Hi Dreamers!
Mam dla Was wspaniałą wiadomość: będę pisała własne opowiadanie ;D Takie dłuższe w rozdziałach. Obiecuję, że w ogóle nie będzie psychiczne ;) To będzie normalne i zwykłe fantasy. Będę starała się raz w tygodniu dodać jakiś nowy rozdział, ale nie mogę Wam obiecać tego na 100%, bo nie wiem czy będę miała chwilkę czasu. Napisanie rozdziału trochę zajmuje, a jeszcze więcej jego wymyślenie ;)
No, ale już bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania ;)
Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się spodoba :)
Prolog
Dlaczego ludzie umierają w wypadkach samochodowych? Wtedy znikają tak nagle i tak szybko, że nawet nie masz czasu się z nimi pożegnać. Tacy ludzie zawsze umierają w nieodpowiednim momencie, mając jeszcze dużo do przeżycia.
Inna sprawa z takimi, którzy umierają z przyczyn naturalnych lub z powodu choroby. Wtedy wszyscy bliscy i znajomi twierdzą, że tak było najlepiej i że ten ktoś na pewno jest teraz szczęśliwszy. Rodzina czuje wielką pustkę w sercu, kogoś im ciągle brakuje, ale z czasem godzą się z tym, że już nigdy tej osoby nie zobaczą i żyją dalej.
Przy wypadkach to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Człowiek na początku nie może w to uwierzyć, a kiedy już się przekona, że nikt go nie nastraszył dla zabawy i że to prawda, obwinia się i ciągle myśli, czy gdyby postąpił inaczej, ta osoba nadal by żyła.
Miałam tak samo. Kiedy trzy godziny temu w moim telefonie odezwał się głos jakiejś szpitalnej sekretarki, oświadczający, że moi rodzice i mój młodszy brat zginęli w wypadku samochodowym, nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze rano szykowali się na całodzienną wycieczkę do lasu, a nawet w wielkim pośpiechu zjedli ze mną śniadanie. Dlaczego z nimi nie pojechałam? Sama nie wiem. Nie chciałam. Wymówiłam się spotkaniem z przyjaciółkami, chociaż tak naprawdę chciałam posiedzieć w spokoju w domu.
Zaraz, kiedy sekretarka się rozłączyła, ubrałam się najszybciej jak mogłam i pobiegłam do szpitala. Nawet nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje na ulicy. Biegłam, nie patrząc przed siebie. Nie obchodziło mnie, że padało i było strasznie zimno, a deszcz zlepiał moje świeżo umyte włosy. Nie pamiętam, ile razy usłyszałam samochodowe klaksony, kiedy przebiegałam przez ulicę, ani ile razy prawie wylądowałam na masce przejeżdżającego przede mną auta. Moje myśli krążyły wokół tego, czego się dowiedziałam, a mózg przetwarzał i analizował, jak to się mogło stać.
Gdy wreszcie dotarłam do szpitala, podbiegłam do rejestracji i zapytałam się wesołej, rudowłosej sekretarki, rozmawiającej przez telefon, gdzie jest moja rodzina. Kobieta pokazała mi drogę i wróciła do przerwanej rozmowy, a ja poleciałam pędem we wskazanym przez nią kierunku. Przed drzwiami właściwej sali na drugim piętrze czekała pielęgniarka, która powiedziała, że bardzo jej przykro i że ciała niedługo zostaną przeniesione do szpitalnej kostnicy, a potem wpuściła mnie do środka i odeszła.
Na środku sali stały w rzędzie trzy łóżka. Przeraźliwie blade twarze leżących na nich osób zlewały się z białymi ścianami pomieszczenia. Podeszłam bliżej. Już z daleka dostrzegłam kurtkę mamy w zebrę. Wmawiałam sobie, że to jeszcze nic nie znaczy i równie dobrze mogą to być moje przyjaciółki, które chcąc mi zrobić głupi kawał, przebrały się za moją rodzinę i teraz udają martwe.
Ciągle podchodzę jeszcze bliżej do łóżek, cały czas w to wierząc. Jednak z każdym krokiem uświadamiam sobie, że to nie jest żart. W końcu byłam już na tyle blisko, by się przekonać.
Zamarłam z przerażenia, kiedy popatrzyłam w martwe, puste oczy każdego z nich. Podeszłam jeszcze bliżej i odruchowo sprawdziłam puls mojego brata. Nic. Leżał nieruchomo na łóżku, tępo wpatrzony w sufit. Nie. Nie! Nie! Nie! To naprawdę się stało. Oni naprawdę umarli. Ale jak? Dlaczego? Tata zawsze jeździ ostrożnie. A może to moja wina? Może gdybym z nimi pojechała, byłoby inaczej? Gdybym zmusiła rodziców, żebyśmy po drodze zajechali do jakiegoś sklepu, bo potrzebuję nowej koszulki, nic by się nie stało.
- To moja wina - wyszeptałam cicho i złapałam mamę za lodowatą rękę. - Przepraszam.
Nagle poczułam napływające do oczu łzy. Pozwoliłam im kapać z czubka mojego nosa na martwe ciała mojej rodziny. Każdy z nich miał na twarzy plamy zakrzepniętej krwi, która wypływała z licznych ran na ich policzkach, czołach, podbródkach i rękach. Zamknęłam oczy. Myślałam, że kiedy je otworzę okaże się, że to był tylko sen, a ja będę w swoim pokoju, a z salonu dobiegnie mnie głos mamy rozmawiającej przez telefon z przyjaciółką. Ale gdy otworzyłam oczy nadal byłam w tej samej, zimnej sali szpitalnej.
- Przepraszam. Naprawdę, przepraszam. Gdyby nie ja, pewnie nadal byście żyli - wyszeptałam, cały czas płacząc. Jeszcze raz popatrzyłam na nich wszystkich. Ciągle bezsensownie wpatrywali się w sufit swoimi wielkimi, pustymi oczami, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy tu weszłam.
Doszłam do wniosku, że to tylko martwe trupy, puste lodowate ciała pozbawione dusz. Moja rodzina wyparowała z nich, kiedy umarła, kiedy ich samochód uderzył w inny samochód. Dusze moich najbliższych leciały dokądś w poszukiwaniu szczęścia. A może nawet już je znalazły i teraz wpatrywały się we mnie, siedząc w jakiejś przepięknej, magicznej krainie, o której za życia mogli tylko pomarzyć. Na pewno było im tam lepiej niż tu.
Otarłam łzy z oczu. Nie było sensu płakać nad pustymi skorupami, które tylko wyglądały jak moja rodzina. Odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia. Kiedy już byłam przy drzwiach, ostatni raz popatrzyłam na martwe ciała leżące na łóżkach.
- Do widzenia - powiedziałam i wyszłam. Gdy już byłam na korytarzu w oddali dostrzegłam pielęgniarkę, która wcześniej czatowała przed drzwiami, czekając na mnie. Pomachałam jej i poszłam w kierunku klatki schodowej.
Szkoda mi było mojego brata. Chciał tyle osiągnąć, tyle zrobić. Ale nigdy już mu się to nie uda. Nigdy nie zostanie perkusistą w grupie rockowej, nigdy nie zamieszka w Las Vegas, nigdy nie zagra w pokera w kasynie w Monte Carlo, nigdy nie pocałuje dziewczyny... Moim rodzicom też nigdy nie uda się pojechać do Parku Narodowego Yellowstone, zrobić zdjęcia Misiowi Yogi'emu i wręczyć mu wielkiego, pełnego jedzenia koszyka piknikowego w ramach zapłaty za zdjęcie.
W poczekalni na parterze czekali już na mnie Alison i Calvin. Z Alison przyjaźniłam się od urodzenia. Najlepszymi przyjaciółkami byłyśmy od zawsze. Nigdy nie kłóciłyśmy się dłużej niż pięć minut. Alison miała długie jasnobrązowe włosy, ułożone w delikatne fale i śliczne zielone oczy. Była o pół głowy niższa ode mnie, ale tę różnicę nadrabiała ogromnym poczuciem humoru, chociaż nie tak ogromnym jak moje. Calvin to starszy brat Alison, a od kilku miesięcy także mój chłopak. Miał krótkie, ciemnoblond włosy i wesołe niebieskie oczy. Gdy do niego podeszłam, od razu objął mnie ciepłymi ramionami, a ja zatonęłam w jego objęciach.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców - wyszeptał mi do ucha. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, ale nagle usłyszałam za sobą głośne kaszlnięcie.
- Puść ją! Teraz moja kolej, żeby ją przytulić. Rozumiem, że jesteście parą i tak dalej i macie do tego prawo, ale tak się składa, że ja też mam prawo przytulić swoją najlepszą przyjaciółkę - warknęła Alison na brata.
- Nie rezerwowałaś kolejki, a poza tym nie sądzę, żeby Lauren marzyła o znalezieniu się w ramionach kogoś innego niż moich. Za twoim uściskiem chyba słabo tęskni i może bez niego żyć, ale za to jest w pełni zadowolona z mojego - odpowiedział na atak Calvin, a ja mimowolnie się roześmiałam. Natomiast jego siostra pokazała mu język i obróciła się do niego tyłem, wykonując najpierw swój znak firmowy, czyli "foch z przytupem i z obrotem". Wyplątałam się z jego ramion, żeby móc przytulić obrażoną Alison. Kiedy już znalazłam się w jej ramionach wyszeptała mi do ucha ciąg nieskładnie zlepionych ze sobą wyrazów, w których próbowała mi przekazać, że jest jej bardzo przykro i że ona i Calvin na zawsze będą moją nową rodziną, jednak utrudniały jej to łzy, wypływające z oczu między pojedynczymi wyrazami, a do tego następujące po nich drobne pociągnięcia nosem. Przytuliłam ją jeszcze mocniej.
Przez przypadek spojrzałam na korytarz na przeciwko, przez który przepychała się między ludźmi jakaś pielęgniarka ciągnąca za sobą łóżko na kółkach, na którym leżał wielki, czarny worek na śmieci. Podejrzewałam, co znajduje się w środku i od razu pomyślałam o mojej rodzinie. Może ktoś z nich przejeżdżał obok w tym worku? Musiałam to sprawdzić, więc wyrwałam się z uścisku Alison i pędem pobiegłam na górę do znajomej, nudnej sali. Kiedy tylko znalazłam się w odpowiednim korytarzu, podeszłam do drzwi i zajrzałam przez przezroczystą szybę do środka.
W sali nie było nic poza trzema łóżkami stojącymi na środku. Tyle, że tym razem były puste. A więc już ich zabrali. Pociągnęłam za klamkę, żeby wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę ich tam nie ma, czy w podłodze nie ma jakiejś ruchomej płytki, pod którą można by ukryć ciało. Ale i tak nic z tego. Zrozpaczona cofnęłam się pod ścianę i oparłam się o nią. Kolana się pode mną ugięły, a nogi były jak z waty. Nie mogłam się ruszyć, nie dałabym rady. Stałam tam tylko sparaliżowana strachem. Bałam się, co zrobili z moimi rodzicami i bratem i zastanawiałam się, gdzie do jasnej cholery ich zawlekli. Nawet nie zauważyłam, że do oczu napłynęły mi łzy. Osunęłam się po ścianie w dół i upadłam na kolana. Nie zwracałam uwagi na ból, który pojawił się, gdy tylko uderzyły z głośnym stuknięciem w podłogę. W ogóle go nie czułam. Był tylko smutek i rozpacz. Nawet nie zauważyłam, że klęczę w kałuży własnych łez wypływających z oczu coraz większymi strumieniami.
Nagle w oddali usłyszałam ciche kroki. Kiedy się już do mnie zbliżały, podniosłam głowę. Spodziewałam się zobaczyć nad sobą Calvina albo pielęgniarkę, ale okazało się, że zamiast jednego z nich stał tam wysoki chłopak. Miał na sobie długą do ziemi, czarną pelerynę z kapturem zapiętą pod szyję. Kiedy tylko spojrzał na mnie, ściągnął kaptur, prezentując krótkie, czarne włosy. Gdy go zauważyłam, od razu zaczęłam wycierać z twarzy łzy. Chłopak kucnął obok mnie i delikatnie chwycił swoimi długimi palcami moje nadgarstki i delikatnie odciągną moje dłonie od oczu. Próbowałam spuścić głowę na tyle nisko, żeby nie zauważył czerwonych plam, które na mojej twarzy pozostawiły cieknące łzy. Jednak chłopak uniósł leciutko mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jego szare oczy, przypominające połyskujące w słońcu srebro. Kiedy tak wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, zauważyłam, że jego tęczówki na zewnętrznej części były ciemniejsze o kilka odcieni, ciemnoszare jak niebo chwilę przed nastaniem nocy, i już nie lśniły. Nagle chłopak odezwał się do mnie niskim, aksamitnym głosem:
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho. Objął mnie swoimi silnymi ramionami, a chłodną dłonią gładził moje włosy. Skuliłam się i oparłam głowę na jego piersi. Chyba nie przeszkadzało mu, że łzy kapią na przód jego czarnej peleryny. Poczułam, jak opiera podbródek na czubku mojej głowy i usłyszałam, jak jeszcze ciszej powtarza kilkakrotnie wypowiedziane wcześniej słowa. Uspokoił mnie jego miły, aksamitny głos, silne ramiona i chłodna dłoń gładząca moje włosy. Przez chwilę jeszcze trwaliśmy na podłodze wtuleni w siebie. Lekko uniosłam głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć w jego cudowne oczy. W świetle księżyca wpływającym do środka przez małą, kwadratową dziurkę w dachu, mogłam w nich dostrzec małe kamyczki, które mieniły się delikatnym blaskiem, jakby ktoś posypał mu oczy srebrnym brokatem.
Z transu wyrwały mnie głosy zbliżających się ludzi, dochodzące z klatki schodowej. Chłopak szybko i zgrabnie wstał, a następnie postawił mnie na nogi. Ostatni raz spojrzał na mnie. W jego oczach krył się smutek. Nagle odwrócił się i odbiegł tak szybko jak błyskawica. Poczułam tylko wiatr, który wytwarzała jego powiewająca w pędzie peleryna. Rozejrzałam się. Najpierw spojrzałam tam, skąd dochodziły głosy, a następnie w stronę ciemnego korytarza, w którym zniknął tajemniczy chłopak. Przez chwilę stałam w miejscu, rozważając wszystkie za i przeciw wybiegnięcia na przeciw tłumowi biegnącemu z klatki schodowej. Kiedy byli jeszcze bliżej, podjęłam ostateczną decyzję i bez zastanowienia ruszyłam korytarzem, w którym rozpłynął się chłopak. Po chwili i ja zniknęłam w mroku.
Na końcu korytarza czekały na mnie lekko uchylone drzwi, przez które wylewało się światło księżyca. Zatrzymałam się. Coś mi jednak mówiło, że powinnam tu wejść. Przecisnęłam się przez szczelinę i weszłam do środka. Nie wiedziałam, co to za pomieszczenie, ale czułam, że jest tu przeraźliwie zimno. Jednak starałam się na tym nie koncentrować, tylko szłam dalej dopóki nie zatrzymałam się na środku pomieszczenia, gdzie przez mały otwór w dachu wlewało się światło i było tam najjaśniej. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie, gdzie tylko się dało porozstawiane były takie same łóżka, jak w sali, w której leżała moja rodzina, tyle że trupy, które leżały tutaj przykryto białymi prześcieradłami. W powietrzu czuć było nieprzyjemną woń rozkładających się ciał, których jeszcze nie zdążyli wywieźć. Świetnie! Po prostu cudownie! Właśnie stałam pośrodku wielkiej i ciemnej kostnicy, było mi strasznie zimno, a do tego wdychałam smród trupów! Nie, no prostu świetnie! Zatkałam nos, żeby nie czuć tego obrzydliwego zapachu, którym wypełnione było całe pomieszczenie. Dziękuję mój wewnętrzny głosie. Właśnie mi udowodniłeś, że nie ma sensu ci ufać, bo zawsze zaprowadzisz mnie do takiego miejsca jak to.
- Przyjemnie tu, prawda? - usłyszałam dochodzący z ciemności znajomy, aksamitny, męski głos.
- To najidealniejsze miejsce pod słońcem na pierwszą randkę - odparłam z sarkazmem. - Tu jest po prostu cudownie! Czuję się jak jakaś królowa Świata Umarłych, która sterczy na środku jakiegoś wielkiego placu, otoczona swoimi martwymi poddanymi i wdychająca ich smród.
Z ciemności usłyszałam śmiech, który zaczął się zbliżać w moją stronę.
- Gratuluję pomysłu na zdobycie dziewczyny. Jeśli przyprowadzasz tu każdą idiotkę, której zdążyłeś zawrócić w głowie po tym jak wspaniale ją pocieszyłeś po czyjejś śmierci to się nie dziwię, że jeszcze żadnej nie znalazłeś. - Tylko udawałam, że jestem taka cięta i twarda. Naprawdę chciałam, żeby podszedł do mnie i mnie przytulił.
Śmiech był coraz bliżej. W końcu z ciemności wyłonił się tajemniczy chłopak w pelerynie. Zatrzymał się przede mną. Był ode mnie wyższy o półtorej głowy.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że po śmierci też tu trafisz? - zapytał.
- Nawet nie zamierzam - odpowiedziałam. - Popełnię samobójstwo i dopilnuję, żeby po mojej śmierci moja najlepsza przyjaciółka ukryła moje ciało tak, by nikt go nie znalazł, a najlepiej, żeby zakopała je na jakimś zadupiu, na którym nie przyjdzie nikomu do głowy go szukać.
Uśmiechnął się, odsłaniając białe, proste zęby. Ten uśmiech mnie rozbroił. Poczułam się przy nim bezpiecznie, jak wtedy na korytarzu i mimowolnie zadrżałam z zimna. Niech to! A tak chciałam mu pokazać, że nie potrzebuję, żeby ktoś się nade mną litował. Chłopak zdjął z ramion pelerynę i otulił mnie nią. Była dla mnie trochę za długa, ale była przynajmniej ciepła i miękka, jakby od środka wyłożona jakimś pluszowym materiałem. Miałam tylko nadzieję, że on sam nie zamarznie w samej czarnej koszulce z krótkim rękawem.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Ładnie ci w niej - powiedział, patrząc na mnie. Obdarował mnie ciepłym i miłym uśmiechem. Spojrzałam w jego piękne, srebrne oczy. Przypominały mi moje ulubione kolczyki w kształcie serduszek, które zawsze przynosiły mi szczęście, tak samo uroczo błyszczały przy każdym ruchu. Mogłam tylko stać i się w nie gapić. Nie poczułam nawet, że jakiś niesforny kosmyk włosów opadł mi na twarz. Chłopak delikatnie wziął go w opuszki palców i założył mi za ucho.
Rozejrzałam się po sali. Gdzieś tu byli moi rodzice i mój brat. Musieli być. Nie zauważyłam, że z oka wypłynęła mi mała, pojedyncza łza. Chłopak delikatnie starł ją kciukiem z mojego policzka.
- Nie martw się. Nie zostaną tu - wyszeptał. - Zawsze będą przy tobie. - Położył dłoń na moim sercu. - Będą tutaj. Nigdy cię nie zostawią.
Gdy to powiedział, do oczy napłynęło mi jeszcze więcej łez. Tak wiem, że bardzo łatwo się rozklejam. Objął mnie silnymi ramionami, Oparłam głowę na jego piersi.
- Nie płacz - wyszeptał. - Wiem, że są z ciebie dumni. Jesteś bardzo dzielna.
No i oczywiście znowu poryczałam się jeszcze bardziej. Ale może to i dobrze. Wszystkie łzy wypłyną i nic już nie zostanie. Równa się: koniec płaczu na resztę życia.
Nagle usłyszałam dochodzące z korytarza głosy i kroki biegnących w różne strony ludzi. Boże, czy oni muszą mnie ciągle ścigać i zawsze przyłazić w najlepszym momencie? Chłopak znowu popatrzył na mnie smutnymi oczami. Nachylił się i delikatnie pocałował mnie w czoło. Splótł palce z moimi. Jednak tylko na ułamek sekundy. Odsunął się ode mnie. Widziałam w jego oczach, że robi to z ciężkim sercem. Ostatni raz popatrzyłam mu w oczy. Starałam się zapamiętać ich każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Kiedy głosy z korytarza były jeszcze bliżej, chłopak odwrócił się i odbiegł w najciemniejszy kąt kostnicy. Przez chwilę stałam w miejscu jak kołek. Zastanawiałam się co zrobić. W końcu postanowiłam się ukryć, chociaż chciałam pobiec za tajemniczym chłopakiem, nawet jeśli każde pożegnanie z nim bolało bardziej niż poprzednie. Wlazłam pod najbliższe łóżko, zwinęłam się w kulkę i czekałam.
Nagle do sali wbiegło sześć par stóp, które zaczęły biegać dookoła pomieszczenia.
- Musi gdzieś tu być. Szukajcie jej. Zaglądajcie pod łózka - zawołał ktoś. Ludzie rozbiegli się po kostnicy. Po chwili przed sobą zobaczyłam uśmiechniętego Calvina. Wyciągnął mnie z mojej kryjówki, zawiózł do domu, położył spać i został ze mną. Nawet na noc nie potrafiłam rozstać się z peleryną. Nie chciałam jej zdjąć. Ciągle przypominała mi tajemniczego chłopaka, jego silne ramiona, aksamitny głos, piękne oczy, cudowny śmiech. Usnęłam w objęciach Calvina, otulona peleryną. Spałam długo. Jednak kiedy się obudziłam, nie pamiętałam nic z wczorajszej nocy. Poprawka: nie pamiętałam nic poza pięknymi srebrnymi oczami. Ich obraz utkwił w mojej pamięci. Był zbyt mocny i wyraźny, żeby zniknąć razem z resztą wspomnień.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I co? Jak Wam się podobało? Bardzo się starałam, żeby miało ręce i nogi ;) Piszcie w komentarzach, czy mi się udało ;D Przyjmę wszystkie skargi, wnioski i zażalenia. Proszę o komentarze, bo chcę poznać Waszą opinię o tym opowiadaniu. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dokładnie nie wiem kiedy następny rozdział, ale jest już prawie gotowy, więc już niedługo.
Dzisiaj piątek 13 :) Zaliczyliście już jakiegoś pecha? Czarny kotek zdążył już Wam przebiec drogę? ;D
Pewnie już zauważyliście, że zmieniłam wygląd bloga. Domyślam się, że już niedługo od tych wszystkich jednorożców w tle zaczną Was boleć oczy ;) Ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę z nimi wytrzymacie ;D bo tak szczerze to strasznie mi się podobają. Skargi na bolące oczy również proszę składać w komentarzach ;) Zdecydowałam zrobić wygląd z jednorożcami, bo kojarzą mi się z marzeniami :) Mam nadzieję, że chociaż trochę Wam się podobają i też będą się z nimi kojarzyć :D
No a na zakończenie oczywiście cytacik:
"Gdyby tylko starczyło wam inteligencji, już dawno byście wiedziały kim jestem. Biedne głuptaski, musi być wam strasznie wstyd. W rozwiązaniu tej zagadki nie mogę wam pomóc - przez nasze cztery kłamczuchy mam pełne ręce roboty. Ale w nagrodę za waszą cierpliwość coś wam podpowiem: choć podpisuję się jednym "A" mam ich w imieniu więcej."
"Bez skazy" Sara Shepard
oli$360
W poczekalni na parterze czekali już na mnie Alison i Calvin. Z Alison przyjaźniłam się od urodzenia. Najlepszymi przyjaciółkami byłyśmy od zawsze. Nigdy nie kłóciłyśmy się dłużej niż pięć minut. Alison miała długie jasnobrązowe włosy, ułożone w delikatne fale i śliczne zielone oczy. Była o pół głowy niższa ode mnie, ale tę różnicę nadrabiała ogromnym poczuciem humoru, chociaż nie tak ogromnym jak moje. Calvin to starszy brat Alison, a od kilku miesięcy także mój chłopak. Miał krótkie, ciemnoblond włosy i wesołe niebieskie oczy. Gdy do niego podeszłam, od razu objął mnie ciepłymi ramionami, a ja zatonęłam w jego objęciach.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców - wyszeptał mi do ucha. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, ale nagle usłyszałam za sobą głośne kaszlnięcie.
- Puść ją! Teraz moja kolej, żeby ją przytulić. Rozumiem, że jesteście parą i tak dalej i macie do tego prawo, ale tak się składa, że ja też mam prawo przytulić swoją najlepszą przyjaciółkę - warknęła Alison na brata.
- Nie rezerwowałaś kolejki, a poza tym nie sądzę, żeby Lauren marzyła o znalezieniu się w ramionach kogoś innego niż moich. Za twoim uściskiem chyba słabo tęskni i może bez niego żyć, ale za to jest w pełni zadowolona z mojego - odpowiedział na atak Calvin, a ja mimowolnie się roześmiałam. Natomiast jego siostra pokazała mu język i obróciła się do niego tyłem, wykonując najpierw swój znak firmowy, czyli "foch z przytupem i z obrotem". Wyplątałam się z jego ramion, żeby móc przytulić obrażoną Alison. Kiedy już znalazłam się w jej ramionach wyszeptała mi do ucha ciąg nieskładnie zlepionych ze sobą wyrazów, w których próbowała mi przekazać, że jest jej bardzo przykro i że ona i Calvin na zawsze będą moją nową rodziną, jednak utrudniały jej to łzy, wypływające z oczu między pojedynczymi wyrazami, a do tego następujące po nich drobne pociągnięcia nosem. Przytuliłam ją jeszcze mocniej.
Przez przypadek spojrzałam na korytarz na przeciwko, przez który przepychała się między ludźmi jakaś pielęgniarka ciągnąca za sobą łóżko na kółkach, na którym leżał wielki, czarny worek na śmieci. Podejrzewałam, co znajduje się w środku i od razu pomyślałam o mojej rodzinie. Może ktoś z nich przejeżdżał obok w tym worku? Musiałam to sprawdzić, więc wyrwałam się z uścisku Alison i pędem pobiegłam na górę do znajomej, nudnej sali. Kiedy tylko znalazłam się w odpowiednim korytarzu, podeszłam do drzwi i zajrzałam przez przezroczystą szybę do środka.
W sali nie było nic poza trzema łóżkami stojącymi na środku. Tyle, że tym razem były puste. A więc już ich zabrali. Pociągnęłam za klamkę, żeby wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę ich tam nie ma, czy w podłodze nie ma jakiejś ruchomej płytki, pod którą można by ukryć ciało. Ale i tak nic z tego. Zrozpaczona cofnęłam się pod ścianę i oparłam się o nią. Kolana się pode mną ugięły, a nogi były jak z waty. Nie mogłam się ruszyć, nie dałabym rady. Stałam tam tylko sparaliżowana strachem. Bałam się, co zrobili z moimi rodzicami i bratem i zastanawiałam się, gdzie do jasnej cholery ich zawlekli. Nawet nie zauważyłam, że do oczu napłynęły mi łzy. Osunęłam się po ścianie w dół i upadłam na kolana. Nie zwracałam uwagi na ból, który pojawił się, gdy tylko uderzyły z głośnym stuknięciem w podłogę. W ogóle go nie czułam. Był tylko smutek i rozpacz. Nawet nie zauważyłam, że klęczę w kałuży własnych łez wypływających z oczu coraz większymi strumieniami.
Nagle w oddali usłyszałam ciche kroki. Kiedy się już do mnie zbliżały, podniosłam głowę. Spodziewałam się zobaczyć nad sobą Calvina albo pielęgniarkę, ale okazało się, że zamiast jednego z nich stał tam wysoki chłopak. Miał na sobie długą do ziemi, czarną pelerynę z kapturem zapiętą pod szyję. Kiedy tylko spojrzał na mnie, ściągnął kaptur, prezentując krótkie, czarne włosy. Gdy go zauważyłam, od razu zaczęłam wycierać z twarzy łzy. Chłopak kucnął obok mnie i delikatnie chwycił swoimi długimi palcami moje nadgarstki i delikatnie odciągną moje dłonie od oczu. Próbowałam spuścić głowę na tyle nisko, żeby nie zauważył czerwonych plam, które na mojej twarzy pozostawiły cieknące łzy. Jednak chłopak uniósł leciutko mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jego szare oczy, przypominające połyskujące w słońcu srebro. Kiedy tak wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, zauważyłam, że jego tęczówki na zewnętrznej części były ciemniejsze o kilka odcieni, ciemnoszare jak niebo chwilę przed nastaniem nocy, i już nie lśniły. Nagle chłopak odezwał się do mnie niskim, aksamitnym głosem:
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho. Objął mnie swoimi silnymi ramionami, a chłodną dłonią gładził moje włosy. Skuliłam się i oparłam głowę na jego piersi. Chyba nie przeszkadzało mu, że łzy kapią na przód jego czarnej peleryny. Poczułam, jak opiera podbródek na czubku mojej głowy i usłyszałam, jak jeszcze ciszej powtarza kilkakrotnie wypowiedziane wcześniej słowa. Uspokoił mnie jego miły, aksamitny głos, silne ramiona i chłodna dłoń gładząca moje włosy. Przez chwilę jeszcze trwaliśmy na podłodze wtuleni w siebie. Lekko uniosłam głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć w jego cudowne oczy. W świetle księżyca wpływającym do środka przez małą, kwadratową dziurkę w dachu, mogłam w nich dostrzec małe kamyczki, które mieniły się delikatnym blaskiem, jakby ktoś posypał mu oczy srebrnym brokatem.
Z transu wyrwały mnie głosy zbliżających się ludzi, dochodzące z klatki schodowej. Chłopak szybko i zgrabnie wstał, a następnie postawił mnie na nogi. Ostatni raz spojrzał na mnie. W jego oczach krył się smutek. Nagle odwrócił się i odbiegł tak szybko jak błyskawica. Poczułam tylko wiatr, który wytwarzała jego powiewająca w pędzie peleryna. Rozejrzałam się. Najpierw spojrzałam tam, skąd dochodziły głosy, a następnie w stronę ciemnego korytarza, w którym zniknął tajemniczy chłopak. Przez chwilę stałam w miejscu, rozważając wszystkie za i przeciw wybiegnięcia na przeciw tłumowi biegnącemu z klatki schodowej. Kiedy byli jeszcze bliżej, podjęłam ostateczną decyzję i bez zastanowienia ruszyłam korytarzem, w którym rozpłynął się chłopak. Po chwili i ja zniknęłam w mroku.
Na końcu korytarza czekały na mnie lekko uchylone drzwi, przez które wylewało się światło księżyca. Zatrzymałam się. Coś mi jednak mówiło, że powinnam tu wejść. Przecisnęłam się przez szczelinę i weszłam do środka. Nie wiedziałam, co to za pomieszczenie, ale czułam, że jest tu przeraźliwie zimno. Jednak starałam się na tym nie koncentrować, tylko szłam dalej dopóki nie zatrzymałam się na środku pomieszczenia, gdzie przez mały otwór w dachu wlewało się światło i było tam najjaśniej. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie, gdzie tylko się dało porozstawiane były takie same łóżka, jak w sali, w której leżała moja rodzina, tyle że trupy, które leżały tutaj przykryto białymi prześcieradłami. W powietrzu czuć było nieprzyjemną woń rozkładających się ciał, których jeszcze nie zdążyli wywieźć. Świetnie! Po prostu cudownie! Właśnie stałam pośrodku wielkiej i ciemnej kostnicy, było mi strasznie zimno, a do tego wdychałam smród trupów! Nie, no prostu świetnie! Zatkałam nos, żeby nie czuć tego obrzydliwego zapachu, którym wypełnione było całe pomieszczenie. Dziękuję mój wewnętrzny głosie. Właśnie mi udowodniłeś, że nie ma sensu ci ufać, bo zawsze zaprowadzisz mnie do takiego miejsca jak to.
- Przyjemnie tu, prawda? - usłyszałam dochodzący z ciemności znajomy, aksamitny, męski głos.
- To najidealniejsze miejsce pod słońcem na pierwszą randkę - odparłam z sarkazmem. - Tu jest po prostu cudownie! Czuję się jak jakaś królowa Świata Umarłych, która sterczy na środku jakiegoś wielkiego placu, otoczona swoimi martwymi poddanymi i wdychająca ich smród.
Z ciemności usłyszałam śmiech, który zaczął się zbliżać w moją stronę.
- Gratuluję pomysłu na zdobycie dziewczyny. Jeśli przyprowadzasz tu każdą idiotkę, której zdążyłeś zawrócić w głowie po tym jak wspaniale ją pocieszyłeś po czyjejś śmierci to się nie dziwię, że jeszcze żadnej nie znalazłeś. - Tylko udawałam, że jestem taka cięta i twarda. Naprawdę chciałam, żeby podszedł do mnie i mnie przytulił.
Śmiech był coraz bliżej. W końcu z ciemności wyłonił się tajemniczy chłopak w pelerynie. Zatrzymał się przede mną. Był ode mnie wyższy o półtorej głowy.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że po śmierci też tu trafisz? - zapytał.
- Nawet nie zamierzam - odpowiedziałam. - Popełnię samobójstwo i dopilnuję, żeby po mojej śmierci moja najlepsza przyjaciółka ukryła moje ciało tak, by nikt go nie znalazł, a najlepiej, żeby zakopała je na jakimś zadupiu, na którym nie przyjdzie nikomu do głowy go szukać.
Uśmiechnął się, odsłaniając białe, proste zęby. Ten uśmiech mnie rozbroił. Poczułam się przy nim bezpiecznie, jak wtedy na korytarzu i mimowolnie zadrżałam z zimna. Niech to! A tak chciałam mu pokazać, że nie potrzebuję, żeby ktoś się nade mną litował. Chłopak zdjął z ramion pelerynę i otulił mnie nią. Była dla mnie trochę za długa, ale była przynajmniej ciepła i miękka, jakby od środka wyłożona jakimś pluszowym materiałem. Miałam tylko nadzieję, że on sam nie zamarznie w samej czarnej koszulce z krótkim rękawem.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Ładnie ci w niej - powiedział, patrząc na mnie. Obdarował mnie ciepłym i miłym uśmiechem. Spojrzałam w jego piękne, srebrne oczy. Przypominały mi moje ulubione kolczyki w kształcie serduszek, które zawsze przynosiły mi szczęście, tak samo uroczo błyszczały przy każdym ruchu. Mogłam tylko stać i się w nie gapić. Nie poczułam nawet, że jakiś niesforny kosmyk włosów opadł mi na twarz. Chłopak delikatnie wziął go w opuszki palców i założył mi za ucho.
Rozejrzałam się po sali. Gdzieś tu byli moi rodzice i mój brat. Musieli być. Nie zauważyłam, że z oka wypłynęła mi mała, pojedyncza łza. Chłopak delikatnie starł ją kciukiem z mojego policzka.
- Nie martw się. Nie zostaną tu - wyszeptał. - Zawsze będą przy tobie. - Położył dłoń na moim sercu. - Będą tutaj. Nigdy cię nie zostawią.
Gdy to powiedział, do oczy napłynęło mi jeszcze więcej łez. Tak wiem, że bardzo łatwo się rozklejam. Objął mnie silnymi ramionami, Oparłam głowę na jego piersi.
- Nie płacz - wyszeptał. - Wiem, że są z ciebie dumni. Jesteś bardzo dzielna.
No i oczywiście znowu poryczałam się jeszcze bardziej. Ale może to i dobrze. Wszystkie łzy wypłyną i nic już nie zostanie. Równa się: koniec płaczu na resztę życia.
Nagle usłyszałam dochodzące z korytarza głosy i kroki biegnących w różne strony ludzi. Boże, czy oni muszą mnie ciągle ścigać i zawsze przyłazić w najlepszym momencie? Chłopak znowu popatrzył na mnie smutnymi oczami. Nachylił się i delikatnie pocałował mnie w czoło. Splótł palce z moimi. Jednak tylko na ułamek sekundy. Odsunął się ode mnie. Widziałam w jego oczach, że robi to z ciężkim sercem. Ostatni raz popatrzyłam mu w oczy. Starałam się zapamiętać ich każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Kiedy głosy z korytarza były jeszcze bliżej, chłopak odwrócił się i odbiegł w najciemniejszy kąt kostnicy. Przez chwilę stałam w miejscu jak kołek. Zastanawiałam się co zrobić. W końcu postanowiłam się ukryć, chociaż chciałam pobiec za tajemniczym chłopakiem, nawet jeśli każde pożegnanie z nim bolało bardziej niż poprzednie. Wlazłam pod najbliższe łóżko, zwinęłam się w kulkę i czekałam.
Nagle do sali wbiegło sześć par stóp, które zaczęły biegać dookoła pomieszczenia.
- Musi gdzieś tu być. Szukajcie jej. Zaglądajcie pod łózka - zawołał ktoś. Ludzie rozbiegli się po kostnicy. Po chwili przed sobą zobaczyłam uśmiechniętego Calvina. Wyciągnął mnie z mojej kryjówki, zawiózł do domu, położył spać i został ze mną. Nawet na noc nie potrafiłam rozstać się z peleryną. Nie chciałam jej zdjąć. Ciągle przypominała mi tajemniczego chłopaka, jego silne ramiona, aksamitny głos, piękne oczy, cudowny śmiech. Usnęłam w objęciach Calvina, otulona peleryną. Spałam długo. Jednak kiedy się obudziłam, nie pamiętałam nic z wczorajszej nocy. Poprawka: nie pamiętałam nic poza pięknymi srebrnymi oczami. Ich obraz utkwił w mojej pamięci. Był zbyt mocny i wyraźny, żeby zniknąć razem z resztą wspomnień.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I co? Jak Wam się podobało? Bardzo się starałam, żeby miało ręce i nogi ;) Piszcie w komentarzach, czy mi się udało ;D Przyjmę wszystkie skargi, wnioski i zażalenia. Proszę o komentarze, bo chcę poznać Waszą opinię o tym opowiadaniu. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dokładnie nie wiem kiedy następny rozdział, ale jest już prawie gotowy, więc już niedługo.
Dzisiaj piątek 13 :) Zaliczyliście już jakiegoś pecha? Czarny kotek zdążył już Wam przebiec drogę? ;D
Pewnie już zauważyliście, że zmieniłam wygląd bloga. Domyślam się, że już niedługo od tych wszystkich jednorożców w tle zaczną Was boleć oczy ;) Ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę z nimi wytrzymacie ;D bo tak szczerze to strasznie mi się podobają. Skargi na bolące oczy również proszę składać w komentarzach ;) Zdecydowałam zrobić wygląd z jednorożcami, bo kojarzą mi się z marzeniami :) Mam nadzieję, że chociaż trochę Wam się podobają i też będą się z nimi kojarzyć :D
No a na zakończenie oczywiście cytacik:
"Gdyby tylko starczyło wam inteligencji, już dawno byście wiedziały kim jestem. Biedne głuptaski, musi być wam strasznie wstyd. W rozwiązaniu tej zagadki nie mogę wam pomóc - przez nasze cztery kłamczuchy mam pełne ręce roboty. Ale w nagrodę za waszą cierpliwość coś wam podpowiem: choć podpisuję się jednym "A" mam ich w imieniu więcej."
"Bez skazy" Sara Shepard
oli$360
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz