byłam ubrana, a przy okazji zdarłam jeszcze kolana, łydki i dłonie. Czuję płynącą po nogach i rękach krew, jej metaliczny zapach. Nie zwracam uwagi na podartą sukienkę, wycieram w nią zakrwawione dłonie i biegnę dalej. Jeszcze kilka razy upadam, mnóstwo razy ocieram o ostre pnie drzew. Rany na rękach i nogach pieką, krew wypływa z nich niewielkimi strumieniami. Za każdym razem, gdy moje bose stopy stykają się z ostrymi patykami leżącymi na ziemi, czuję palący ból i domyślam się, że rany pojawiają się na nich tak szybko, jak grzyby po deszczu. Nie zwracam na to uwagi. Nie zastanawiam się nawet ile zostało z mojej sukni. Po prostu biegnę dalej.
Wiem, że już niedaleko, do tego, czego szukam. Tylko problem polega na tym, że nie wiem tak dokładnie jak to 'coś' wygląda. Niewielki punkt błyszczący w oddali może być wszystkim. Między drzewami dostrzegam małą, srebrną plamkę, a tak właściwie dwie. Przyspieszam. Rozgarniam ostatnie krzaki stojące na mojej drodze. Po chwili moim oczom ukazuje się niewielka polana. Na jej środku widzę jakąś ogromną, czarną plamę. Gdy plama odwraca się w moją stronę, dokładnie na przeciwko siebie zauważam dwa niewielkie, srebrne punkciki. Dopiero teraz zauważam, że czarna plama jest wysokim chłopakiem, a te srebrne punkciki są jego oczami.
Chłopak powoli podchodzi do mnie i obejmuje mnie swoimi silnymi ramionami. Opieram czoło na jego piersi. Ma na sobie czarną pelerynę z kapturem, który zsunął się z jego głowy, ukazując krótkie, czarne włosy. Opuszkami palców gładzi mój policzek. Kiedy dotyka mojej dłoni czuję ból. Rany po licznych upadkach nie pozwalają o sobie zapomnieć. Krzywię się lekko, zaciskam zęby i próbuję wytrzymać. Chcę, żeby jego palce splotły się z moimi, mimo że będzie bolało. Ale on unosi moją dłoń, żeby obejrzeć ją w świetle księżyca. Srebrne oczy chłopaka przesuwają się po mojej ranie, badając jej każdy centymetr. Po chwili unosi moją dłoń jeszcze wyżej i zbliża ją do swoich ust. Całuje ją delikatnie, w miejscu gdzie pojawiła się po upadku krwistoczerwona plama. Przed oczami pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa. Tak od zawsze robiła moją mama, gdy coś sobie zrobiłam. Zawsze po zetknięciu z jej ustami każda, nawet najdrobniejsza ranka goiła się szybciej. Zamykam oczy. Dotyk miękkich warg chłopaka sprawił, że już prawie nie czuję bólu. Słyszę odgłos rozdzieranego materiału, a chwilę później czuję, jak moją ranę w swoje szpony zamyka miękka tkanina. Otwieram oczy i oglądam dłoń w świetle księżyca. Prowizoryczny bandaż ze skrawka czarnej peleryny chłopaka zatamował krwawienie. Ból zniknął albo usunął się gdzieś daleko w cień. Nie wiem. W każdym razie nie czułam już żadnego palenia w ranie. 
Chłopak przyciąga mnie do siebie. Dotyka mojego policzka i unosi podbródek i lekko się uśmiecha. Nachyla się nade mną. Jego usta powoli zbliżają się do moich. Zamykam oczy. Wiem, co chce zrobić. Nie jestem głupia. Ja też tego chcę. Marzę o tym. Jego usta są jeszcze bliżej. Jego wargi już prawie dotykają moich.
- Lauren! - Całą tą piękną scenę przerywa głośny krzyk. Niechętnie odwracam się, żeby zobaczyć, kto właśnie zniszczył najpiękniejszy moment w całym moim życiu. Winny tej zbrodni biegnie przez leśną polanę. To Calvin. Na szczęście czarnowłosy chłopak nadal trzyma mnie w swoich ramionach. Właśnie zamierzałam przekląć i wysłać do diabła mojego irytującego byłego, gdy nagle między drzewami zaczęło przedzierać się mnóstwo facetów w czarnych pelerynach.
Szli powoli, ale ich celem było zamknięcie nas w wielkim czarnym okręgu. Chcieli otoczyć naszą trójkę tak ciasno, żeby nikomu nie udało się uciec z naszego radosnego kółeczka. Nagle w mojej dłoni znikąd pojawia się pistolet. W środku ma tylko jedną kulę. Wiem, co muszę zrobić. Jedna kula przeznaczona jest dla jednej osoby. Muszę zabić Calvina albo czarnowłosego chłopaka. Przez krótką chwilę patrzę w jego srebrne oczy. Szukam w nich odpowiedzi na dręczące mnie pytanie. To jedno spojrzenie w zupełności mi wystarczyło. Już znam odpowiedź. Podjęłam decyzję.
Peleryniarze są coraz bliżej nas, ich czarny okrąg staje się powoli coraz mniejszy. Odwracam się tyłem do chłopaka. Nadal czuję jak jego ramiona obejmują mnie w talii, trzymają, żebym nie uciekła. Ale ja nie zamierzam od niego uciekać. Nie ma co dłużej czekać ze śmiertelnym wyrokiem. Patrzę Calvinowi w oczy. Nie jestem tchórzem, nawet na chwilę nie odwracam wzroku. Wyciągam rękę z pistoletem do przodu. Celuję prosto w niego. Naciskam spust i uwalniam kulę. Słyszę charakterystyczny dźwięk wystrzału. Małe narzędzie zbrodni leci w stronę Calvina. Słyszę głośne uderzenie o ziemię, wiem, że mój były już nie żyje. Kula trafiła tam, gdzie miała trafić - w serce, i zrobiła to, co miała zrobić - zabiła.
Rozglądam się dookoła. Peleryniarze powoli znikają, rozpływają się w powietrzu. Nagle czarnowłosy chłopak przyciąga mnie do siebie, nachyla się nade mną i całuje. Zaczyna delikatnie, a później coraz mocniej przyciska swoje usta do moich. Chcę, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale los chce inaczej. Odrywa chłopaka ode mnie, zabiera go i razem szybują gdzieś w górę. Patrzę na nich dopóki całkiem nie znikają w ciemnych, nocnych chmurach.
Zostałam sama. Wszyscy peleryniarze zniknęli, nawet ciała martwego Calvina już nie ma. Ostatnią rzeczą, jaką słyszę, jest szyderczy, demoniczny i głośny śmiech. Otacza mnie. Jest wszędzie. Przeraża mnie.

Krzyczę w swoją dłoń. Nadal mam zamknięte oczy, ale już nie śpię. Krzyk jest głośny, ale moja dłoń nie pozwala mu wypłynąć z moich ust. W końcu otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Jestem w swoim bezpiecznym pokoju, leżę zwinięta w kłębek na łóżku. Wszystko dobrze, las zniknął. Patrzę na swoją dłoń. Nie ma na niej prowizorycznego bandaża ze skrawka peleryny, a w drugiej dłoni nie ma pistoletu. Cały czas jestem ubrana w te same dresy i bluzę. To był tylko sen. Tylko sen.
- Histeryczko, to tylko głupi sen, pieprzony koszmar, a ty robisz z niego wydarzenie życia i zastanawiasz się, czy przypadkiem nie był prawdą. Ogarnij się. - Ona chyba pierwszy raz w życiu ma rację. To tylko pieprzony koszmar, wytwór mojej wyobraźni. Ale jedna rzecz była prawdziwa. Patrzę na ściany. On na mnie patrzy. To o jego oczach cały czas śniłam. Wiem, że istnieje. Teraz wiem, jak wygląda. Nie muszę od razu brać kartki i rysować mnóstwa kopii jego portretu. Zapamiętam go.
Teraz muszę się wyżyć. Zawsze tak mam po koszmarach. Muszę spożytkować energię, której nie mogłam wykorzystać we śnie, gdy robiłam to, co kazało mi coś, co sterowało moim snem. Kiedyś bez opamiętania tłukłam w worek, ale dzisiaj tego nie zrobię. Nie wiem, jak Emily zareaguje na głośne walenie w środku nocy, o ile już śpi. Dzisiaj pójdę pobiegać. Wkładam buty i związuję włosy. Podchodzę do okna i otwieram je. Czuję na twarzy chłodne, nocne powietrze. Nie mam myśli samobójczych. Nie chcę skakać przez okno, żeby się zabić. Chcę, żeby nikt nie wiedział, że wychodzę. Cofam się kawałek do tyłu i biorę rozbieg. Wyskakuję przez otwarte okno i zgrabnie ląduję na jednej z gałęzi wielkiego drzewa, rosnącego obok okna mojego pokoju. Cicho schodzę na dół po jego pniu. Kiedy tylko moje stopy dotykają ziemi zaczynam biec najszybciej jak potrafię. Nie wiem, gdzie jestem, dokąd biegnę ani którędy z powrotem wrócę do domu. Nie martwię się tym. Na razie mam to w dupie. Chcę adrenaliny, a szybki bieg w nie wiadomo jakim kierunku dostarcza mi jej tyle, ile potrzebuję. Teraz chcę czuć tylko chłodne powietrze na twarzy i ból w nogach, coraz silniejszy z każdym krokiem. Nogi bolą mnie już ie do wytrzymania, jednak mimo to przyspieszam. Adrenalina walczy z krwią. Chce, żebym w żyłach wyczuwała tylko ją, a nie jej czerwoną koleżankę, egoistycznie wpycha się w każdą nawet najdrobniejszą żyłkę. Coraz trudniej złapać mi oddech, jednak biegnę dalej. Biegnę i się nie zatrzymuję. Biegnę najszybciej, jak mogę. Chcę wyrzucić z głowy wszystko, co wiązało się z tym snem. Oczywiście poza chłopakiem z czarnymi włosami i srebrnymi oczami. On na zawsze zostanie w niej uwięziony. Nic nie ruszy go z mojej głowy. Nic go z niej nie wyciągnie.
Obok mnie chodnikiem idzie jakaś para. Śmieją się, chłopak trzyma dziewczynę za rękę. Wiem, że przechodzą obok mnie, nie dlatego, że ich widzę. Moje oczy cały czas podziwiają chodnik uciekający pod moimi stopami. Wyczułam ich, a dokładniej ich emocje. Gołym okiem można było dostrzec otaczające ich szczęście. W głowie słyszę ich śmiech. Cieszą się, że są ze sobą. Czuję ich radość. Czuję wszystko, co dobre. Czuję wypełniające komórki ciała szczęście. Chcę im je wydrzeć z gardeł, egoistycznie przejąć, zagarnąć tylko dla siebie, nie dzielić się nim z nikim. W ich żyłach zamierzam pozostawić tylko smutek, strach, wszystko co najgorsze, przypomnieć im najstraszniejsze wspomnienia, największe lęki.
Gwałtownie się zatrzymuję. Jestem chyba jakaś nienormalna, psychiczna. Muszę być chora na głowę, skoro chcę dwójki niewinnych ludzi pozbawić szczęścia. Zamykam oczy. Oddycham głęboko. Wdech. Wydech. Wdech... Chłopak i dziewczyna powoli oddalają się ode mnie. Powoli rozpływają się w kłębiącej się przede mną ciemności. Nie mogę pozwolić, żeby zniknęli mi z oczu. Idę za nimi szybkim krokiem. Muszę ich dogonić. Potrzebuję ich szczęścia. Czuję nieznośne palenie w gardle. Jestem głodna, ale nie chcę jedzenia. Chcę wyssać całe szczęście z tej dwójki. To mi w zupełności wystarczy. Przyspieszam. Nie mogę pozwolić, by moja smakowita kolacja tonąca w sosie z radości i śmiechu tak po prostu mi nawiała. Jeszcze jeden zakręt, jeszcze kilka metrów, jeszcze tylko...
Zawracam gwałtownie. Biegnę w przeciwnym kierunku. Nie zwracam uwagi na protesty jakiejś małej, chorej części mnie, która każe mi zawrócić, wyrywa się, żeby dopaść parę, żeby ją dogonić, żeby wchłonąć jej szczęście. Staram się ignorować walkę, którą toczy, próbując postawić na swoim i zmusić mnie do pobiegnięcia w drugą stronę. Wiem, że mój upór wygra i nie pozwoli przejąć tej cząstce kontroli nad moimi myślami i działaniami. Koncentruję się na swoich stopach, na kolejności, w jakiej stykają się z chodnikiem. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa...
Nagle nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Już ich nie kontroluję. Zawracają. Biegną jak błyskawica. Niosą mnie do pary. Cholera! Przegrałam. Teraz ta chora część rozpanoszyła się w mojej głowie i robi co chce. Nie potrafię się jej sprzeciwić. Mogę się jej tylko podporządkować.
W małej ciemnej uliczce rzucam się na parę. Unieruchamiam dziewczynę przyciskając ją do ściany. Wiem, jak wyssać z nich szczęście, jak to zrobić, by nie zabić. Wiem, jak pozostawić tylko to, co złe. Chłopak próbuje bronić swojej ukochanej. Jakie to romantyczne. Okładanie mnie pięściami nic mu nie dało. Tylko mnie wkurzyło. Po chwili ląduje przy ścianie obok swojej wybranki. Obydwoje się szarpią. Nie obchodzi mnie to. Patrzę dziewczynie w oczy. Hipnotyzuję ją swoim spojrzeniem. Myślę wyłącznie o jej szczęściu, którego potrzebuję. To właśnie w głowie i w sercu jest go najwięcej. Radość dziewczyny pierwsza zmierza w moje otwarte ramiona. Zapraszam ją do swojego serca, tam, gdzie jest najbardziej potrzebna.
Nagle coś dziwnego każe mi zakończyć kolację. Zmusza do wypuszczenia chłopaka i dziewczyny. Nie umiem walczyć. To coś wygrało.
Udało mi się. Pokonałam tę cząstkę, która zmusiła mnie do zaatakowania tych ludzi, pożywienia się ich emocjami. Jednak wiem, że niedługo znowu o sobie przypomni. Mimo że ją na chwilę wygoniłam, czuję jej głód, czuję głód szczęścia. Potrzebuję tego, czego potrzebuje ona. Mam wrażenie, że nie mogę jej wyrzucić, że ona zawsze będzie ze mną połączona nierozerwalną więzią.
Jestem wyczerpana. Głód i palenie w gardle nie dają mi spokoju. Osuwam się na ziemię. Moje powieki stają się coraz cięższe, powoli zaczynają opadać. Zanim zamykają się całkowicie, widzę, jak moja niedoszła kolacja ucieka. Gardło płonie coraz bardziej. Powoli pochłania mnie ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, są silne i chłodne ramiona, obejmujące mnie w pasie i pod kolanami. Ktoś mnie niesie. Wszystko mi jedno dokąd. Chcę tylko, żeby ta noc już się skończyła.

----------------------------------------------------------

No i wreszcie jest kolejny rozdział :) Nie było go tak długo nie dlatego, że nie miałam pomysłu tylko dlatego, że po prostu rzadko miałam czas, żeby siąść i coś napisać, więc powoli powstawał w kawałkach ;) Przyczyniła się do tego nauka, brak internetu i wyjazd do Londynu, o którym więcej się dowiecie w innym poście :) Mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
A teraz wracając do rozdziału... Mam nadzieję, że Wam się choć trochę podobał ;D Starałam się, żeby było w nim znacznie więcej akcji niż w poprzednich :) Jak myślicie co będzie dalej? Kolejny rozdział już wkrótce :) Postaram się, żeby było w nim jeszcze więcej akcji :) Wasza kochana Lauren powróci za jakieś dwa tygodnie :D Mam nadzieję, że już nie możecie się doczekać ;D



"Wypowiedziana prawda zawsze jest mniej przerażająca niż podejrzana".
"Kuszona" P. C. Cast & Kristin Cast



oli$360









wtorek, 7 kwietnia 2015

Envoy of Death - Chapter 2

Hi Dreamers!


Nadchodzi kolejny rozdział mojego opowiadania ;D




Przez całą drogę luksusowym i bardzo drogim mercedesem moich nowych rodziców zastanawiałam się co zostanę w swoim starym domu. Ciekawe, czy po wszystkich pomieszczeniach i korytarzach będą ganiały myszy albo szczury, a w "przyozdobieniu" ścian pomogą pająki i korniki. Żeby o tym nie myśleć wyjęłam z torby telefon i napisałam SMS-a do Calvina.
- MAM NOWĄ RODZINĘ! - pochwaliłam się.
Chwilę później nadeszła wiadomość od niego.
- TO ŚWIETNIE :) JAK MYŚLISZ, ILE U NICH POMIESZKASZ? TYDZIEŃ CZY MIESIĄC? MOŻEMY SIĘ ZAŁOŻYĆ. OBSTAWIAM, ŻE JUŻ PO TRZECH MIESIĄCACH WYWALĄ CIĘ Z DOMU - napisał.
- ACH, TEN TWÓJ OPTYMIZM ;) DZIĘKUJĘ, ŻE WE MNIE WIERZYSZ. ALE JAK JUŻ TAK ROZMAWIAMY TO OBSTAWIAM, ŻE ROK - odpisałam.
- NO TO STOI :) TERAZ TRZEBA CZEKAĆ. ALE I TAK WIEM, ŻE WYGRAM ;) PA, LAUREN.
- NIE BĄDŹ TAKI PEWNY. ZOBACZYMY. PA - napisałam i schowałam telefon.
Zerwałam z Calvinem zaraz po tym, jak się dowiedziałam, że muszę zamieszkać u rodziny zastępczej i przeprowadzić się do innego stanu. Nie chciałam związku na odległość. Jednak mimo wszystko zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie wróciłam do niego nawet, gdy miałam z powrotem wrócić tutaj, żeby zamieszkać u kolejnej rodziny. Nie chciałam do niego wracać, żeby przy kolejnej rodzinie i przeprowadzce znowu z nim zrywać. Jesteśmy przyjaciółmi i koniec. Nic tego nie zmieni.
Wreszcie Gabe zatrzymał samochód przed moim dawnym domem. Wysiadłam i popatrzyłam na miejsce, w którym mieszkałam całe życie. Z zewnątrz wyglądało tak samo. Miało ten sam kształt kwadratowego klocka. Ściany były tak samo białe, okna tak samo gigantyczne, a drzwi wymalowane w kolorowe odciski dłoni całej naszej czwórki. Do oczu napłynęły mi łzy, kiedy przypomniało mi się to letnie popołudnie, gdy je ozdabialiśmy. Jednak nie pozwoliłam żadnej z nich opuścić oczu. W nocy, kiedy zginęli obiecałam sobie, że już nigdy nie będę płakać nad nimi ani w ogóle. I tej obietnicy dotrzymam. Jestem teraz twarda. To co się stało tylko mnie wzmocniło. Chyba tak musiało być, to było ich zadanie, a moim było żyć dalej i pogodzić się z ich śmiercią z tym, że już ich nie ma i nigdy nie wrócą.
Odwróciłam się, żeby spojrzeć na Gabe'a i Emily. Obydwoje skinęli głowami, pokazując mi żebym weszła do środka. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do drzwi, starając się nie patrzeć na kolorowe łapki, skupiające całą uwagę. Jednak zanim otworzyłam drzwi, zamknęłam oczy. Nie chciałam powrotu bolesnych wspomnień i ciągłego sprawdzania mojego postanowienia o skończeniu z płaczem. Ja już nie płaczę! Jeszcze tylko jeden wdech i wyciągnęłam rękę do klamki, żeby ją nacisnąć.
Zdziwiło mnie, że drzwi były otwarte. Myślałam, że będę zamknięte, ale może to i dobrze. Przynajmniej nie będę musiała szukać kluczy zakopanych pod stertą rzeczy w torbie. Zostawiłam je na pamiątkę. Weszłam do środka. Nadal miałam zamknięte oczy. Nie chciałam znowu, nawet przez przypadek, zerknąć na drzwi.
W środku było ciemno jak w grobie. Postanowiłam jednak nie wyjmować telefonu i świecić nim, obwieszczając w ten sposób wszystkim zapchlonym szkodnikom, które już zdążyły przez cały rok urządzić tu sobie niezłe, zapaskudzone przez nich samych mieszkanko, że właścicielka domu wróciła z przedłużonych wakacji i zaczęłam nasłuchiwać. Nagle usłyszałam ciche skrobanie po panelach w przedpokoju i usłyszałam zaskakująco znajome dyszenie. Od razu wykreśliłam z listy podejrzanych seryjnego mordercę. Skrobanie było coraz bliżej, ale tym razem było to bardziej uderzanie i odbijanie od podłogi. Usłyszałam radosne szczekanie i wielka ciemna masa wylądowała na mnie, przygniatając mnie do podłogi. Domyślałam się już co, a raczej kto, to jest. Jednak musiałam się przekonać i mimo wcześniejszego własnego zakazu po omacku wyszperałam z torby mój telefon. W głowie na małej kolorowej karteczce napisałam: "ZAPAMIĘTAJ!!! Lauren, masz ćwiczyć swoją silną wolę!!!!!!" i ukryłam ją w zmyślonej szufladzie przepełnionej milionami podobnych karteczek, zatrzasnęłam ją kopniakiem i wyrzuciłam mały kluczyk, którym ją otwierałam i zamykałam. Koniec rozkazów! Żyje się tylko raz!
Gdy szukałam włącznika w telefonie, dochodziły mnie odgłosy uderzania czymś wyjątkowo puchatym o podłogę, a na policzku poczułam coś ciepłego i mokrego. Gdy wreszcie wymacałam ten włącznik, a światło płynące z wyświetlacza rozjaśniło korytarz, przede mną wyrosło wielkie, ciemnoniebieskie oko i biały, ogromny pysk. Przypuszczenia się potwierdziły. Na mnie siedział mój mały piesek o imieniu Alfa. Byłam trochę niemądra, myśląc, że to seryjny morderca. Przecież seryjni mordercy nie chodzą na czterech łapach, nie mają długich, nieobciętych pazurków, puchatego ogona ani mokrego i ciepłego języka i nie sapią tak głośno. Moja inteligencjo, zawodzisz mnie. Rozsądku, ty też nie jesteś lepszy.
Trochę przesadziłam z "piesek" a tym bardziej z "mały". Mój Alfa jest szczeniakiem, w połowie psem - wilczurem, a w połowie wilkiem. Okey, mały w znaczeniu wieku jest, ale co do wzrostu, to się grubo myliłam. Już teraz, będąc małym szczeniakiem sięga mi do pasa. Moje szczęście, że jak będzie dorosły dosięgnie mi "tylko" do łokci, a nie jak prawdziwe wilki, które sięgały do czubka głowy człowieka.
Znalazłam go półtora roku temu na ulicy, gdy spokojnie grzebał w śmietniku, szukając czegoś do jedzenia. Od razu zrobiło mi się go szkoda i postanowiłam się nim zaopiekować. Zdziwiło mnie, że gdy podeszłam, nie zaczął na mnie warczeć jak zwykły bezdomny pies broniący znalezionego obiadu, tylko radośnie zamerdał ogonem, grzecznie usiadł, uroczo przekrzywił głowę i uśmiechnął się po psiemu. Jego "powitanie" sprawiło, że pomyślałam, że już od dawna na mnie czekał. Dobrze, że tak zareagował. Przynajmniej nie muszę szukać liny czy czegoś podobnego, żeby go siłą zawlec do domu. Wyjątkowo bardzo zależało mi, żeby się nim zaopiekować i nawet, gdyby zaszła potrzeba, zaciągnęłabym go lub zaniosła, a warto wiedzieć, że jestem uparta i nigdy nie odpuszczam. Najdziwniejsze było jednak to, że wydawało mi się, że bardzo dobrze go znam.
Gdy szłam do domu razem z moim nowym przyjacielem wszystkie babcie w kolorowych, moherowych berecikach dumnie wlokące za sobą spasione yorki żywione tonami najtłustszych psich karm jakie kiedykolwiek świat widział, które razem ze swoimi nadętymi pańciami rozpoczynały piekielny koncert z ujadaniem i piskliwym szczekaniem w roli głównej, na jego widok zaczynały niemiłosiernie głośno drzeć się ze strachu, a później wrzeszczeć, że to "coś" nie powinno łazić po ulicy i najlepiej "to" zamknąć na dożywocie w schronisku, bo straszy milutkie pieski. Akurat, te ich małe wredoty, które wyskakiwały ze skóry od nadpobudliwego skakania i szczekania na porządne psy, były ostatnimi, które można określić takim tytułem. Ja całkowicie je ignorowałam, a mój towarzysz wziął przykład ze mnie i radośnie podskakując i merdając ogonem, szedł przy moim boku nie zaszczycając tych jędz nawet spojrzeniem swoich granatowych oczy, sprawiając przy tym wrażenie najszczęśliwszego psa na Ziemi. I jak tu nie pokochać od pierwszego wejrzenia tego cudownego zwierzaka? Ja nie widziałam w tym żadnego problemu, ale chyba najbardziej powalona część naszego społeczeństwa ukrywająca siebie i swoje zbrodnie za obciachowymi, moherowymi berecikami uważa go za jedno z licznych wcieleń diabła.
Gdy wreszcie doszliśmy do domu, wpuściłam psa do środka i poprowadziłam go do kuchni. Chociaż to bardziej on prowadził mnie - szedł przodem, skrobiąc pazurkami po panelach. Chyba musiał tu już kiedyś być, tylko pozostaje pytanie kiedy. Na razie jednak postanowiłam nie rozpływać się nad tym pomysłem mojej nieocenionej wyobraźni, która podsuwała mi najrozmaitsze obrazy, jak Alfa kręcił się po domu w nocy o północy, przypominając jakiegoś mordercę, który chciał nas pozabijać, gdy spaliśmy. Pewnie poczuł zapach mięsa dochodzący z lodówki i wiedział, gdzie iść. Dziękuję wam, inteligencjo i rozsądku, nareszcie się na coś przydaliście. Pierwszy raz od dawna. Wyjęłam z lodówki wielki kawał mięsa i położyłam go przed psem. Musiał być bardzo głodny, sądząc po zaskakująco szybkim tempie z jakim pożarł całą porcję mięcha. Przykucnęłam przy nim i pogłaskałam go, tarmosząc gęste, białe futro. Zwierzę cały czas się do mnie uśmiechało po psiemu i cały czas uroczo dyszało, jak radosny, mały pociąg, wjeżdżający na stację. Chyba to sapanie sprawiło, że zachciało mi się strasznie spać, z braku poduszki, koca i miękkiego łóżka, przytuliłam się do mojego przyjaciela. Pamiętam tylko, że obudził mnie pisk brata i głośny huk obwieszczający upadek siatek z zakupami na podłogę.
- Mamo, czy my mamy jakiś dywan z wilka? - Ach, ten mój brat. Zawsze udawał, że niczego się nie boi. Gdy podniosłam głowę, moja "poduszka" zrobiła to samo, a przerażony brat zapytał:
- A jeśli mamy to czy on się rusza?
Mama i tata weszli do kuchni i gdy spojrzeli na białą kupę futra imitującą dywan, która zaczęła radośnie szczekać i merdać ogonem, wybuchnęli śmiechem.
- Mogę go zatrzymać? - zapytałam, obejmując psa za szyję i patrząc na rodziców wzrokiem kota ze "Shreka".
- Możesz pod jednym warunkiem - powiedziała mama. - Że zaraz pójdziesz do sklepu i kupisz mu jakieś porządne kapcie, bo nam tak parkiet zarysuje, że nic z niego nie zostanie.
- Jeszcze jedno zadanie ode mnie - wtrącił się tata. - Macie zostać w tej pozycji dopóki nie wrócę z aparatem. Zbyt słodko razem wyglądacie, a ja nie mogę zmarnować szansy na wspaniałe zdjęcie.
Na wspomnienie tego dnia łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłam płakać. Nie warto było płakać nad kimś, kto już nigdy nie wróci. Oni na zawsze pozostaną tylko spowitymi mgłą wspomnieniami ukrytymi na dnie mojej pamięci. Nie wolno żałować zdechlaków. Żywi ludzie są ważniejsi. Zwierzęta zresztą też. Koniec rozklejania się. Przytuliłam Alfę, ukrywając twarz w jego miękkim futrze. Teraz miałam tylko jego, a on miał tylko mnie. Musiałam być silna dla niego. Musiałam być silna, by go chronić. Był moją jedyną rodziną. Moim najlepszym przyjacielem. Traktowałam go jak swojego drugiego, młodszego brata. Nie ma sensu marnować energii na żałowanie trupów. Lepiej spożytkuję ją zmieniając żal w miłość, którą będę mogła przekazać mojemu pieskowi. Moi zmarli rodzice i brat są tam gdzie powinni być, czyli na cmentarzu, grzecznie leżąc w swoim ciemnym grobie. Teraz ja też byłam na swoim miejscu. Przy Alfie.
Już dosyć tego tulenia. Muszę iść do pokoju po rzeczy. Ostatni raz pogłaskałam Alfę i podniosłam się z podłogi, na której jeszcze przed chwilą siedziałam po turecku, wtulona w ciepłe futro mojego psa. Oświetlając sobie korytarz telefonem rozejrzałam się dookoła. Zupełnie zapomniałam, gdzie są schody na górę. Przynajmniej wiem, że mój pokój jest na górze. Punkt dla mnie. Nagle Alfa trącił swoim wilgotnym noskiem moją dłoń, kierując ją w odpowiednim kierunku. Zerknęłam w tamtą stronę i poświeciłam sobie telefonem, żeby zobaczyć co tam jest. Rzeczywiście, na końcu korytarza były schody. Zresztą były tam od zawsze. Ja chyba żyję w jakimś dziwnym świecie. Najpierw Gabe zgaduje, że chciałabym pojechać do domu, a teraz Alfa domyśla się, że szukam schodów. Ciekawe czy kiedyś spotkam mrówkę, która domyśli się, że chcę ją zabić i ucieknie. Mało prawdopodobne, ale skoro pies i człowiek zgadują o co mi chodzi to może mrówki też potrafią. Chyba na serio wariuję. Pewnie to po prostu przywidzenia, ale i tak warto poszukać w internecie numeru do jakiegoś dobrego lekarza i umówić się na wizytę. Nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie jestem chora umysłowo.
- Mądry piesek. - Posłałam Alfie szeroki uśmiech i podrapałam go za uchem. Znowu poczułam zimny nosek mojego przyjaciela tylko tym razem na biodrze. Pies pchał mnie w kierunku schodów. Miał rację. Nie mogę tu sterczeć do końca świata.
Gdy już byłam przy schodach i właśnie stopę na pierwszym stopniu, zatrzymałam się tak gwałtownie, że idący za mną Alfa wpadł na mnie. Popatrzyłam w górę schodów. To pewnie tam w jednej z szaf na piętrze krył się seryjny morderca. Teraz pewnie czeka na mnie, żeby jak wejdę naskoczyć na mnie z nożem.
- Lauren, ogarnij się. Oglądałaś stanowczo za dużo horrorów. A teraz skończ ten cały cholerny cyrk, zabierz rzeczy z pokoju i idź do Emily i Gabe'a. - No tak. Wewnętrzny Głos daje o sobie znać. Zawsze się wtrąca, gdy go najmniej potrzebuję. A co jeśli seryjny morderca czeka na mnie naprawdę?  
- Boże, dziewczyno, ogarnij się, bo skończysz na kanapie u psychologa lub nawet u psychiatry, a tego chyba nie chcesz, prawda? - I jeszcze te jego dobre rady. Zawsze są przydatne no i do tego udziela mi ich na swój oryginalny sposób. Biorę ostatni głęboki wdech. Raz, dwa, trzy...  
- Kurde, a ty jeszcze tu stoisz? Zabieraj swoje szanowne cztery litery i szoruj na górę. Ale już! - Jak zwykle chce dopiąć swego. Chce, żebym mu była posłuszna i oczywiście wymusza to na mnie na swój sposób. Jeszcze jeden wdech i powoli wchodzę po schodach, rozglądając się dookoła i cały czas wypatrując czegoś, a raczej kogoś, dziwnego. Eh... Chyba trzeba zadzwonić do jakiegoś wariatkowa, żeby już zaczęli szykować dla mnie pokój, bo naprawdę niedługo z tymi wszystkimi przywidzeniami i przeczuciami o seryjnych mordercach tam skończę.
W końcu wlazłam na górę i oczywiście rozejrzałam się. Nie zauważyłam żadnego typa z nożem. No to idziemy dalej do pokoju. Tym razem poszło mi wyjątkowo szybko, a dzięki mojemu antystrachowemu sposobowi, czyli zwykłemu zamknięciu oczu, nabiłam sobie chyba miliard siniaków podczas częstych spotkań ze ścianą. Pchnęłam dłonią delikatnie uchylone drzwi i wkroczyłam do królestwa kurzu i brudu. Wszystko dookoła mnie było pokryte cieńszą lub grubszą warstwą każdego z tych nowych władców mojego pokoju. W środku panował półmrok, a wszystko stało tam, gdzie wcześniej, zanim się przeprowadziłam. Nawet ogryzek po jabłku, który położyłam na szafce nocnej w zeszłym roku nie ośmielił się drgnąć. Leżał tylko spokojnie i majestatycznie, obrzydliwie cuchnąc zgnilizną i zwabiając do siebie zagłodzone muszki owocówki. Żeby dłużej nie stać w tym niewielkim, ciemnym i dusznym pałacu, wyciągnęłam spod łózka wielką torbę, postawiłam ją na nim i podeszłam do szafy. Wszystkie ulubione ubrania i buty rzucałam za siebie, licząc, że przynajmniej kilka moich skarbów trafi do torby. Gdy w szafie już nic nie zostało, odwróciłam się, żeby ocenić jak długo będę musiała na klęczkach przeczesywać cały pokój dopóki wszystkiego nie umieszczę na swoim miejscu w torbie. Chyba jednak źle oceniłam swojego cela. Wszystkie ciuchy i buty leżały tam, gdzie powinny i czekały na uwolnienie z tej mrocznej twierdzy.
Teraz nadeszła pora na podarowanie wolności moim ulubionym, kilku kompletom kredek i wielkiemu szkicownikowi w połowie wypełnionemu moimi wyobrażeniami posiadacza pięknych srebrnych oczu. Tymczasem na uwolnienie czekał jeszcze mój ukochany, szary, pluszowy tygrys. Ostatnimi szczęśliwcami, którzy mieli się stąd wydostać, były moje rękawice bokserskie i gigantyczny worek treningowy. Wyciągnęłam z szafy jeszcze jedną torbę i wyszłam z pokoju. W drodze na dół zajrzałam jeszcze do pokojów rodziców i mojego brata. Do torby zapakowałam wszystkie zdjęcia mojej rodziny, które tylko wpadły mi w ręce, pamiętnik mamy i jej ulubiony pierścionek, czarny pas karate brata i najładniejszy krawat taty. Tak wiem, że jestem sentymentalna, ale co mam na to poradzić. Nie chcę, żeby zupełnie zniknęli z mojej pamięci. Chcę, by zostali tylko jako żywi cieszący się życiem, najlepsi rodzice i brat na świecie, a nie martwe trupy z sali szpitalnej. Obrazy ich martwych skorup leżących na łóżkach przeniosłam do mojego wewnętrznego kosza na śmieci. Może nawet już same zdążyły wyparować i zniknąć...
Zanim zeszłam na dół złapałam jeszcze wszystkie zabawki Alfy i wepchnęłam je jakoś do drugiej torby. W ostatniej chwili zgarnęłam jeszcze jego kapcie. Kolejna niewinna pamiątka. Alfa truchtał za mną uderzając swoimi wilczymi łapami o podłogę, nie odstępując mnie na krok. Miałam już wszystko co chciałam zabrać. Trzeba szykować się do wyjścia. Jakoś zwlokłam dwie ciężkie torby i worek treningowy na dół i wszystko postawiłam przy drzwiach wyjściowych.
Brakowało jeszcze jednej rzeczy. Pobiegłam szybko na górę i wpadłam jak burza do pokoju. Zanurkowałam pod łóżko. Była tam, gdzie schowałam ją rok temu. Pomiętosiłam chwilę w palcach czarną jak noc, długą do ziemi pelerynę z kapturem. Nie pamiętam skąd ją mam, ale wiem, że mam ją od nocy, w której zginęła moja rodzina. Przytuliłam ją do piersi. Czułam, że ma związek ze srebrnymi oczami, które śnią mi się po nocach, ale mój zaćmiony mózg nie chciał wykombinować jaki.
Zbiegłam na dół do Alfy, schowałam pelerynę do w miarę pustej torby, którą siłą dopięłam i pozbierałam wszystkie rzeczy. Z trzema wypchanymi torbami i workiem treningowym pod pachą wyglądałam jak aktywna działaczka Stowarzyszenia Berecików wracająca z targu i obładowana karmą dla swojego przytytego pupila. Do bycia taką w stu procentach brakowało mi tylko moherowego beretu. Wyszłam z domu zostawiając otwarte drzwi. Nie było już niczego, co można by było ukraść. A przynajmniej nie zostało tu nic, po czym w razie kradzieży bym płakała. Odwróciłam się i ostatni raz spojrzałam na miejsce, w którym się wychowałam. Wypełnione było wspomnieniami i pamiątkami po mojej zmarłej rodzinie. Może nawet ich cienie przechadzały się po ciemnych pokojach i korytarzach. Gdybym zapaliła światło i choćby zerknęła na jakąś rzecz, którą zrobiliśmy wspólnie, poczułabym tylko ból i rozpacz, a świadomość, że być może to ja jestem winna temu, że ich już ze mną nie ma, sprawiłaby, że chciałabym do nich dołączyć, wyjść Śmierci na przeciw, rzucić się jej w ramiona. To dlatego nie włączyłam światła. Nie miałam odwagi zmierzyć się z bolesnymi wspomnieniami, stawić im czoła, pokonać ich. Po prostu bym im się poddała, pozwoliłabym, by mną zawładnęły, zaczęłabym żyć nimi i nie zwracałabym uwagi na to, co się dzieje dookoła mnie w realnym życiu, interesowałabym się tylko tym przezroczystym i niematerialnym światem żywych wspomnień osób, które utraciłam bezpowrotnie. Doszłam do wniosku, że ten dom trzeba spalić. Pozwolić płomieniom pochłonąć wszystko, co mi się kojarzyło z rodziną. Zabić wspomnienia obecne na każdym metrze kwadratowym. Iskra wystarczyłaby, by wzniecić pożar, który strawi ich pamiątki. Zamknęłam oczy.  
 - Weź się w garść, Lauren. Nie możesz żyć tą powaloną przeszłością. Życie toczy się dalej. Oni już nie żyją, a ty nie możesz żyć nadzieją, że gdzieś jeszcze są. Ogarnij się. Ich już nie ma. Jako martwe skorupy są w swoich grobach, a jako bezbarwne wspomnienia w twoim sercu. Na pewno nie chcieliby, żebyś skupiała się na tym co ci po nich pozostało. Teraz w twoim życiu nie ma miejsca na mazanie się z powodu śmierci rodziny. Bądź twarda. Wytrwaj te kilkadziesiąt lat, a spotkasz ich. Będziesz taka jak oni. Będziesz przezroczystą mgiełką wspomnień, które po tobie pozostaną. Będziesz z nimi. Ale teraz żyj dalej i nie patrz wstecz. Nie zwracaj uwagi na przeszłość. Liczy się teraźniejszość. - Tym razem w mojej głowie odezwał się jakiś męski głos. Musiałam się dowiedzieć do kogo należy. Jestem pewna, że nigdy go nie słyszałam. Może to seryjny morderca?
- Co ty masz dzisiaj z tym mordercą? Zakochałaś się w nim czy co? A jeśli tak to masz mi go zaraz przedstawić. Muszę się dowiedzieć co ci zrobił z głową. Wariujesz. W twojej przyszłości widzę celę w psychiatryku. Uważaj, kochana. Jak tak dalej pójdzie, naprawdę tam trafisz. A jak twój seryjny chłopak nic mi nie powie, to go do tego zmuszę. Ręce i nogi mu powyrywam. Słowo twojej kochanej przyjaciółki. - Mój Wewnętrzny Głos atakuje. Wrócił do mnie. A już miałam nadzieję, że coś mu się stało i da mi wreszcie spokój. Chociaż dobrze mieć taką przyjaciółkę jak Ona.
- Ej! Wszystko słyszałam! Jeśli to prawda to tobie też ręce i nogi powyrywam. Ale nie martw się, bo je później przyszyję. Dla przyjaciółki taryfa ulgowa - Nie ma co. Ona chyba zawsze stoi na warcie i łapie mnie za język.
- Wybacz. Nie bierz tego do siebie. Zmyślałam - odpowiedziałam Jej. Mimo wszystko obydwa głosy miały rację. Mojej rodziny już nie ma. A ja muszę się nauczyć żyć bez jej wspomnień. No i powinnam zapomnieć o mordercy.
- Brawo, kochana. Tak trzymaj. Zaraz do niego zadzwonię i powiem mu, że już nie jesteście parą. - Ach tak. Ona i to jej poczucie humoru. Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się i ruszyłam do samochodu. Zapakowałam wszystkie rzeczy do bagażnika i wsiadłam do środka. Na moje szczęście Emily nic nie powiedziała tylko skinęła głową i uśmiechnęła się, widząc jak wielka krzyżówka psa z wilkiem wygodnie sadowi się na tylnym siedzeniu mercedesa obok mnie. Potraktowałam to jak zgodę. Super. Przynajmniej nie trzeba będzie jej przekonywać, że naprawdę nie gryzie i nie potrzebuje kagańca, wymuszając, żeby mógł zostać.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na swój dawny dom. Obiecałam sobie jedną rzecz. Obiecałam sobie, że kiedyś go spalę. Pozwolę, by gorące płomienie pożarły resztki mojej rodziny uwięzione na zdjęciach w przedmiotach i w błąkających się po domu zagubionych cieniach. Obiecuję.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Oto kolejny rozdział z serii "Nudny jak flaki z olejem" XD Jednak mimo to mam nadzieję, że Wam się podoba. Jak pewnie zauważyliście, Lauren kończy myśleć o rodzinie. Mam nadzieję, że Was tymi jej ciągłymi "bólami wspomnień" nie zanudziłam ;D Teraz obiecuję, że od następnego rozdziału zacznie się rozkręcać akcja. Mam nadzieję, że już nie możecie się doczekać, co będzie się działo dalej z naszą kochaną Lauren ;D Jak myślicie, do kogo należy ten drugi głos? Czekam na komentarze i motywującą krytykę ;)


Jak minęły Wam święta? Mam nadzieję, że każdy z Was spędził je w szczęśliwej atmosferze z jeszcze szczęśliwszą rodzinką ;D
Kogo z Was odwiedził zajączek? ;D


Na koniec oczywiście cytacik:
" - Bardzo trudno mnie złapać - odpowiada drżącym głosem, ale bez wahania. - A skoro nie można mnie złapać, to nie można mnie zabić. Dlatego lepiej nie stawiać na mnie krzyżyka" 
"Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins


oli$360

niedziela, 29 marca 2015

Envoy of Death - Chapter 1

Hi Dreamers!

Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału mojego opowiadania :D




ROK PÓŹNIEJ


Rozdział 1


- Uważa pan, że nie nadaję się na zastępczą matkę Lauren? - warknęła kobieta siedząca przy stole po prawej stronie sali sądowej. Już od ponad godziny wykłócała się z sędzią Johnsonem o prawa do opieki nade mną jako matka zastępcza. Gdyby jej się udało, ona i jej partner, siedzący obok niej przy stole, zostaliby moją szóstą rodziną zastępczą. Moi wszyscy poprzedni opiekunowie bardzo szybko się mną nudzili. No cóż, takie jest życie. Każda z tych rodzin pozbywała się mnie z najbanalniejszych powodów. Twierdzili, że niedługo urodzi im się dziecko, a na wychowywanie mnie nie starczy już im czasu albo, że z powodu utraty pracy nie mają już pieniędzy na zbędną osobę. Większość jednak preferowała stwierdzenie, że jestem chora psychicznie. Oczywiście wszystko co wmawiali opiece społecznej było kłamstwem. Wiadomo, każdy sposób jest dobry, żeby pozbyć się kogoś niepotrzebnego. A później co? Później na kilka tygodni lądowałam w brudnym i śmierdzącym sierocińcu czekając, aż będę mogła zwalić się na łeb jakimś ludziom, którzy mają wielkie ambicje wychować mnie na jakiegoś porządnego człowieka. Co z tego, że moi prawdziwi rodzice wychowywali mnie przez piętnaście lat. Ci wszyscy ludzie i tak twierdzili, że jestem psychopatką, która nie widziała świata poza swoją celą w psychiatryku, a gdy ją z niej wypuszczają rzuca się na wszystkich dookoła z pięściami i kilkoma gwoździami wydłubanymi ze ściany, a jedyne czym się umie posługiwać to pistolet i nóż, a na dodatek je palcami, bo o zwykłym nożu i widelcu nigdy nie słyszała, i dziwolągiem, który po śmierci rodziców nie potrafi się pozbierać. A niektórzy nawet dorabiali sobie teorię, że naprawdę byłam w psychiatryku i z niego uciekłam. Może myśleli tak, bo na każdego, kogo nie znam, patrzę wzrokiem, który oznacza "Zabiję cię". No cóż, każdy powinien bać się tego spojrzenia niosącego za sobą zbliżającą się śmierć. Ale przynajmniej mam na koncie jakiś sukces. Mogę się pochwalić, że jeszcze nikogo nie zabiłam. Podkreślam "jeszcze", więc uważajcie wszyscy, którzy chcecie wejść mi w drogę, bo wystarczy naprawdę niewiele, by mnie wkurzyć. Jeszcze doprowadzicie do tego, że będę mogła się chwalić tym, że kogoś zabiłam. A ostrzegam, że mój wzrok jest przerażający i śmiercionośny.
Nie no, aż tak źle ze mną nie było, żeby można było to stwierdzić, ale widać ludziom nie trzeba wiele, żeby uznać kogoś za psychopatę. W moich przypadłościach nie było i nie ma nic psychicznego. Jedynie każdy wolny skrawek ściany i sufitu swojego pokoju wyklejam rysunkami wyimaginowanych srebrnych oczu. Wszyscy, którzy wchodzili do mojego pokoju, uciekali z niego jak najszybciej. Wszystkich przytłaczały miliony przenikliwych spojrzeń łypiących z każdej płaskiej powierzchni w pomieszczeniu. Chyba tylko mnie nie przerażały. Gdy na nie patrzyłam, wiedziałam, że na pewno osoba z takimi oczami gdzieś jest i czułam, że ona na mnie czeka. Musiałam ją odnaleźć. W moich poszukiwaniach pomagało mi to, że wiedziałam, że to chłopak, na sto procent. A skąd to wiedziałam? Przeczucie i intuicja zawsze czuwają i dobrze doradzają. Nie obchodzi mnie, że ludzie uważają, że te oczy, a tym bardziej ich właściciel nie istnieją. Nie będę wierzyć idiotom, którym Bozia odebrała dar bujnej wyobraźni i dary przekonania, stuprocentowej pewności i przeczucia, że istnieją rzeczy niemożliwe. Ja wiem swoje i nie będę słuchała nikogo, kto twierdzi inaczej. Wiem, że on istnieje, widziałam go w dzień śmierci mojej rodziny. No dobra, może to jednak dziwne, ale jakoś najgorzej ze mną nie jest.
- Nie uważam, że pani się nie nadaje. Ja to wiem - odpowiedział kobiecie sędzia Johnson. - Jest pani za młoda, by zaopiekować się tą wyjątkowo zbuntowaną nastolatką.
- Lauren nie jest zbuntowaną nastolatką - odezwała się moja oburzona prawniczka - Marlene Stones. - To tylko kłamstwa tych rodzin, którymi sobie pomagali, by się jej pozbyć. Gdy ją u nich odwiedzałam, byli nią po prostu zachwyceni - warknęła ze swojego kąta sali, w którym stało jej biurko.
- To skoro tak pani stawia sprawę, to pozostaje nam tylko zastanowić dlaczego chcieli się jej pozbyć - odpowiedział na atak Marlene sędzia.
- Czyli to tylko mój wiek jest powodem, dla którego nie mogę adoptować Lauren? - zapytała go kobieta, która z każdą chwilą robiła się coraz bardziej czerwona ze złości. Szkoda, że przerwała sędziemu i Marlene pasjonującą i ciekawą kłótnię. Nie było tajemnicą, że się nie lubili, ale ich sprzeczki sprawiały, że moja każda rozprawa była ciekawsza. A ta kobieta przerwała im zabawę, a mnie pozbawiła powodu, dla którego było warto tu przyjść. Przychodziłam tu tylko po to, żeby posłuchać, jak się kłócą, zawsze jakaś rozrywka. Ogólnie nie bardzo byłam potrzebna, bo nikt się mnie o nic nie pytał i nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. A zresztą o co ta kobieta się kłóciła z tym staruchem? Nie byłam warta tego wszystkiego. Czemu jej tak na mnie zależało?
- Widzę, że nie zamierza pani odpuścić - odparł sędzia pocierając dłonią spocone czoło. - Jednak proszę wiedzieć, że ta dziewczyna jest dziwna.
- Ona nie jest dziwna! - krzyknęły Marlene i kobieta jednocześnie podnosząc się ze swoich miejsc.
- A skąd pani niby to wie? - spokojnie kontynuował sędzia, zadając to pytanie każdej z nich.
- Rozmawiałam z nią w sierocińcu. - Kobieta wyprzedziła w odpowiedzi Marlene, która już otwierała usta, by coś powiedzieć. - A pan skąd niby to wie? Bo raczej nigdy pan z nią nie rozmawiał, a prawniczka dziewczyny powiedziała panu coś całkiem innego - odpyskowała sędziemu.
W jego oczach zauważyłam tylko jedną rzecz - przegraną. Nie miał już argumentów przeciwko zaadoptowaniu mnie przez tą kobietę i jej partnera.
- W porządku. Udzielam pani i pani partnerowi praw do zaadoptowania Lauren Sterling - oznajmił z żalem w oczach i rezygnacją w głosie sędzia Johnson. Odwracam głowę, żeby zerknąć na kobietę. Z jej twarzy od dobrych kilku minut nie znika szeroki uśmiech od ucha do ucha. Teraz stała w ramionach swojego partnera. Obydwoje cały czas się śmiali. Chyba jako jedyni z moich wszystkich rodziców zastępczych cieszyli się, że z nimi zamieszkam i będą się mną opiekować. Rozglądam się dookoła. Chyba wszyscy zebrani na sali byli szczęśliwi, że znalazłam nową rodzinę: obstawa sędziego, Marlene, prawnik i przyjaciele pary i wszyscy świadkowie. No może przesadziłam, że wszyscy zgromadzeni byli zadowoleni. Popatrzyłam na sędziego. W jego oczach nie było żadnego zachwytu ani szczęścia, że podjął dobrą decyzję. Na pokerowej twarzy tego starego idioty malowały się tylko złość i wściekłość.
Zanim wyszłam z sali, pożegnałam się z Marlene. Jej oczy wyrażały szczerą radość ich właścicielki, a usta były rozciągnięte w szerokim uśmiechu. Mocno mnie przytuliła, tak jak zawsze robiła to mama. Powiedziała, że życzy mi szczęścia u nowej rodziny. Chyba naprawdę było jej smutno, że już nie będzie mogła opiekować się mną tak jak kiedyś ani odwiedzać mnie codziennie jak w sierocińcu. Nawet się popłakała. Z moich oczu nie wypłynęła żadna łza. Nie płakałam od dnia, w którym stałam w sali szpitalnej i patrzyłam na moich martwych rodziców i brata. Nie mogłam się rozsypać z rozpaczy na milion kawałków. Musiałam być silna. Jednak mimo wszystko wiedziałam, że zawsze będę mogła liczyć na Marlene, że zawsze, tak jak wcześniej, gdy ucieknę z domu, będę mogła do niej przyjść, porozmawiać z nią do późnej nocy.
Przed sądem już czekali na mnie moi nowi rodzice. Podeszłam do nich. Dopiero teraz lepiej im się przyjrzałam. Kobieta, około trzydziestoletnia, miała długie, falowane włosy w bardzo jasnym odcieniu blondu, jasnoniebieskie oczy i strasznie jasną skórę. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest chora, z daleka wyglądała jakby była przeraźliwie blada. Wydawała mi się bardzo surowa i wyniosła, ubrana w idealnie dopasowaną czarną sukienkę do kolan z długimi rękawami i czarne szpilki z dwunastocentymetrowymi obcasami i spiczastymi czubkami. Jednak kiedy tylko się odezwała miłym i przyjaznym głosem to całe wyobrażenie znikło i zobaczyłam w niej bardzo sympatyczną osobę. Cały czas się uśmiechała.
- Cześć Lauren. - Kurczę, chyba ten uśmiech był na stałe przyszyty do jej twarzy. - Jestem Emily, a to mój partner Gabe - wskazała na faceta stojącego obok niej. Miał krótkie jasnobrązowe włosy, i zielone oczy. Sądząc po mięśniach wyraźnie rysujących się pod czarną koszulką nieźle umiał się bić. Jak ktoś mi w szkole podskoczy, powinien się bać mojego nowego taty. Chociaż zanim on przyjedzie i tak już z tego pechowca nic nie zostanie. Zadbam o to sama. Skromnie przyznaję, że umiem się bić. I to dość dobrze. Całkiem niedawno rozwaliłam jakiemuś chłopakowi nos, a innemu tak podbiłam oko, że przez miesiąc siniak ie chciał zejść i facet musiał chodzić do szkoły w ciemnych okularach. Oczywiście nie zapominajmy o nadgarstku, który skręciłam jednej dziewczynie i kilku zębach, które wybiłam innej. Także wszyscy, którzy chcecie mi podskoczyć bójcie się, a zanim mnie wkurzycie to poważnie się zastanówcie. Jak ktoś mnie zdenerwuje nie wiem co to delikatność i litość. Obiecuję, że rozwalę was na takie małe kawałeczki, że waszych resztek nie rozpoznają nawet rodzone matki.
Gabe uśmiechnął się do mnie, odsłaniając delikatnie równe, białe zęby.
- Chodźmy do samochodu - powiedział. - Zanim pojedziemy do nas zajedziemy do twojego starego domu. Domyślamy się, że chcesz zabrać kilka rzeczy, których nie mogłaś wziąć do twoich innych domów, w których mieszkałaś. - Jasnowidz z niego jakiś czy co? Skąd wiedział, że właśnie się zastanawiałam, czy pozwolą mi na chwilę wpaść do domu i wziąć parę rzeczy. Eh... na świecie są różni ludzie. Jasnowidze pewnie też. Nie uważam go za dziwoląga. Pewnie zgadywał i trafił. Nie posiada żadnych nadprzyrodzonych mocy. Szczęście zdarza się każdemu.
Znowu się uśmiechnął. Kurde, czy oni obydwoje muszą się tak szczerzyć jak laski z reklam pasty do zębów? Nie, to pewnie tylko chwilowe. Pewnie cieszą się, że mogą dostępować zaszczytu opiekowania się mną, najbardziej rozchwytywaną przez rodziny zastępcze szesnastolatką. Powinnam cieszyć się chwilą, bo zapewne od razu jak przyjedziemy do domu wyskoczą z nich diabły wcielone i już tak miło nie będzie. Odpowiadam Gabe'owi podobnym uśmiechem i posłusznie zajmuję miejsce na tylnym siedzeniu samochodu za nim i Emily.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Co myślicie o tym rozdziale? Wiem, że niewiele się jak na razie dzieje, ale mam nadzieję, że przeżyjecie jeszcze jeden taki nudniejszy rozdział ;) Obiecuję, że jeszcze tylko jeden taki rozdział i zacznie się akcja :D Tym razem przyrzekam na 100% ;D. A przynajmniej mam nadzieję, że Wy uznacie, że coś zacznie się dziać ;)
Rozdział jest taki jaki jest, czyli taki "początkowy", w którym niewiele się dzieje, ale tylko dlatego, że chcę, żebyście trochę bliżej poznali Lauren i jej nastawienie do ludzi i życia. Mam oczywiście nadzieję, że ją polubicie :D
 Piszcie w komentarzach jak Wam się podoba rozdział i opowiadanie ;) Czekam na krytykę i sugestie co powinnam poprawić ;) Naprawdę, bardzo Was proszę o komentarze. Piszcie co myślicie o opowiadaniu. Bardzo Was o to proszę, bo komentarze motywują i dają siłę do dalszego pisania. Jeśli wiesz, że komuś się podoba to, co wypisujesz, to jeszcze chętniej to piszesz. Naprawdę, bardzo, ale to bardzo proszę o komentarze :)

Niedługo być może pojawi się post z wielkanocnym DIY ;) Czekajcie ;D


A teraz jak zwykle cytacik na zakończenie:
 " - Jonaszu, kiedyś ludzie mieli uczucia. My też jesteśmy tego częścią, więc o tym wiemy. Wiemy, że kiedyś ludzie czuli dumę, smutek...
- Miłość - dorzucił Jonasz. - I ból.
- Nie ból jest najgorszy w posiadaniu wspomnień, ale samotność. Wspomnieniami trzeba się dzielić."
"Dawca" Lois Lowry


oli$360









piątek, 13 marca 2015

Envoy of Death - Prolog

Hi Dreamers!

Mam dla Was wspaniałą wiadomość: będę pisała własne opowiadanie ;D Takie dłuższe w rozdziałach. Obiecuję, że w ogóle nie będzie psychiczne ;) To będzie normalne i zwykłe fantasy. Będę starała się raz w tygodniu dodać jakiś nowy rozdział, ale nie mogę Wam obiecać tego na 100%, bo nie wiem czy będę miała chwilkę czasu. Napisanie rozdziału trochę zajmuje, a jeszcze więcej jego wymyślenie ;) 

No, ale już bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania ;)
Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się spodoba :)




Prolog


Dlaczego ludzie umierają w wypadkach samochodowych? Wtedy znikają tak nagle i tak szybko, że nawet nie masz czasu się z nimi pożegnać. Tacy ludzie zawsze umierają w nieodpowiednim momencie, mając jeszcze dużo do przeżycia.
Inna sprawa z takimi, którzy umierają z przyczyn naturalnych lub z powodu choroby. Wtedy wszyscy bliscy i znajomi twierdzą, że tak było najlepiej i że ten ktoś na pewno jest teraz szczęśliwszy. Rodzina czuje wielką pustkę w sercu, kogoś im ciągle brakuje, ale z czasem godzą się z tym, że już nigdy tej osoby nie zobaczą i żyją dalej.
Przy wypadkach to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Człowiek na początku nie może w to uwierzyć, a kiedy już się przekona, że nikt go nie nastraszył dla zabawy i że to prawda, obwinia się i ciągle myśli, czy gdyby postąpił inaczej, ta osoba nadal by żyła.
Miałam tak samo. Kiedy trzy godziny temu w moim telefonie odezwał się głos jakiejś szpitalnej sekretarki, oświadczający, że moi rodzice i mój młodszy brat zginęli w wypadku samochodowym, nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze rano szykowali się na całodzienną wycieczkę do lasu, a nawet w wielkim pośpiechu zjedli ze mną śniadanie. Dlaczego z nimi nie pojechałam? Sama nie wiem. Nie chciałam. Wymówiłam się spotkaniem z przyjaciółkami, chociaż tak naprawdę chciałam posiedzieć w spokoju w domu.
Zaraz, kiedy sekretarka się rozłączyła, ubrałam się najszybciej jak mogłam i pobiegłam do szpitala. Nawet nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje na ulicy. Biegłam, nie patrząc przed siebie. Nie obchodziło mnie, że padało i było strasznie zimno, a deszcz zlepiał moje świeżo umyte włosy. Nie pamiętam, ile razy usłyszałam samochodowe klaksony, kiedy przebiegałam przez ulicę, ani ile razy prawie wylądowałam na masce przejeżdżającego przede mną auta. Moje myśli krążyły wokół tego, czego się dowiedziałam, a mózg przetwarzał i analizował, jak to się mogło stać.
Gdy wreszcie dotarłam do szpitala, podbiegłam do rejestracji i zapytałam się wesołej, rudowłosej sekretarki, rozmawiającej przez telefon, gdzie jest moja rodzina. Kobieta pokazała mi drogę i wróciła do przerwanej rozmowy, a ja poleciałam pędem we wskazanym przez nią kierunku. Przed drzwiami właściwej sali na drugim piętrze czekała pielęgniarka, która powiedziała, że bardzo jej przykro i że ciała niedługo zostaną przeniesione do szpitalnej kostnicy, a potem wpuściła mnie do środka i odeszła.
Na środku sali stały w rzędzie trzy łóżka. Przeraźliwie blade twarze leżących na nich osób zlewały się z białymi ścianami pomieszczenia. Podeszłam bliżej. Już z daleka dostrzegłam kurtkę mamy w zebrę. Wmawiałam sobie, że to jeszcze nic nie znaczy i równie dobrze mogą to być moje przyjaciółki, które chcąc mi zrobić głupi kawał, przebrały się za moją rodzinę i teraz udają martwe.
Ciągle podchodzę jeszcze bliżej do łóżek, cały czas w to wierząc. Jednak z każdym krokiem uświadamiam sobie, że to nie jest żart. W końcu byłam już na tyle blisko, by się przekonać.
Zamarłam z przerażenia, kiedy popatrzyłam w martwe, puste oczy każdego z nich. Podeszłam jeszcze bliżej i odruchowo sprawdziłam puls mojego brata. Nic. Leżał nieruchomo na łóżku, tępo wpatrzony w sufit. Nie. Nie! Nie! Nie! To naprawdę się stało. Oni naprawdę umarli. Ale jak? Dlaczego? Tata zawsze jeździ ostrożnie. A może to moja wina? Może gdybym z nimi pojechała, byłoby inaczej? Gdybym zmusiła rodziców, żebyśmy po drodze zajechali do jakiegoś sklepu, bo potrzebuję nowej koszulki, nic by się nie stało.
- To moja wina - wyszeptałam cicho i złapałam mamę za lodowatą rękę. - Przepraszam.
Nagle poczułam napływające do oczu łzy. Pozwoliłam im kapać z czubka mojego nosa na martwe ciała mojej rodziny. Każdy z nich miał na twarzy plamy zakrzepniętej krwi, która wypływała z licznych ran na ich policzkach, czołach, podbródkach i rękach. Zamknęłam oczy. Myślałam, że kiedy je otworzę okaże się, że to był tylko sen, a ja będę w swoim pokoju, a z salonu dobiegnie mnie głos mamy rozmawiającej przez telefon z przyjaciółką. Ale gdy otworzyłam oczy nadal byłam w tej samej, zimnej sali szpitalnej.
- Przepraszam. Naprawdę, przepraszam. Gdyby nie ja, pewnie nadal byście żyli - wyszeptałam, cały czas płacząc. Jeszcze raz popatrzyłam na nich wszystkich. Ciągle bezsensownie wpatrywali się w sufit swoimi wielkimi, pustymi oczami, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy tu weszłam. 
Doszłam do wniosku, że to tylko martwe trupy, puste lodowate ciała pozbawione dusz. Moja rodzina wyparowała z nich, kiedy umarła, kiedy ich samochód uderzył w inny samochód. Dusze moich najbliższych leciały dokądś w poszukiwaniu szczęścia. A może nawet już je znalazły i teraz wpatrywały się we mnie, siedząc w jakiejś przepięknej, magicznej krainie, o której za życia mogli tylko pomarzyć. Na pewno było im tam lepiej niż tu.
Otarłam łzy z oczu. Nie było sensu płakać nad pustymi skorupami, które tylko wyglądały jak moja rodzina. Odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia. Kiedy już byłam przy drzwiach, ostatni raz popatrzyłam na martwe ciała leżące na łóżkach.
- Do widzenia - powiedziałam i wyszłam. Gdy już byłam na korytarzu w oddali dostrzegłam pielęgniarkę, która wcześniej czatowała przed drzwiami, czekając na mnie. Pomachałam jej i poszłam w kierunku klatki schodowej.
Szkoda mi było mojego brata. Chciał tyle osiągnąć, tyle zrobić. Ale nigdy już mu się to nie uda. Nigdy nie zostanie perkusistą w grupie rockowej, nigdy nie zamieszka w Las Vegas, nigdy nie zagra w pokera w kasynie w Monte Carlo, nigdy nie pocałuje dziewczyny... Moim rodzicom też nigdy nie uda się pojechać do Parku Narodowego Yellowstone, zrobić zdjęcia Misiowi Yogi'emu i wręczyć mu wielkiego, pełnego jedzenia koszyka piknikowego w ramach zapłaty za zdjęcie.
W poczekalni na parterze czekali już na mnie Alison i Calvin. Z Alison przyjaźniłam się od urodzenia. Najlepszymi przyjaciółkami byłyśmy od zawsze. Nigdy nie kłóciłyśmy się dłużej niż pięć minut. Alison miała długie jasnobrązowe włosy, ułożone w delikatne fale i śliczne zielone oczy. Była o pół głowy niższa ode mnie, ale tę różnicę nadrabiała ogromnym poczuciem humoru, chociaż nie tak ogromnym jak moje. Calvin to starszy brat Alison, a od kilku miesięcy także mój chłopak. Miał krótkie, ciemnoblond włosy i wesołe niebieskie oczy. Gdy do niego podeszłam, od razu objął mnie ciepłymi ramionami, a ja zatonęłam w jego objęciach.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców - wyszeptał mi do ucha. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, ale nagle usłyszałam za sobą głośne kaszlnięcie.
- Puść ją! Teraz moja kolej, żeby ją przytulić. Rozumiem, że jesteście parą i tak dalej i macie do tego prawo, ale tak się składa, że ja też mam prawo przytulić swoją najlepszą przyjaciółkę - warknęła Alison na brata.
- Nie rezerwowałaś kolejki, a poza tym nie sądzę, żeby Lauren marzyła o znalezieniu się w ramionach kogoś innego niż moich. Za twoim uściskiem chyba słabo tęskni i może bez niego żyć, ale za to jest w pełni zadowolona z mojego - odpowiedział na atak Calvin, a ja mimowolnie się roześmiałam. Natomiast jego siostra pokazała mu język i obróciła się do niego tyłem, wykonując najpierw swój znak firmowy, czyli "foch z przytupem i z obrotem". Wyplątałam się z jego ramion, żeby móc przytulić obrażoną Alison. Kiedy już znalazłam się w jej ramionach wyszeptała mi do ucha ciąg nieskładnie zlepionych ze sobą wyrazów, w których próbowała mi przekazać, że jest jej bardzo przykro i że ona i Calvin na zawsze będą moją nową rodziną, jednak utrudniały jej to łzy, wypływające z oczu między pojedynczymi wyrazami, a do tego następujące po nich drobne pociągnięcia nosem. Przytuliłam ją jeszcze mocniej.
Przez przypadek spojrzałam na korytarz na przeciwko, przez który przepychała się między ludźmi jakaś pielęgniarka ciągnąca za sobą łóżko na kółkach, na którym leżał wielki, czarny worek na śmieci. Podejrzewałam, co znajduje się w środku i od razu pomyślałam o mojej rodzinie. Może ktoś z nich przejeżdżał obok w tym worku? Musiałam to sprawdzić, więc wyrwałam się z uścisku Alison i pędem pobiegłam na górę do znajomej, nudnej sali. Kiedy tylko znalazłam się w odpowiednim korytarzu, podeszłam do drzwi i zajrzałam przez przezroczystą szybę do środka.
W sali nie było nic poza trzema łóżkami stojącymi na środku. Tyle, że tym razem były puste. A więc już ich zabrali. Pociągnęłam za klamkę, żeby wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę ich tam nie ma, czy w podłodze nie ma jakiejś ruchomej płytki, pod którą można by ukryć ciało. Ale i tak nic z tego. Zrozpaczona cofnęłam się pod ścianę i oparłam się o nią. Kolana się pode mną ugięły, a nogi były jak z waty. Nie mogłam się ruszyć, nie dałabym rady. Stałam tam tylko sparaliżowana strachem. Bałam się, co zrobili z moimi rodzicami i bratem i zastanawiałam się, gdzie do jasnej cholery ich zawlekli. Nawet nie zauważyłam, że do oczu napłynęły mi łzy. Osunęłam się po ścianie w dół i upadłam na kolana. Nie zwracałam uwagi na ból, który pojawił się, gdy tylko uderzyły z głośnym stuknięciem w podłogę. W ogóle go nie czułam. Był tylko smutek i rozpacz. Nawet nie zauważyłam, że klęczę w kałuży własnych łez wypływających z oczu coraz większymi strumieniami.
Nagle w oddali usłyszałam ciche kroki. Kiedy się już do mnie zbliżały, podniosłam głowę. Spodziewałam się zobaczyć nad sobą Calvina albo pielęgniarkę, ale okazało się, że zamiast jednego z nich stał tam wysoki chłopak. Miał na sobie długą do ziemi, czarną pelerynę z kapturem zapiętą pod szyję. Kiedy tylko spojrzał na mnie, ściągnął kaptur, prezentując krótkie, czarne włosy. Gdy go zauważyłam, od razu zaczęłam wycierać z twarzy łzy. Chłopak kucnął obok mnie i delikatnie chwycił swoimi długimi palcami moje nadgarstki i delikatnie odciągną moje dłonie od oczu. Próbowałam spuścić głowę na tyle nisko, żeby nie zauważył czerwonych plam, które na mojej twarzy pozostawiły cieknące łzy. Jednak chłopak uniósł leciutko mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jego szare oczy, przypominające połyskujące w słońcu srebro. Kiedy tak wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, zauważyłam, że jego tęczówki na zewnętrznej części były ciemniejsze o kilka odcieni, ciemnoszare jak niebo chwilę przed nastaniem nocy, i już nie lśniły. Nagle chłopak odezwał się do mnie niskim, aksamitnym głosem:
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho. Objął mnie swoimi silnymi ramionami, a chłodną dłonią gładził moje włosy. Skuliłam się i oparłam głowę na jego piersi. Chyba nie przeszkadzało mu, że łzy kapią na przód jego czarnej peleryny. Poczułam, jak opiera podbródek na czubku mojej głowy i usłyszałam, jak jeszcze ciszej powtarza kilkakrotnie wypowiedziane wcześniej słowa. Uspokoił mnie jego miły, aksamitny głos, silne ramiona i chłodna dłoń gładząca moje włosy. Przez chwilę jeszcze trwaliśmy na podłodze wtuleni w siebie. Lekko uniosłam głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć w jego cudowne oczy. W świetle księżyca wpływającym do środka przez małą, kwadratową dziurkę w dachu, mogłam w nich dostrzec małe kamyczki, które mieniły się delikatnym blaskiem, jakby ktoś posypał mu oczy srebrnym brokatem.
 Z transu wyrwały mnie głosy zbliżających się ludzi, dochodzące z klatki schodowej. Chłopak szybko i zgrabnie wstał, a następnie postawił mnie na nogi. Ostatni raz spojrzał na mnie. W jego oczach krył się smutek. Nagle odwrócił się i odbiegł tak szybko jak błyskawica. Poczułam tylko wiatr, który wytwarzała jego powiewająca w pędzie peleryna. Rozejrzałam się. Najpierw spojrzałam tam, skąd dochodziły głosy, a następnie w stronę ciemnego korytarza, w którym zniknął tajemniczy chłopak. Przez chwilę stałam w miejscu, rozważając wszystkie za i przeciw wybiegnięcia na  przeciw tłumowi biegnącemu z klatki schodowej. Kiedy byli jeszcze bliżej, podjęłam ostateczną decyzję i bez zastanowienia ruszyłam korytarzem, w którym rozpłynął się chłopak. Po chwili i ja zniknęłam w mroku.
Na końcu korytarza czekały na mnie lekko uchylone drzwi, przez które wylewało się światło księżyca. Zatrzymałam się. Coś mi jednak mówiło, że powinnam tu wejść. Przecisnęłam się przez szczelinę i weszłam do środka. Nie wiedziałam, co to za pomieszczenie, ale czułam, że jest tu przeraźliwie zimno. Jednak starałam się na tym nie koncentrować, tylko szłam dalej dopóki nie zatrzymałam się na środku pomieszczenia, gdzie przez mały otwór w dachu wlewało się światło i było tam najjaśniej. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie, gdzie tylko się dało porozstawiane były takie same łóżka, jak w sali, w której leżała moja rodzina, tyle że trupy, które leżały tutaj przykryto białymi prześcieradłami. W powietrzu czuć było nieprzyjemną woń rozkładających się ciał, których jeszcze nie zdążyli wywieźć. Świetnie! Po prostu cudownie! Właśnie stałam pośrodku wielkiej i ciemnej kostnicy, było mi strasznie zimno, a do tego wdychałam smród trupów! Nie, no prostu świetnie! Zatkałam nos, żeby nie czuć tego obrzydliwego zapachu, którym wypełnione było całe pomieszczenie. Dziękuję mój wewnętrzny głosie. Właśnie mi udowodniłeś, że nie ma sensu ci ufać, bo zawsze zaprowadzisz mnie do takiego miejsca jak to.
- Przyjemnie tu, prawda? - usłyszałam dochodzący z ciemności znajomy, aksamitny, męski głos.
- To najidealniejsze miejsce pod słońcem na pierwszą randkę - odparłam z sarkazmem. - Tu jest po prostu cudownie! Czuję się jak jakaś królowa Świata Umarłych, która sterczy na środku jakiegoś wielkiego placu, otoczona swoimi martwymi poddanymi i wdychająca ich smród.
Z ciemności usłyszałam śmiech, który zaczął się zbliżać w moją stronę.
- Gratuluję pomysłu na zdobycie dziewczyny. Jeśli przyprowadzasz tu każdą idiotkę, której zdążyłeś zawrócić w głowie po tym jak wspaniale ją pocieszyłeś po czyjejś śmierci to się nie dziwię, że jeszcze żadnej nie znalazłeś. - Tylko udawałam, że jestem taka cięta i twarda. Naprawdę chciałam, żeby podszedł do mnie i mnie przytulił.
Śmiech był coraz bliżej. W końcu z ciemności wyłonił się tajemniczy chłopak w pelerynie. Zatrzymał się przede mną. Był ode mnie wyższy o półtorej głowy.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że po śmierci też tu trafisz? - zapytał.
- Nawet nie zamierzam - odpowiedziałam. - Popełnię samobójstwo i dopilnuję, żeby po mojej śmierci moja najlepsza przyjaciółka ukryła moje ciało tak, by nikt go nie znalazł, a najlepiej, żeby zakopała je na jakimś zadupiu, na którym nie przyjdzie nikomu do głowy go szukać.
Uśmiechnął się, odsłaniając białe, proste zęby. Ten uśmiech mnie rozbroił. Poczułam się przy nim bezpiecznie, jak wtedy na korytarzu i mimowolnie zadrżałam z zimna. Niech to! A tak chciałam mu pokazać, że nie potrzebuję, żeby ktoś się nade mną litował. Chłopak zdjął z ramion pelerynę i otulił mnie nią. Była dla mnie trochę za długa, ale była przynajmniej ciepła i miękka, jakby od środka wyłożona jakimś pluszowym materiałem. Miałam tylko nadzieję, że on sam nie zamarznie w samej czarnej koszulce z krótkim rękawem.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Ładnie ci w niej - powiedział, patrząc na mnie. Obdarował mnie ciepłym i miłym uśmiechem. Spojrzałam w jego piękne, srebrne oczy. Przypominały mi moje ulubione kolczyki w kształcie serduszek, które zawsze przynosiły mi szczęście, tak samo uroczo błyszczały przy każdym ruchu. Mogłam tylko stać i się w nie gapić. Nie poczułam nawet, że jakiś niesforny kosmyk włosów opadł mi na twarz. Chłopak delikatnie wziął go w opuszki palców i założył mi za ucho.
Rozejrzałam się po sali. Gdzieś tu byli moi rodzice i mój brat. Musieli być. Nie zauważyłam, że z oka wypłynęła mi mała, pojedyncza łza. Chłopak delikatnie starł ją kciukiem z mojego policzka.
- Nie martw się. Nie zostaną tu - wyszeptał. - Zawsze będą przy tobie. - Położył dłoń na moim sercu. - Będą tutaj. Nigdy cię nie zostawią.
Gdy to powiedział, do oczy napłynęło mi jeszcze więcej łez. Tak wiem, że bardzo łatwo się rozklejam. Objął mnie silnymi ramionami, Oparłam głowę na jego piersi.
- Nie płacz - wyszeptał. - Wiem, że są z ciebie dumni. Jesteś bardzo dzielna.
No i oczywiście znowu poryczałam się jeszcze bardziej. Ale może to i dobrze. Wszystkie łzy wypłyną i nic już nie zostanie. Równa się: koniec płaczu na resztę życia.
Nagle usłyszałam dochodzące z korytarza głosy i kroki biegnących w różne strony ludzi. Boże, czy oni muszą mnie ciągle ścigać i zawsze przyłazić w najlepszym momencie? Chłopak znowu popatrzył na mnie smutnymi oczami. Nachylił się i delikatnie pocałował mnie w czoło. Splótł palce z moimi. Jednak tylko na ułamek sekundy. Odsunął się ode mnie. Widziałam w jego oczach, że robi to z ciężkim sercem. Ostatni raz popatrzyłam mu w oczy. Starałam się zapamiętać ich każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Kiedy głosy z korytarza były jeszcze bliżej, chłopak odwrócił się i odbiegł w najciemniejszy kąt kostnicy. Przez chwilę stałam w miejscu jak kołek. Zastanawiałam się co zrobić. W końcu postanowiłam się ukryć, chociaż chciałam pobiec za tajemniczym chłopakiem, nawet jeśli każde pożegnanie z nim bolało bardziej niż poprzednie. Wlazłam pod najbliższe łóżko, zwinęłam się w kulkę i czekałam.
Nagle do sali wbiegło sześć par stóp, które zaczęły biegać dookoła pomieszczenia.
- Musi gdzieś tu być. Szukajcie jej. Zaglądajcie pod łózka - zawołał ktoś. Ludzie rozbiegli się po kostnicy. Po chwili przed sobą zobaczyłam uśmiechniętego Calvina. Wyciągnął mnie z mojej kryjówki, zawiózł do domu, położył spać i został ze mną. Nawet na noc nie potrafiłam rozstać się z peleryną. Nie chciałam jej zdjąć. Ciągle przypominała mi tajemniczego chłopaka, jego silne ramiona, aksamitny głos, piękne oczy, cudowny śmiech. Usnęłam w objęciach Calvina, otulona peleryną. Spałam długo. Jednak kiedy się obudziłam, nie pamiętałam nic z wczorajszej nocy. Poprawka: nie pamiętałam nic poza pięknymi srebrnymi oczami. Ich obraz utkwił w mojej pamięci. Był zbyt mocny i wyraźny, żeby zniknąć razem z resztą wspomnień.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I co? Jak Wam się podobało? Bardzo się starałam, żeby miało ręce i nogi ;) Piszcie w komentarzach, czy mi się udało ;D Przyjmę wszystkie skargi, wnioski i zażalenia. Proszę o komentarze, bo chcę poznać Waszą opinię o tym opowiadaniu. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dokładnie nie wiem kiedy następny rozdział, ale jest już prawie gotowy, więc już niedługo.


Dzisiaj piątek 13 :) Zaliczyliście już jakiegoś pecha? Czarny kotek zdążył już Wam przebiec drogę? ;D

Pewnie już zauważyliście, że zmieniłam wygląd bloga. Domyślam się, że już niedługo od tych wszystkich jednorożców w tle zaczną Was boleć oczy ;) Ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę z nimi wytrzymacie ;D bo tak szczerze to strasznie mi się podobają. Skargi na bolące oczy również proszę składać w komentarzach ;) Zdecydowałam zrobić wygląd z jednorożcami, bo kojarzą mi się z marzeniami :) Mam nadzieję, że chociaż trochę Wam się podobają i też będą się z nimi kojarzyć :D


No a na zakończenie oczywiście cytacik:
"Gdyby tylko starczyło wam inteligencji, już dawno byście wiedziały kim jestem. Biedne głuptaski, musi być wam strasznie wstyd. W rozwiązaniu tej zagadki nie mogę wam pomóc - przez nasze cztery kłamczuchy mam pełne ręce roboty. Ale w nagrodę za waszą cierpliwość coś wam podpowiem: choć podpisuję się jednym "A" mam ich w imieniu więcej."
"Bez skazy" Sara Shepard


oli$360









piątek, 27 lutego 2015

My psychic story

Hi Dreamers!

Wiem, że teraz wyjdę na straszną kłamczuchę, która obiecywała dodawać podczas ferii codziennie posty, ale naprawdę nie napisała ani słowa. Przepraszam, przepraszam, przepraszam... Nie będę się Wam tłumaczyć dlaczego nic nie dodawałam, tylko się przyznam. Przez cały ten czas, kiedy mnie nie było ciągle zastanawiałam się o czym napisać. Do głowy ciągle wpadały mi pomysły na nowe posty, a ja zamiast siadać do komputera i pisać, zastanawiałam się czy będą tu pasowały, czy nie zanudzę Was, bo już wcześniej dodawałam podobne... Nie zauważyłam u siebie jeszcze wypalenia i znudzenia blogiem (a przynajmniej to moje wrażenie ;D). W końcu jednak uznałam, tak wiem, że zajęło mi to kilka tygodni, że nie chcę ciągle stwierdzać: nie taki post jest zły, bo nie pasuje, piszę bloga o czym innym... Oznajmiam Wam uroczyście ;), że mój blog jest o wszystkim i mogą się zdarzać posty o najróżniejszych rzeczach. Mam nadzieję, że nie ważne jakie bzdury napiszę, chociaż kilka osób tu zajrzy :) A co do kilku nowych postów: będę od czasu do czasu dodawała coś czego jeszcze tu nie było, ale co, to niespodzianka, dowiecie się co to w swoim czasie :D Ale oczywiście nie zrezygnuję z Waszych ukochanych recenzji ;D i postów o zakupach i tego wszystkiego co już było wcześniej, będę dodawała podobne posty i jeszcze kilka o czymś innym. Więc nie żegnajcie się z Waszymi ulubionymi tematami, one zawsze tu będą i nigdy nie odejdą ;D

Ojej! To chyba najdłuższy wstęp jaki napisałam ;) Muszę sobie przywiesić w widocznym miejscu kartkę i napisać wielkimi literami: NIE PISZ DŁUGICH WSTĘPÓW, BO WSZYSCY USNĄŁ, ZANIM JE DOCZYTAJĄ DO KOŃCA!!! ;D
Ale teraz już na poważnie do dzisiejszego posta:

Pewnie zdziwił Was tytuł i uznaliście, że opiszę Wam tu siebie czy coś tam... Nic z tych rzeczy! Ten post nie będzie o mnie. A tytuł wziął się stąd, bo za sprawą ostatniego wypracowania na polski, na niby niewinny temat. Jednak moja ukochana wyobraźnia podsunęła mi pomysł na historyjkę na zadany temat, tyle że trochę bardziej dziwną. W końcu opowiadania są dwa: to "oficjalne", znajdujące się w zeszycie i to "nieoficjalne", które poznacie właśnie w tym poście.
A więc, zapraszam do czytania ;) Mam nadzieję, że tolerujecie totalne wariatki ;D

UWAGA!!! 
Wszystkie osoby, które mają zbyt bujną wyobraźnię, a po przeczytaniu lub obejrzeniu strasznych rzeczy, śnią im się koszmary, NIE POWINNY TEGO CZYTAĆ!!! ;D




"O małym, ślepym kreciku, który chciał wyjść ze swojego kopca"


Dawno, dawno temu w małym kopcu, żył sobie mały, bardzo ślepy krecik ze swoją ślepą mamą. Pewnego dnia krecikowi zachciało się wyjść z kopca, więc zapytał mamusię:
- Mamusiu, kiedy będę mógł wyjść z kopca?
- Synku, jesteś bardzo ślepy, nie poradzisz tam sobie - odpowiedziała mama.
- A gdybym nie był ślepy? - zapytał dociekliwy krecik.
- Jeśli będziesz wszystko widział, wtedy porozmawiamy - odparła mama.
Krecik bardzo długo myślał, jak mógłby poprawić swój wzrok, ale bez skutku. Pewnego dnia do kopca zapukał paw. Krecik zanim mu otworzył, zapytał go, co się stało.
- Jakaś wiewiórka rzucała sobie nożem, a kiedy mnie zauważyła, wycelowała we mnie. Zacząłem uciekać, ale gdy biegłem, nóż trafił mnie w plecy. Zatrzymałem się i próbowałem go wyjąć, ale bez skutku. Przez to nie zauważyłem nadbiegającej wiewiórki. Korzystając z mojej nieuwagi, próbowała mnie zadźgać innym nożem, wrzeszcząc przy tym: "Ja zrobić z ciebie pyszny różowy soczek!", a każde słowo poprzedzało dźgnięcie. Ledwo jej uciekłem. Może mógłbym trochę u ciebie pomieszkać i wydobrzeć?
Nagle krecikowi wpadł do głowy szatański pomysł i zapytał pawia:
- Czy widzisz dobrze?
- Oczywiście, że widzę dobrze - odpowiedział dumnie paw.
- A czy nadal masz ten nóż w plecach?
- Niestety, tak. Czy pomożesz mi go wyjąć? - zapytał paw.
- Oczywiście - odparł krecik.
Zaprosił swojego gościa do środka, dał mu do jedzenia pyszne, różowe glisty, a przez cały ten czas knuł swój plan: po wyjęciu pawiowi noża z pleców miał go zabrać i schować, a pawia zatrzymać w swoim domu tak długo, jak tylko się da, a kiedy już zostaną najlepszymi przyjaciółmi, zamierzał wydłubać mu oczy, a następnie wydłubać swoje i zamienić je na oczy przyjaciela, a później wyjść z kopca.
Każdy z pierwszych etapów planu krecik bardzo dokładnie zrealizował. Gdy paw zaufał mu już na tyle, że zostali najlepszymi przyjaciółmi na świecie, krecik zaprowadził go do najciemniejszego zakątka kopca, a tam wydłubał mu nożem oczy i zadźgał go. Paw, zanim umarł, zdążył jeszcze powiedzieć: 
- I ty kreciku przeciw mnie?
Następnie krecik wydłubał sobie własne oczy, a na ich miejsce włożył i przyszył oczy pawia i szczęśliwy poszedł do mamusi.
- Mamo, już wszystko widzę - oznajmił radośnie.
- Dobrze, synku. W takim razie możesz wyjść na zewnątrz.
Krecik pożegnał się z mamusią, a następnie poszedł się spakować. Wziął ze sobą tylko dwie rzeczy: ukradziony nóż i ciało pawia, które zapakował do wielkiego worka na śmieci.
Po drodze spotkał handlarzy, którym sprzedał ciało pawia. Gdy tak szedł dalej, zauważył wiewiórkę, o której opowiadał paw. Próbował uciekać, ale był bardzo niezdarny, więc się potknął i upadł. Wiewiórka dopadła go, zamierzała zrobić z niego soczek, ale kiedy zauważyła, c trzyma w łapce, zawołała:
- Ty ukraść mój nóż!
Wiewiórka postanowiła się zemścić na kreciku za kradzież noża. Najpierw wydłubała mu oczy, a następnie pokroiła go na kawałki i wyjęła wszystkie wnętrzności. Postanowiła, że to wszystko sprzeda handlarzom, ale zanim odeszła, zakopała resztki ciała krecika w wielkiej piaskownicy.
Ciało krecika w spokoju rozkładało się w piaskownicy, jednak pewnego dnia przyszedł do niego duch pawia i powtórzył:
- I ty kreciku przeciw mnie?
A następnie podpalił ciało krecika, a kiedy już całkiem zamieniło się w popiół, paw zniknął.
A wiewiórka żyła długo i szczęśliwie, dopóki nie włożyła paluszka w jedną z dziurek wielkiego kosza na pranie. A ponieważ nie mogła go wyjąć, odgryzła go, ale przez przypadek połknęła paluszka, a ponieważ przez bardzo długi czas nie obcinała paznokci, jeden z pazurków przedziurawił jej gardło od środka, a ona wykrwawiła się i umarła, a jej ciało rozkładało się przez wiele lat, a ponieważ jego właścicielka była przesiąknięta złem i okrucieństwem, a także była odpowiedzialna za śmierć krecika i pawia, nigdy nie rozłożyło się do końca.

KONIEC

Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się podobało ;D Teraz pewnie posypią się komentarze, że jestem jakaś nienormalna i psychiczna, ale wiem, że taka jestem, jestem po prostu totalną wariatką. Ale mam prośbę, do wszystkich uprzejmych, którzy takie komentarze napiszą: określcie mnie przynajmniej "dziewczyną z wyobraźnią" ;D Jeśli uznacie, że to opowiadanie się nie nadaje, to z ciężkim sercem je usunę. Naprawdę, bardzo proszę Was o komentarze, co sądzicie o moim stylu pisania. Obiecuję, że jak jeszcze kiedyś dodam jakieś opowiadanie, nie będzie aż tak psychiczne jak to ;D A do napisania tego wszystkiego zachęciły i zmotywowały horrory. Tak wiem, że takie osoby jak ja nie powinny takich rzeczy oglądać, bo kończy się to psychicznym opowiadaniem na blogu ;D No ale cóż, mam przynajmniej nadzieję, że znajdzie się chociaż jedna osoba, której się to opowiadanie spodoba :) Naprawdę bardzo Was proszę o komentarze z ocenami mojej pisaniny ;)

A na koniec jak zwykle kochany cytacik:
"Opowieść miała strukturę przypominającą rosyjskie matrioszki: w większej babie siedzi mniejsza, w tej zaś jeszcze mniejsza. Z czasem narracja rozpadała się na tysiące historii, tak jakby główna opowieść znalazła się w korytarzu pełnym luster, co powodowało, iż jej tożsamość rozszczepiała się niejako na dziesiątki różnych odbić, choć ciągle była jedną i tą samą opowieścią. (...). Tonąc w miedzianym świetle stojącej na biurku lampy, znalazłem się w świecie obrazów i emocji jakich nigdy przedtem nie zaznałem. Postaci tak realne, jak wdychane przeze mnie powietrze, porywały mnie za sobą w tunel przygód i tajemnic, z którego nie chciałem się wydostawać. Strona po stronie ulegałem coraz bardziej urokowi czytanej historii i jej świata, dopóty w oknach nie pojawiły się pierwsze promienie świtu, a moje zmęczone oczy nie dotarły do ostatniego zdania. Położyłem się w niebieskawym brzasku poranka z książką na piersiach i wsłuchałem się w dźwięki śpiącego miasta uderzające w dachy, skąpane w purpurze. Senność i zmęczenie pukały do moich drzwi, ale nie uległem im. Trwałem tak, urzeczony opowieścią, że nie chciałem się żegnać z jej postaciami."
 "Cień wiatru" Carlos Ruiz Zafón
 
oli$360