Hi Dreamers!
Zapraszam na kolejny rozdział opowiadania! Mam nadzieję, że z niecierpliwością na niego czekaliście XD A teraz... GOTOWI... DO CZYTANIA... START!!! ;D
Rozdział 3
Wreszcie dojeżdżamy do domu. Stop! To nie dom tylko jakiś pałac hollywoodzkiej gwiazdy. Nie mogę w to uwierzyć. Właśnie stoję przed wielką willą, patrzę na nią z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, a moje oczy coraz bardziej się wytrzeszczają i rozszerzają, z każdą sekundą przypominając niewielkie talerzyki.
- ALARM! ALARM! Komuś chyba kopara opadła! Wybacz, kochana, ale zapomniałam zabrać ze sobą podnośnika, więc musisz sobie z tym jakoś poradzić sama. - Nawet na Nią nie zwracam uwagi tylko nadal gapię się na dom. - Haaalooo! Ziemia wzywa Lauren! Tego ładunku nie zrzucamy tutaj. Podnoś koparę i jedziemy dalej. Żyjesz, maszyno numer 1? Śliny potrzeba gdzie indziej. Kopara w górę, gaz do dechy i jedziemy dalej z tym ładunkiem. - Nadal Ją ignoruję. - Z kim ja do jasnej cholery żyję. Już ci ślina powoli z tej twojej otwartej paszczy wycieka. Wyglądasz jak jakiś obleśny zaśliniony buldog.
- Dziękuję za miłą pobudkę - mówię.
- Nie ma za co - odpowiada.
- Jeszcze jedna rzecz - zaczynam. - Skąd ty niby wiesz jak wygląda buldog?
- Tak się składa, że mam coś co się nazywa mózg, to znaczy ty go masz. Ja tylko z niego korzystam. Mieszkam w twojej głowie, więc twoja wiedza jest automatycznie moja.
- Tylko wiesz... Ja nigdy nie widziałam buldoga. A skoro go nie widziałam, to skąd wiesz, jak wygląda i czy się ślini? - Wygram nasz mały pojedynek. Wiem to. Wystarczyło tylko Pannie Wszechwiedzącej przytrzeć długiego nochala. Nic nie odpowiada, a to znaczy tylko jedno.
- Wygrałam! - informuję Ją z wyższością w głosie.
- Nie tak szybko, Panno Porażająca Inteligencja. Jest też wynalazek współczesnego świata pod tytułem Internet. A jeśli o tym nie wiesz, to cię oświecę. Możesz znaleźć w nim wszystko - odgryza się.
- Wow! Nie wiedziałam, że w głowie mam bezprzewodowe WiFi. O ile wiesz, co to jest - odparowuję. Milczy. Czyli Wygrałam.
Kilka razy mrugam oczami i dopiero po chwili dociera do mnie, że gapię się na dom z otwartą buzią. Szybko ją zamykam i idę do bagażnika po swoje rzeczy. Wyciągam wszystko, a gdy już stoję wyszykowana do odkrywania sekretów wielkiego domu, słyszę za sobą głos Emily:
- To co, gotowa? Zapraszam na salony. Pomogę ci - mówi. Podchodzi do mnie i bierze największą i najcięższa torbę. Hm... Chyba muszę się zapisać do jej trenera. Moja nowa mamusia musi mieć niezłe mięśnie skoro chce się zmierzyć z moją największą torbą i workiem treningowym, który jest do niej przywiązany.
Alfa już zdążył jakimś cudem wydostać się z samochodu. Najmniejszy nie jest, a chyba każdy wie, że zawsze łatwiej wejść niż wyjść. Gdy już udaje mu się opuścić czarne więzienie, wściekły fuka na mercedesa. A kiedy już obfukał cały samochód, zarzucił dumnie puchatym ogonem i potruchtał w naszą stronę. Emily uśmiecha się, a gdy pies podchodzi, głaszcze go delikatnie.
- On na pewno może tu zostać? - pytam. Co z tego, że pozwoliła mu wsiąść do samochodu. To nic nie znaczy. - Wzięłam jego kapcie, żeby nie zarysował parkietu. Nie gryzie, a jedyną rzeczą, którą zniszczył była piłka nożna mojego brata. Ale to i tak była wina brata, bo to on zostawił ją na środku korytarza. Psy przecież nie patrzą pod nogi i nie widzą porzuconych piłek pod swoimi łapami. Obiecuję, że nic nie zniszczy. Może zostać? Proszę, proszę, proszę! - Najdłuższy monolog w moim życiu został zakończony serią gwałtownych wdechów w moim wykonaniu i śmiechem Emily. Co mam na to poradzić? Po co przerywać swojej wypowiedzi pięknie płynącej z moich ust zbędnymi oddechami. Zerkam na Alfę. Właśnie popisuje się przed Emily psimi sztuczkami. Po chwili sama wybucham śmiechem.
Mój wielki wilk zabawnie wygląda, gdy tarza się z wywieszonym jęzorem po małych kamyczkach z podjazdu, które cały czas wczepiają mu się w futro jak magnesy, a dzielny zwierzaczek próbuje się ich pozbyć, zakłócając swój popisowy numer ciągłym otrząsaniem się z nich.
- Twój mały lizusek może zostać pod warunkiem, że pozwolisz mi się czasem z nim pobawić - mówi Emily, drapiąc psa za uchem. Uśmiech nie znika z jej twarzy nawet na chwilę. Alfa, gdy tylko się dowiedział, że zostaje, stanął na tylnych łapach i radośnie merdając ogonem z wdzięczności, wylizał Emily całą twarz. Nie ma to jak naturalny płyn do demakijażu. Jednak ona w ogóle się nie przejęła, że żarłoczny wilk swoim mokrym jęzorem pożera jej cały puder tylko śmiała się jeszcze głośniej niż wcześniej. Już ją zdążyłam polubić. - Chodźmy, pokażę wam dom - powiedziała i ruszyła przodem po kamyczkowym podjeździe do drzwi wejściowych, niosąc moją torbę i przywiązany do niej worek treningowy. Dwie pozostałe torby taszczę sama, a mój pies grzecznie idzie obok mnie.
Gdy szliśmy, zauważyłam, że Gabe i czarny mercedes gdzieś zniknęli.
- Ym, Emily, a gdzie Gabe? Powinien chyba pilnować mnie od tyłu, żebym korzystając z twojej nieuwagi nic nie ukradła. - Na moje pytanie nawet się nie odwróciła, żeby na minie spojrzeć. Moją uwagę przykuł jednak fakt, że cała zesztywniała i napięła wszystkie mięśnie. Ups! Trafiłam chyba w czuły punkt, czyli pytanie z grupy "Niedozwolone".
- On od razu pojechał do pracy. Wróci jutro rano - odpowiedziała chłodno. Okay, każdy ma jakiś pikantny sekrecik, którego nie chce zdradzić. Mimo wszystko mam ochotę zapytać, gdzie pracuje Gabe, ale sądząc po tym nagłym spięciu Emily wolę nie ryzykować. Co będzie, jak moja przyszywana mama zabije mnie swoim morderczym wzrokiem? Na pewno nie będzie zbyt ciekawie. Gryzę się w język, żeby już o nic nie pytać.
- Ale jak on zdążył tak szybko odjechać? Nie usłyszałam silnika. - Z moich ust mimo przygryzionego zębami języka wypłynęło tych kilka niewinnych słówek. Tyle, że nie wypowiedziałam ich bezpośrednio ja.
- Sorki, słoneczko. Tylko ci pomogłam. I tak chciałaś o to zapytać. - Wyczuwam Jej uroczy, niewinny uśmieszek, nawet jeśli Jej nie widzę.
- Dzięki. Naprawdę. Jak już zadzwoniłaś do mojego chłopaka - mordercy, żeby mu powiedzieć, że z nim zrywam to obdzwoń wszystkie zakłady pogrzebowe, żeby mi znaleźli jakiś uroczy cmentarzyk i załatwili jakiś transport i zbieracza szczątków, bo coś czuję, że przez ciebie skończę rozszarpana zębiskami na malutkie kawałeczki i porażona morderczym wzrokiem. No i oczywiście zadzwoń jeszcze do trumiarni. Wygodna trumna to podstawa. Nawet dla ciała w małych kawałeczkach. - Jej śmiech słychać w całej mojej głowie.
- Dobra, już idę. Co do koloru trumienki musisz zdać się na mnie. Niestety, ale Wewnętrzne Głosy nie rozróżniają kolorów.
- Okay, daltonistko. Tylko mów, że czarną albo szarą. Będą wiedzieli, o co chodzi. Na moje szczęście w trumiarniach daltoniści nie pracują - mówię.
- I jak tu można ci coś powiedzieć. Od razu obracasz to przeciw mnie - odpowiada wkurzona.
- No cóż, skarbie, witaj w świecie bezdusznych i wrednych ludzi. A teraz nie marudź i rusz się do telefonu, bo bezduszne prawie trupy, takie jak ja, zablokują ci linię. - Uśmiecham się sama do siebie.
- Idę już idę, moja najwredniejsza pani, królowo bezdusznych debili. - Nie mogę się powstrzymać i wybucham głośnym śmiechem. No to na trochę mam Ją z głowy.
- Nie pozwalaj sobie kochana, bo zamiast zwykłego grobu dostaniesz dół w ziemi.
- Okay, okay, przepraszam, już nie będę - odpowiadam.
- No ja myślę - mówi i znika. Mam nadzieję, że te telefony trochę potrwają i za szybko nie wróci.
- Gabe odjechał zaraz po tym jak wysiadłaś i wyjęłaś swoje rzeczy z bagażnika. A nasz mercedes ma cichy silnik, więc go nie słyszałaś. - To były ostatnie słowa w tej sprawie. Emily wypowiedziała je nieznoszącym sprzeciwu tonem. Jakie szczęście. Chyba jednak będę żyć, bo morderczy wzrok mnie nie dosięgnął. Ale nie ma potrzeby przerywać Jej zabawy i psuć nadziei, że jako trup nie będę Jej już męczyć. Uśmiecham się sama do siebie.
- To jak już dzwonisz, zamów jeszcze jakąś orkiestrę, bo mój marsz do grobu potrzebuje ładnej oprawy. Bez odbioru. - mówię. No to jeszcze dłuższa chwila, którą będę mogła spędzić samotnie we własnej głowie. Bez natrętnej przyjaciółki. Chociaż tak naprawdę cieszę się, że Ją mam. Przynajmniej w głowie jest z kim pogadać.
Wreszcie jesteśmy już na tyle blisko, że mogę dokładniej przyjrzeć się swojemu nowemu domowi. Willa wyłożona jest prostym, ciemnobrązowym drewnem. Dookoła posadzone są małe, równo przycięte krzaki tworzące niski murek. Gdy Emily otwiera przede mną wielkie przeszklone drzwi na jej twarzy pojawia się serdeczny i zapraszający do środka uśmiech. Jestem trochę zaskoczona, bo spodziewałam się wymyślnych tkanin i wszechobecnego złota lub srebra. Teraz stałam pośrodku kremowego holu, pod moimi stopami czułam wyjątkowo miękką i puszystą czekoladową wykładzinę, a przy każdej ścianie stała pułapka w postaci ciemnobrązowej komody udekorowanej pięknymi, białymi kwiatami, w którą każda niezdara bez trudu mogła wpaść idąc korytarzem po nocy. Idąc długim holem, zajrzałam do wielkiego salonu. Jak cały korytarz i chyba reszta domu był kremowy, a podłoga wyłożona tą samą ciemnobrązową wykładziną co hol. Przez ogromne okna do środka wpychały się masy światła słonecznego, a skórzane sofy i fotele koloru kawy z mlekiem zapraszały, by na nich usiąść. Długie drewniane schody prowadziły na piętro, gdzie najprawdopodobniej znajdował się mój pokój. I rzeczywiście, nie myliłam się. Emily stanęła przed drugimi drzwiami po lewej stronie korytarza i otworzyła je.
- Oto twój pokój. Masz też własną łazienkę. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie, Lauren - powiedziała z uśmiechem, po czym wsunęła się do pokoju i postawiła na łóżku torbę, którą niosła, a następnie szybko się wycofała. Zajrzałam do środka. Ktoś chyba już tu kiedyś mieszkał, bo pokój był umeblowany, a z każdej komody i szafy łypały złowieszczo małymi, czarnymi oczkami setki pluszowych zwierzątek różnego rodzaju.
- Kto tu mieszkał przede mną? - zapytałam. Emily popatrzyła na mnie smutnymi oczami. A następnie przeszyła wzrokiem po kolei każdego pluszaka. Milczała. Alarm! Drażliwy temat.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. - To ja przerwałam tą kilkuminutową ciszę. Spojrzałam na nią. Ta tajemnica musiała mieć związek z jakimś tragicznym wydarzeniem. Z takim z rodzaju tych, o których nigdy się nie wspomina. - Przepraszam, że pytałam. Rozumiem, że nie o wszystkim chce się mówić. To musiało być dla ciebie bardzo ciężkie przeżycie. Przykro mi - starałam się, żeby zabrzmiało to łagodnie, ale chyba niezbyt mi to wyszło. Od dawna nie jestem łagodna. Teraz jestem twarda.
Nagle z oczu Emily wypłynęło kilka łez. Nawet nie myśląc, co robię, podeszłam do niej i przytuliłam ją. Moje serce nie jest jeszcze kamieniem. Zostały we mnie jakieś resztki empatii, które nakazywały mi jakoś ją pocieszyć. Przytulenie wydawało się najlepszym pomysłem.
W moich ramionach szybko się uspokoiła.
- Rozpakuj się, ułóż wszystkie swoje rzeczy. Udekoruj ten pokój tak, by było ci w nim przyjemnie - powiedziała, ocierając oczy wierzchem dłoni. Już miała odejść, gdy zapytałam:
- Mam mówić do ciebie 'mamo' czy po prostu 'Emily'? Chyba, że wolisz jeszcze inaczej.
- Proszę, tylko nie 'mamo'. Chyba, że według ciebie jestem aż tak stara. - Roześmiałam się, a Emily po chwili się do mnie przyłączyła. Jednak jej śmiech był dziwny, wymuszony. Ten zwrot chyba kojarzył się jej z tym tajemniczym wydarzeniem, o którym nie chciała mówić. Pewnie wiązał się on z przygnębiającymi wspomnieniami, które za każdym razem, gdy się go wypowiedziało, narastały. Moim zdaniem z tego powodu nie chciała, żebym mówiła do niej 'mamo'. Ale to tylko moja teoria.
- Teraz zostawiam cię samą z psem i nowym pokojem do ozdobienia - powiedziała i ruszyła szybkim krokiem w kierunku schodów. Zanim odeszła, pogłaskała lekko Alfę.
- Gotowy na nowe mieszkanko? - zapytałam psa, pokazując mu naszą małą komnatę. Jego radosne szczeķnięcie uznałam za 'tak'. - Pieski przed księżniczkami. Zapraszam do środka waszą wilczo - psią kudłatą wysokość. - Nie mogłam się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem, gdy wielki, biały wilk z dumnie zadartą głową, stąpając po królewsku po puchatej, czekoladowej wykładzinie i majestatycznie merdając ogonem wchodził do pokoju, udając księcia lub nawet króla. Kiedy sama już weszłam do środka i zamknęłam drzwi, zaczęłam się zwijać ze śmiechu, a po chwili cały czas trzymając się za brzuch, opadłam na podłogę. Ataki śmiechu, jeszcze głośniejsze od poprzednich, napadały mnie z każdym królewskim ruchem Alfy, który właśnie próbował ułożyć się na podłodze, by się nie ubrudzić, a do tego zrobić to z porażającą gracją. Gdy w końcu przestał parodiować księcia, dokładniej rozejrzałam się po pokoju.
Jasnoszare ściany w zestawieniu z prostymi, białymi meblami i ciemnoniebieską wykładziną wyglądały bardzo ładnie. Czarna lampa, skórzany fotel w rogu i puchaty koc, którym przykryte było wielkie, wysokie, dwuosobowe łóżko stojące przy najdalszej ścianie, idealnie uzupełniały wystrój z pomocą wszechobecnych, różnokolorowych, miękkich i miłych w dotyku poduszek porozkładanych po całym pokoju. Na każdej szafce i półce królowały pluszowe zwierzątka omiatające władczym i groźnym wzrokiem całą moją komnatę. Dopiero teraz doszło do mnie, że to małe królestwo pięknego wystroju jest ogromne. Znacznie większe niż jakikolwiek pokój, w którym kiedykolwiek mieszkałam.
Wszystkie moje rzeczy bardzo szybko znalazły swoje miejsca. Ubrania i buty powędrowały do gigantycznej garderoby, która była tylko moja, a na dodatek wypełniona po brzegi ciuchami w moim rozmiarze i stylu. Prowadziły do nirj drzwi, znajdujące się obok wejścia do mojej własnej łazienki. Łazienka była duża i sterylnie biała z pewnymi wyjątkami, jakimi były czarne płytki i jasnoszare szafki, w których znalazły się moje kosmetyki. W pokoju pod sufitem, w specjalnie przygotowanym do tego miejscu, na grubym łańcuchu, powiesiłam swój worek treningowy, zaczepiając go o metalowy hak. Wszystkie pluszaki mogły bić się na spojrzenia z pięknymi, srebrnymi oczami, którymi ozdobiłam każdy dostępny kawałek ściany.
Wreszcie mogłam odpocząć. Przez wielkie okna do pokoju wlewało się mnóstwo światła. Ze strachu przed porażeniem słonecznym zasunęłam długie, czarne zasłony, sprawiając, że w pokoju zapanowała ciemność. Z miejsca, w którym stałam, czyli spod najdalej oddalonej od łóżka ścianie, wzięłam szybki rozbieg a gdy już dobiegłam do łóżka, wskoczyłam na nie. Moje lądowanie było cudownie miękkie. Nie minęło dużo czasu, a ja już leżałam na łóżku, zwinięta w kłębek, wtulona w czarny koc i ubrana w szare dresy o czarną bluzę z kapturem. Było tak ciemno i cicho, że nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.
Biegnę przez las. Przedzieram się między pniami wielkich drzew dookoła mnie. Jest ciemno. Nie widzę nic poza niewielkim punktem, jakimś nikłym światełkiem, majaczącym w oddali między drzewami. Nie wiem dokładnie, co to jest ani gdzie dokładnie się znajduje, ale wiem, że chcę i muszę się dowiedzieć jaką kryje tajemnicę.
Biegnę dalej. Nie zauważyłam jednak wystającego z ziemi korzenia drzewa i upadłam na zimną trawę. Przy zetknięciu z ostrym patykiem rozdarłam długą, srebrną suknię, w którą byłam ubrana, a przy okazji zdarłam jeszcze kolana, łydki i dłonie. Czuję płynącą po nogach i rękach krew, jej metaliczny zapach. Nie zwracam uwagi na podartą sukienkę, wycieram w nią zakrwawione dłonie i biegnę dalej. Jeszcze kilka razy upadam, mnóstwo razy ocieram o ostre pnie drzew. Rany na rękach i nogach pieką, krew wypływa z nich niewielkimi strumieniami. Za każdym razem, gdy moje bose stopy stykają się z ostrymi patykami leżącymi na ziemi, czuję palący ból i domyślam się, że rany pojawiają się na nich tak szybko, jak grzyby po deszczu. Nie zwracam na to uwagi. Nie zastanawiam się nawet ile zostało z mojej sukni. Po prostu biegnę dalej.
Wiem, że już niedaleko, do tego, czego szukam. Tylko problem polega na tym, że nie wiem tak dokładnie jak to 'coś' wygląda. Niewielki punkt błyszczący w oddali może być wszystkim. Między drzewami dostrzegam małą, srebrną plamkę, a tak właściwie dwie. Przyspieszam. Rozgarniam ostatnie krzaki stojące na mojej drodze. Po chwili moim oczom ukazuje się niewielka polana. Na jej środku widzę jakąś ogromną, czarną plamę. Gdy plama odwraca się w moją stronę, dokładnie na przeciwko siebie zauważam dwa niewielkie, srebrne punkciki. Dopiero teraz zauważam, że czarna plama jest wysokim chłopakiem, a te srebrne punkciki są jego oczami.
Chłopak powoli podchodzi do mnie i obejmuje mnie swoimi silnymi ramionami. Opieram czoło na jego piersi. Ma na sobie czarną pelerynę z kapturem, który zsunął się z jego głowy, ukazując krótkie, czarne włosy. Opuszkami palców gładzi mój policzek. Kiedy dotyka mojej dłoni czuję ból. Rany po licznych upadkach nie pozwalają o sobie zapomnieć. Krzywię się lekko, zaciskam zęby i próbuję wytrzymać. Chcę, żeby jego palce splotły się z moimi, mimo że będzie bolało. Ale on unosi moją dłoń, żeby obejrzeć ją w świetle księżyca. Srebrne oczy chłopaka przesuwają się po mojej ranie, badając jej każdy centymetr. Po chwili unosi moją dłoń jeszcze wyżej i zbliża ją do swoich ust. Całuje ją delikatnie, w miejscu gdzie pojawiła się po upadku krwistoczerwona plama. Przed oczami pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa. Tak od zawsze robiła moją mama, gdy coś sobie zrobiłam. Zawsze po zetknięciu z jej ustami każda, nawet najdrobniejsza ranka goiła się szybciej. Zamykam oczy. Dotyk miękkich warg chłopaka sprawił, że już prawie nie czuję bólu. Słyszę odgłos rozdzieranego materiału, a chwilę później czuję, jak moją ranę w swoje szpony zamyka miękka tkanina. Otwieram oczy i oglądam dłoń w świetle księżyca. Prowizoryczny bandaż ze skrawka czarnej peleryny chłopaka zatamował krwawienie. Ból zniknął albo usunął się gdzieś daleko w cień. Nie wiem. W każdym razie nie czułam już żadnego palenia w ranie.
Chłopak przyciąga mnie do siebie. Dotyka mojego policzka i unosi podbródek i lekko się uśmiecha. Nachyla się nade mną. Jego usta powoli zbliżają się do moich. Zamykam oczy. Wiem, co chce zrobić. Nie jestem głupia. Ja też tego chcę. Marzę o tym. Jego usta są jeszcze bliżej. Jego wargi już prawie dotykają moich.
- Lauren! - Całą tą piękną scenę przerywa głośny krzyk. Niechętnie odwracam się, żeby zobaczyć, kto właśnie zniszczył najpiękniejszy moment w całym moim życiu. Winny tej zbrodni biegnie przez leśną polanę. To Calvin. Na szczęście czarnowłosy chłopak nadal trzyma mnie w swoich ramionach. Właśnie zamierzałam przekląć i wysłać do diabła mojego irytującego byłego, gdy nagle między drzewami zaczęło przedzierać się mnóstwo facetów w czarnych pelerynach.
Szli powoli, ale ich celem było zamknięcie nas w wielkim czarnym okręgu. Chcieli otoczyć naszą trójkę tak ciasno, żeby nikomu nie udało się uciec z naszego radosnego kółeczka. Nagle w mojej dłoni znikąd pojawia się pistolet. W środku ma tylko jedną kulę. Wiem, co muszę zrobić. Jedna kula przeznaczona jest dla jednej osoby. Muszę zabić Calvina albo czarnowłosego chłopaka. Przez krótką chwilę patrzę w jego srebrne oczy. Szukam w nich odpowiedzi na dręczące mnie pytanie. To jedno spojrzenie w zupełności mi wystarczyło. Już znam odpowiedź. Podjęłam decyzję.
Peleryniarze są coraz bliżej nas, ich czarny okrąg staje się powoli coraz mniejszy. Odwracam się tyłem do chłopaka. Nadal czuję jak jego ramiona obejmują mnie w talii, trzymają, żebym nie uciekła. Ale ja nie zamierzam od niego uciekać. Nie ma co dłużej czekać ze śmiertelnym wyrokiem. Patrzę Calvinowi w oczy. Nie jestem tchórzem, nawet na chwilę nie odwracam wzroku. Wyciągam rękę z pistoletem do przodu. Celuję prosto w niego. Naciskam spust i uwalniam kulę. Słyszę charakterystyczny dźwięk wystrzału. Małe narzędzie zbrodni leci w stronę Calvina. Słyszę głośne uderzenie o ziemię, wiem, że mój były już nie żyje. Kula trafiła tam, gdzie miała trafić - w serce, i zrobiła to, co miała zrobić - zabiła.
Rozglądam się dookoła. Peleryniarze powoli znikają, rozpływają się w powietrzu. Nagle czarnowłosy chłopak przyciąga mnie do siebie, nachyla się nade mną i całuje. Zaczyna delikatnie, a później coraz mocniej przyciska swoje usta do moich. Chcę, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale los chce inaczej. Odrywa chłopaka ode mnie, zabiera go i razem szybują gdzieś w górę. Patrzę na nich dopóki całkiem nie znikają w ciemnych, nocnych chmurach.
Zostałam sama. Wszyscy peleryniarze zniknęli, nawet ciała martwego Calvina już nie ma. Ostatnią rzeczą, jaką słyszę, jest szyderczy, demoniczny i głośny śmiech. Otacza mnie. Jest wszędzie. Przeraża mnie.
Krzyczę w swoją dłoń. Nadal mam zamknięte oczy, ale już nie śpię. Krzyk jest głośny, ale moja dłoń nie pozwala mu wypłynąć z moich ust. W końcu otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Jestem w swoim bezpiecznym pokoju, leżę zwinięta w kłębek na łóżku. Wszystko dobrze, las zniknął. Patrzę na swoją dłoń. Nie ma na niej prowizorycznego bandaża ze skrawka peleryny, a w drugiej dłoni nie ma pistoletu. Cały czas jestem ubrana w te same dresy i bluzę. To był tylko sen. Tylko sen.
- Histeryczko, to tylko głupi sen, pieprzony koszmar, a ty robisz z niego wydarzenie życia i zastanawiasz się, czy przypadkiem nie był prawdą. Ogarnij się. - Ona chyba pierwszy raz w życiu ma rację. To tylko pieprzony koszmar, wytwór mojej wyobraźni. Ale jedna rzecz była prawdziwa. Patrzę na ściany. On na mnie patrzy. To o jego oczach cały czas śniłam. Wiem, że istnieje. Teraz wiem, jak wygląda. Nie muszę od razu brać kartki i rysować mnóstwa kopii jego portretu. Zapamiętam go.
Teraz muszę się wyżyć. Zawsze tak mam po koszmarach. Muszę spożytkować energię, której nie mogłam wykorzystać we śnie, gdy robiłam to, co kazało mi coś, co sterowało moim snem. Kiedyś bez opamiętania tłukłam w worek, ale dzisiaj tego nie zrobię. Nie wiem, jak Emily zareaguje na głośne walenie w środku nocy, o ile już śpi. Dzisiaj pójdę pobiegać. Wkładam buty i związuję włosy. Podchodzę do okna i otwieram je. Czuję na twarzy chłodne, nocne powietrze. Nie mam myśli samobójczych. Nie chcę skakać przez okno, żeby się zabić. Chcę, żeby nikt nie wiedział, że wychodzę. Cofam się kawałek do tyłu i biorę rozbieg. Wyskakuję przez otwarte okno i zgrabnie ląduję na jednej z gałęzi wielkiego drzewa, rosnącego obok okna mojego pokoju. Cicho schodzę na dół po jego pniu. Kiedy tylko moje stopy dotykają ziemi zaczynam biec najszybciej jak potrafię. Nie wiem, gdzie jestem, dokąd biegnę ani którędy z powrotem wrócę do domu. Nie martwię się tym. Na razie mam to w dupie. Chcę adrenaliny, a szybki bieg w nie wiadomo jakim kierunku dostarcza mi jej tyle, ile potrzebuję. Teraz chcę czuć tylko chłodne powietrze na twarzy i ból w nogach, coraz silniejszy z każdym krokiem. Nogi bolą mnie już ie do wytrzymania, jednak mimo to przyspieszam. Adrenalina walczy z krwią. Chce, żebym w żyłach wyczuwała tylko ją, a nie jej czerwoną koleżankę, egoistycznie wpycha się w każdą nawet najdrobniejszą żyłkę. Coraz trudniej złapać mi oddech, jednak biegnę dalej. Biegnę i się nie zatrzymuję. Biegnę najszybciej, jak mogę. Chcę wyrzucić z głowy wszystko, co wiązało się z tym snem. Oczywiście poza chłopakiem z czarnymi włosami i srebrnymi oczami. On na zawsze zostanie w niej uwięziony. Nic nie ruszy go z mojej głowy. Nic go z niej nie wyciągnie.
Obok mnie chodnikiem idzie jakaś para. Śmieją się, chłopak trzyma dziewczynę za rękę. Wiem, że przechodzą obok mnie, nie dlatego, że ich widzę. Moje oczy cały czas podziwiają chodnik uciekający pod moimi stopami. Wyczułam ich, a dokładniej ich emocje. Gołym okiem można było dostrzec otaczające ich szczęście. W głowie słyszę ich śmiech. Cieszą się, że są ze sobą. Czuję ich radość. Czuję wszystko, co dobre. Czuję wypełniające komórki ciała szczęście. Chcę im je wydrzeć z gardeł, egoistycznie przejąć, zagarnąć tylko dla siebie, nie dzielić się nim z nikim. W ich żyłach zamierzam pozostawić tylko smutek, strach, wszystko co najgorsze, przypomnieć im najstraszniejsze wspomnienia, największe lęki.
Gwałtownie się zatrzymuję. Jestem chyba jakaś nienormalna, psychiczna. Muszę być chora na głowę, skoro chcę dwójki niewinnych ludzi pozbawić szczęścia. Zamykam oczy. Oddycham głęboko. Wdech. Wydech. Wdech... Chłopak i dziewczyna powoli oddalają się ode mnie. Powoli rozpływają się w kłębiącej się przede mną ciemności. Nie mogę pozwolić, żeby zniknęli mi z oczu. Idę za nimi szybkim krokiem. Muszę ich dogonić. Potrzebuję ich szczęścia. Czuję nieznośne palenie w gardle. Jestem głodna, ale nie chcę jedzenia. Chcę wyssać całe szczęście z tej dwójki. To mi w zupełności wystarczy. Przyspieszam. Nie mogę pozwolić, by moja smakowita kolacja tonąca w sosie z radości i śmiechu tak po prostu mi nawiała. Jeszcze jeden zakręt, jeszcze kilka metrów, jeszcze tylko...
Zawracam gwałtownie. Biegnę w przeciwnym kierunku. Nie zwracam uwagi na protesty jakiejś małej, chorej części mnie, która każe mi zawrócić, wyrywa się, żeby dopaść parę, żeby ją dogonić, żeby wchłonąć jej szczęście. Staram się ignorować walkę, którą toczy, próbując postawić na swoim i zmusić mnie do pobiegnięcia w drugą stronę. Wiem, że mój upór wygra i nie pozwoli przejąć tej cząstce kontroli nad moimi myślami i działaniami. Koncentruję się na swoich stopach, na kolejności, w jakiej stykają się z chodnikiem. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa...
Nagle nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Już ich nie kontroluję. Zawracają. Biegną jak błyskawica. Niosą mnie do pary. Cholera! Przegrałam. Teraz ta chora część rozpanoszyła się w mojej głowie i robi co chce. Nie potrafię się jej sprzeciwić. Mogę się jej tylko podporządkować.
W małej ciemnej uliczce rzucam się na parę. Unieruchamiam dziewczynę przyciskając ją do ściany. Wiem, jak wyssać z nich szczęście, jak to zrobić, by nie zabić. Wiem, jak pozostawić tylko to, co złe. Chłopak próbuje bronić swojej ukochanej. Jakie to romantyczne. Okładanie mnie pięściami nic mu nie dało. Tylko mnie wkurzyło. Po chwili ląduje przy ścianie obok swojej wybranki. Obydwoje się szarpią. Nie obchodzi mnie to. Patrzę dziewczynie w oczy. Hipnotyzuję ją swoim spojrzeniem. Myślę wyłącznie o jej szczęściu, którego potrzebuję. To właśnie w głowie i w sercu jest go najwięcej. Radość dziewczyny pierwsza zmierza w moje otwarte ramiona. Zapraszam ją do swojego serca, tam, gdzie jest najbardziej potrzebna.
Nagle coś dziwnego każe mi zakończyć kolację. Zmusza do wypuszczenia chłopaka i dziewczyny. Nie umiem walczyć. To coś wygrało.
Udało mi się. Pokonałam tę cząstkę, która zmusiła mnie do zaatakowania tych ludzi, pożywienia się ich emocjami. Jednak wiem, że niedługo znowu o sobie przypomni. Mimo że ją na chwilę wygoniłam, czuję jej głód, czuję głód szczęścia. Potrzebuję tego, czego potrzebuje ona. Mam wrażenie, że nie mogę jej wyrzucić, że ona zawsze będzie ze mną połączona nierozerwalną więzią.
Jestem wyczerpana. Głód i palenie w gardle nie dają mi spokoju. Osuwam się na ziemię. Moje powieki stają się coraz cięższe, powoli zaczynają opadać. Zanim zamykają się całkowicie, widzę, jak moja niedoszła kolacja ucieka. Gardło płonie coraz bardziej. Powoli pochłania mnie ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, są silne i chłodne ramiona, obejmujące mnie w pasie i pod kolanami. Ktoś mnie niesie. Wszystko mi jedno dokąd. Chcę tylko, żeby ta noc już się skończyła.
----------------------------------------------------------
No i wreszcie jest kolejny rozdział :) Nie było go tak długo nie dlatego, że nie miałam pomysłu tylko dlatego, że po prostu rzadko miałam czas, żeby siąść i coś napisać, więc powoli powstawał w kawałkach ;) Przyczyniła się do tego nauka, brak internetu i wyjazd do Londynu, o którym więcej się dowiecie w innym poście :) Mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
A teraz wracając do rozdziału... Mam nadzieję, że Wam się choć trochę podobał ;D Starałam się, żeby było w nim znacznie więcej akcji niż w poprzednich :) Jak myślicie co będzie dalej? Kolejny rozdział już wkrótce :) Postaram się, żeby było w nim jeszcze więcej akcji :) Wasza kochana Lauren powróci za jakieś dwa tygodnie :D Mam nadzieję, że już nie możecie się doczekać ;D
"Wypowiedziana prawda zawsze jest mniej przerażająca niż podejrzana".
"Kuszona" P. C. Cast & Kristin Cast
oli$360
Gdy szliśmy, zauważyłam, że Gabe i czarny mercedes gdzieś zniknęli.
- Ym, Emily, a gdzie Gabe? Powinien chyba pilnować mnie od tyłu, żebym korzystając z twojej nieuwagi nic nie ukradła. - Na moje pytanie nawet się nie odwróciła, żeby na minie spojrzeć. Moją uwagę przykuł jednak fakt, że cała zesztywniała i napięła wszystkie mięśnie. Ups! Trafiłam chyba w czuły punkt, czyli pytanie z grupy "Niedozwolone".
- On od razu pojechał do pracy. Wróci jutro rano - odpowiedziała chłodno. Okay, każdy ma jakiś pikantny sekrecik, którego nie chce zdradzić. Mimo wszystko mam ochotę zapytać, gdzie pracuje Gabe, ale sądząc po tym nagłym spięciu Emily wolę nie ryzykować. Co będzie, jak moja przyszywana mama zabije mnie swoim morderczym wzrokiem? Na pewno nie będzie zbyt ciekawie. Gryzę się w język, żeby już o nic nie pytać.
- Ale jak on zdążył tak szybko odjechać? Nie usłyszałam silnika. - Z moich ust mimo przygryzionego zębami języka wypłynęło tych kilka niewinnych słówek. Tyle, że nie wypowiedziałam ich bezpośrednio ja.
- Sorki, słoneczko. Tylko ci pomogłam. I tak chciałaś o to zapytać. - Wyczuwam Jej uroczy, niewinny uśmieszek, nawet jeśli Jej nie widzę.
- Dzięki. Naprawdę. Jak już zadzwoniłaś do mojego chłopaka - mordercy, żeby mu powiedzieć, że z nim zrywam to obdzwoń wszystkie zakłady pogrzebowe, żeby mi znaleźli jakiś uroczy cmentarzyk i załatwili jakiś transport i zbieracza szczątków, bo coś czuję, że przez ciebie skończę rozszarpana zębiskami na malutkie kawałeczki i porażona morderczym wzrokiem. No i oczywiście zadzwoń jeszcze do trumiarni. Wygodna trumna to podstawa. Nawet dla ciała w małych kawałeczkach. - Jej śmiech słychać w całej mojej głowie.
- Dobra, już idę. Co do koloru trumienki musisz zdać się na mnie. Niestety, ale Wewnętrzne Głosy nie rozróżniają kolorów.
- Okay, daltonistko. Tylko mów, że czarną albo szarą. Będą wiedzieli, o co chodzi. Na moje szczęście w trumiarniach daltoniści nie pracują - mówię.
- I jak tu można ci coś powiedzieć. Od razu obracasz to przeciw mnie - odpowiada wkurzona.
- No cóż, skarbie, witaj w świecie bezdusznych i wrednych ludzi. A teraz nie marudź i rusz się do telefonu, bo bezduszne prawie trupy, takie jak ja, zablokują ci linię. - Uśmiecham się sama do siebie.
- Idę już idę, moja najwredniejsza pani, królowo bezdusznych debili. - Nie mogę się powstrzymać i wybucham głośnym śmiechem. No to na trochę mam Ją z głowy.
- Nie pozwalaj sobie kochana, bo zamiast zwykłego grobu dostaniesz dół w ziemi.
- Okay, okay, przepraszam, już nie będę - odpowiadam.
- No ja myślę - mówi i znika. Mam nadzieję, że te telefony trochę potrwają i za szybko nie wróci.
- Gabe odjechał zaraz po tym jak wysiadłaś i wyjęłaś swoje rzeczy z bagażnika. A nasz mercedes ma cichy silnik, więc go nie słyszałaś. - To były ostatnie słowa w tej sprawie. Emily wypowiedziała je nieznoszącym sprzeciwu tonem. Jakie szczęście. Chyba jednak będę żyć, bo morderczy wzrok mnie nie dosięgnął. Ale nie ma potrzeby przerywać Jej zabawy i psuć nadziei, że jako trup nie będę Jej już męczyć. Uśmiecham się sama do siebie.
- To jak już dzwonisz, zamów jeszcze jakąś orkiestrę, bo mój marsz do grobu potrzebuje ładnej oprawy. Bez odbioru. - mówię. No to jeszcze dłuższa chwila, którą będę mogła spędzić samotnie we własnej głowie. Bez natrętnej przyjaciółki. Chociaż tak naprawdę cieszę się, że Ją mam. Przynajmniej w głowie jest z kim pogadać.
Wreszcie jesteśmy już na tyle blisko, że mogę dokładniej przyjrzeć się swojemu nowemu domowi. Willa wyłożona jest prostym, ciemnobrązowym drewnem. Dookoła posadzone są małe, równo przycięte krzaki tworzące niski murek. Gdy Emily otwiera przede mną wielkie przeszklone drzwi na jej twarzy pojawia się serdeczny i zapraszający do środka uśmiech. Jestem trochę zaskoczona, bo spodziewałam się wymyślnych tkanin i wszechobecnego złota lub srebra. Teraz stałam pośrodku kremowego holu, pod moimi stopami czułam wyjątkowo miękką i puszystą czekoladową wykładzinę, a przy każdej ścianie stała pułapka w postaci ciemnobrązowej komody udekorowanej pięknymi, białymi kwiatami, w którą każda niezdara bez trudu mogła wpaść idąc korytarzem po nocy. Idąc długim holem, zajrzałam do wielkiego salonu. Jak cały korytarz i chyba reszta domu był kremowy, a podłoga wyłożona tą samą ciemnobrązową wykładziną co hol. Przez ogromne okna do środka wpychały się masy światła słonecznego, a skórzane sofy i fotele koloru kawy z mlekiem zapraszały, by na nich usiąść. Długie drewniane schody prowadziły na piętro, gdzie najprawdopodobniej znajdował się mój pokój. I rzeczywiście, nie myliłam się. Emily stanęła przed drugimi drzwiami po lewej stronie korytarza i otworzyła je.
- Oto twój pokój. Masz też własną łazienkę. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie, Lauren - powiedziała z uśmiechem, po czym wsunęła się do pokoju i postawiła na łóżku torbę, którą niosła, a następnie szybko się wycofała. Zajrzałam do środka. Ktoś chyba już tu kiedyś mieszkał, bo pokój był umeblowany, a z każdej komody i szafy łypały złowieszczo małymi, czarnymi oczkami setki pluszowych zwierzątek różnego rodzaju.
- Kto tu mieszkał przede mną? - zapytałam. Emily popatrzyła na mnie smutnymi oczami. A następnie przeszyła wzrokiem po kolei każdego pluszaka. Milczała. Alarm! Drażliwy temat.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. - To ja przerwałam tą kilkuminutową ciszę. Spojrzałam na nią. Ta tajemnica musiała mieć związek z jakimś tragicznym wydarzeniem. Z takim z rodzaju tych, o których nigdy się nie wspomina. - Przepraszam, że pytałam. Rozumiem, że nie o wszystkim chce się mówić. To musiało być dla ciebie bardzo ciężkie przeżycie. Przykro mi - starałam się, żeby zabrzmiało to łagodnie, ale chyba niezbyt mi to wyszło. Od dawna nie jestem łagodna. Teraz jestem twarda.
Nagle z oczu Emily wypłynęło kilka łez. Nawet nie myśląc, co robię, podeszłam do niej i przytuliłam ją. Moje serce nie jest jeszcze kamieniem. Zostały we mnie jakieś resztki empatii, które nakazywały mi jakoś ją pocieszyć. Przytulenie wydawało się najlepszym pomysłem.
W moich ramionach szybko się uspokoiła.
- Rozpakuj się, ułóż wszystkie swoje rzeczy. Udekoruj ten pokój tak, by było ci w nim przyjemnie - powiedziała, ocierając oczy wierzchem dłoni. Już miała odejść, gdy zapytałam:
- Mam mówić do ciebie 'mamo' czy po prostu 'Emily'? Chyba, że wolisz jeszcze inaczej.
- Proszę, tylko nie 'mamo'. Chyba, że według ciebie jestem aż tak stara. - Roześmiałam się, a Emily po chwili się do mnie przyłączyła. Jednak jej śmiech był dziwny, wymuszony. Ten zwrot chyba kojarzył się jej z tym tajemniczym wydarzeniem, o którym nie chciała mówić. Pewnie wiązał się on z przygnębiającymi wspomnieniami, które za każdym razem, gdy się go wypowiedziało, narastały. Moim zdaniem z tego powodu nie chciała, żebym mówiła do niej 'mamo'. Ale to tylko moja teoria.
- Teraz zostawiam cię samą z psem i nowym pokojem do ozdobienia - powiedziała i ruszyła szybkim krokiem w kierunku schodów. Zanim odeszła, pogłaskała lekko Alfę.
- Gotowy na nowe mieszkanko? - zapytałam psa, pokazując mu naszą małą komnatę. Jego radosne szczeķnięcie uznałam za 'tak'. - Pieski przed księżniczkami. Zapraszam do środka waszą wilczo - psią kudłatą wysokość. - Nie mogłam się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem, gdy wielki, biały wilk z dumnie zadartą głową, stąpając po królewsku po puchatej, czekoladowej wykładzinie i majestatycznie merdając ogonem wchodził do pokoju, udając księcia lub nawet króla. Kiedy sama już weszłam do środka i zamknęłam drzwi, zaczęłam się zwijać ze śmiechu, a po chwili cały czas trzymając się za brzuch, opadłam na podłogę. Ataki śmiechu, jeszcze głośniejsze od poprzednich, napadały mnie z każdym królewskim ruchem Alfy, który właśnie próbował ułożyć się na podłodze, by się nie ubrudzić, a do tego zrobić to z porażającą gracją. Gdy w końcu przestał parodiować księcia, dokładniej rozejrzałam się po pokoju.
Jasnoszare ściany w zestawieniu z prostymi, białymi meblami i ciemnoniebieską wykładziną wyglądały bardzo ładnie. Czarna lampa, skórzany fotel w rogu i puchaty koc, którym przykryte było wielkie, wysokie, dwuosobowe łóżko stojące przy najdalszej ścianie, idealnie uzupełniały wystrój z pomocą wszechobecnych, różnokolorowych, miękkich i miłych w dotyku poduszek porozkładanych po całym pokoju. Na każdej szafce i półce królowały pluszowe zwierzątka omiatające władczym i groźnym wzrokiem całą moją komnatę. Dopiero teraz doszło do mnie, że to małe królestwo pięknego wystroju jest ogromne. Znacznie większe niż jakikolwiek pokój, w którym kiedykolwiek mieszkałam.
Wszystkie moje rzeczy bardzo szybko znalazły swoje miejsca. Ubrania i buty powędrowały do gigantycznej garderoby, która była tylko moja, a na dodatek wypełniona po brzegi ciuchami w moim rozmiarze i stylu. Prowadziły do nirj drzwi, znajdujące się obok wejścia do mojej własnej łazienki. Łazienka była duża i sterylnie biała z pewnymi wyjątkami, jakimi były czarne płytki i jasnoszare szafki, w których znalazły się moje kosmetyki. W pokoju pod sufitem, w specjalnie przygotowanym do tego miejscu, na grubym łańcuchu, powiesiłam swój worek treningowy, zaczepiając go o metalowy hak. Wszystkie pluszaki mogły bić się na spojrzenia z pięknymi, srebrnymi oczami, którymi ozdobiłam każdy dostępny kawałek ściany.
Wreszcie mogłam odpocząć. Przez wielkie okna do pokoju wlewało się mnóstwo światła. Ze strachu przed porażeniem słonecznym zasunęłam długie, czarne zasłony, sprawiając, że w pokoju zapanowała ciemność. Z miejsca, w którym stałam, czyli spod najdalej oddalonej od łóżka ścianie, wzięłam szybki rozbieg a gdy już dobiegłam do łóżka, wskoczyłam na nie. Moje lądowanie było cudownie miękkie. Nie minęło dużo czasu, a ja już leżałam na łóżku, zwinięta w kłębek, wtulona w czarny koc i ubrana w szare dresy o czarną bluzę z kapturem. Było tak ciemno i cicho, że nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.
Biegnę przez las. Przedzieram się między pniami wielkich drzew dookoła mnie. Jest ciemno. Nie widzę nic poza niewielkim punktem, jakimś nikłym światełkiem, majaczącym w oddali między drzewami. Nie wiem dokładnie, co to jest ani gdzie dokładnie się znajduje, ale wiem, że chcę i muszę się dowiedzieć jaką kryje tajemnicę.
Biegnę dalej. Nie zauważyłam jednak wystającego z ziemi korzenia drzewa i upadłam na zimną trawę. Przy zetknięciu z ostrym patykiem rozdarłam długą, srebrną suknię, w którą byłam ubrana, a przy okazji zdarłam jeszcze kolana, łydki i dłonie. Czuję płynącą po nogach i rękach krew, jej metaliczny zapach. Nie zwracam uwagi na podartą sukienkę, wycieram w nią zakrwawione dłonie i biegnę dalej. Jeszcze kilka razy upadam, mnóstwo razy ocieram o ostre pnie drzew. Rany na rękach i nogach pieką, krew wypływa z nich niewielkimi strumieniami. Za każdym razem, gdy moje bose stopy stykają się z ostrymi patykami leżącymi na ziemi, czuję palący ból i domyślam się, że rany pojawiają się na nich tak szybko, jak grzyby po deszczu. Nie zwracam na to uwagi. Nie zastanawiam się nawet ile zostało z mojej sukni. Po prostu biegnę dalej.
Wiem, że już niedaleko, do tego, czego szukam. Tylko problem polega na tym, że nie wiem tak dokładnie jak to 'coś' wygląda. Niewielki punkt błyszczący w oddali może być wszystkim. Między drzewami dostrzegam małą, srebrną plamkę, a tak właściwie dwie. Przyspieszam. Rozgarniam ostatnie krzaki stojące na mojej drodze. Po chwili moim oczom ukazuje się niewielka polana. Na jej środku widzę jakąś ogromną, czarną plamę. Gdy plama odwraca się w moją stronę, dokładnie na przeciwko siebie zauważam dwa niewielkie, srebrne punkciki. Dopiero teraz zauważam, że czarna plama jest wysokim chłopakiem, a te srebrne punkciki są jego oczami.
Chłopak powoli podchodzi do mnie i obejmuje mnie swoimi silnymi ramionami. Opieram czoło na jego piersi. Ma na sobie czarną pelerynę z kapturem, który zsunął się z jego głowy, ukazując krótkie, czarne włosy. Opuszkami palców gładzi mój policzek. Kiedy dotyka mojej dłoni czuję ból. Rany po licznych upadkach nie pozwalają o sobie zapomnieć. Krzywię się lekko, zaciskam zęby i próbuję wytrzymać. Chcę, żeby jego palce splotły się z moimi, mimo że będzie bolało. Ale on unosi moją dłoń, żeby obejrzeć ją w świetle księżyca. Srebrne oczy chłopaka przesuwają się po mojej ranie, badając jej każdy centymetr. Po chwili unosi moją dłoń jeszcze wyżej i zbliża ją do swoich ust. Całuje ją delikatnie, w miejscu gdzie pojawiła się po upadku krwistoczerwona plama. Przed oczami pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa. Tak od zawsze robiła moją mama, gdy coś sobie zrobiłam. Zawsze po zetknięciu z jej ustami każda, nawet najdrobniejsza ranka goiła się szybciej. Zamykam oczy. Dotyk miękkich warg chłopaka sprawił, że już prawie nie czuję bólu. Słyszę odgłos rozdzieranego materiału, a chwilę później czuję, jak moją ranę w swoje szpony zamyka miękka tkanina. Otwieram oczy i oglądam dłoń w świetle księżyca. Prowizoryczny bandaż ze skrawka czarnej peleryny chłopaka zatamował krwawienie. Ból zniknął albo usunął się gdzieś daleko w cień. Nie wiem. W każdym razie nie czułam już żadnego palenia w ranie.
Chłopak przyciąga mnie do siebie. Dotyka mojego policzka i unosi podbródek i lekko się uśmiecha. Nachyla się nade mną. Jego usta powoli zbliżają się do moich. Zamykam oczy. Wiem, co chce zrobić. Nie jestem głupia. Ja też tego chcę. Marzę o tym. Jego usta są jeszcze bliżej. Jego wargi już prawie dotykają moich.
- Lauren! - Całą tą piękną scenę przerywa głośny krzyk. Niechętnie odwracam się, żeby zobaczyć, kto właśnie zniszczył najpiękniejszy moment w całym moim życiu. Winny tej zbrodni biegnie przez leśną polanę. To Calvin. Na szczęście czarnowłosy chłopak nadal trzyma mnie w swoich ramionach. Właśnie zamierzałam przekląć i wysłać do diabła mojego irytującego byłego, gdy nagle między drzewami zaczęło przedzierać się mnóstwo facetów w czarnych pelerynach.
Szli powoli, ale ich celem było zamknięcie nas w wielkim czarnym okręgu. Chcieli otoczyć naszą trójkę tak ciasno, żeby nikomu nie udało się uciec z naszego radosnego kółeczka. Nagle w mojej dłoni znikąd pojawia się pistolet. W środku ma tylko jedną kulę. Wiem, co muszę zrobić. Jedna kula przeznaczona jest dla jednej osoby. Muszę zabić Calvina albo czarnowłosego chłopaka. Przez krótką chwilę patrzę w jego srebrne oczy. Szukam w nich odpowiedzi na dręczące mnie pytanie. To jedno spojrzenie w zupełności mi wystarczyło. Już znam odpowiedź. Podjęłam decyzję.
Peleryniarze są coraz bliżej nas, ich czarny okrąg staje się powoli coraz mniejszy. Odwracam się tyłem do chłopaka. Nadal czuję jak jego ramiona obejmują mnie w talii, trzymają, żebym nie uciekła. Ale ja nie zamierzam od niego uciekać. Nie ma co dłużej czekać ze śmiertelnym wyrokiem. Patrzę Calvinowi w oczy. Nie jestem tchórzem, nawet na chwilę nie odwracam wzroku. Wyciągam rękę z pistoletem do przodu. Celuję prosto w niego. Naciskam spust i uwalniam kulę. Słyszę charakterystyczny dźwięk wystrzału. Małe narzędzie zbrodni leci w stronę Calvina. Słyszę głośne uderzenie o ziemię, wiem, że mój były już nie żyje. Kula trafiła tam, gdzie miała trafić - w serce, i zrobiła to, co miała zrobić - zabiła.
Rozglądam się dookoła. Peleryniarze powoli znikają, rozpływają się w powietrzu. Nagle czarnowłosy chłopak przyciąga mnie do siebie, nachyla się nade mną i całuje. Zaczyna delikatnie, a później coraz mocniej przyciska swoje usta do moich. Chcę, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale los chce inaczej. Odrywa chłopaka ode mnie, zabiera go i razem szybują gdzieś w górę. Patrzę na nich dopóki całkiem nie znikają w ciemnych, nocnych chmurach.
Zostałam sama. Wszyscy peleryniarze zniknęli, nawet ciała martwego Calvina już nie ma. Ostatnią rzeczą, jaką słyszę, jest szyderczy, demoniczny i głośny śmiech. Otacza mnie. Jest wszędzie. Przeraża mnie.
Krzyczę w swoją dłoń. Nadal mam zamknięte oczy, ale już nie śpię. Krzyk jest głośny, ale moja dłoń nie pozwala mu wypłynąć z moich ust. W końcu otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Jestem w swoim bezpiecznym pokoju, leżę zwinięta w kłębek na łóżku. Wszystko dobrze, las zniknął. Patrzę na swoją dłoń. Nie ma na niej prowizorycznego bandaża ze skrawka peleryny, a w drugiej dłoni nie ma pistoletu. Cały czas jestem ubrana w te same dresy i bluzę. To był tylko sen. Tylko sen.
- Histeryczko, to tylko głupi sen, pieprzony koszmar, a ty robisz z niego wydarzenie życia i zastanawiasz się, czy przypadkiem nie był prawdą. Ogarnij się. - Ona chyba pierwszy raz w życiu ma rację. To tylko pieprzony koszmar, wytwór mojej wyobraźni. Ale jedna rzecz była prawdziwa. Patrzę na ściany. On na mnie patrzy. To o jego oczach cały czas śniłam. Wiem, że istnieje. Teraz wiem, jak wygląda. Nie muszę od razu brać kartki i rysować mnóstwa kopii jego portretu. Zapamiętam go.
Teraz muszę się wyżyć. Zawsze tak mam po koszmarach. Muszę spożytkować energię, której nie mogłam wykorzystać we śnie, gdy robiłam to, co kazało mi coś, co sterowało moim snem. Kiedyś bez opamiętania tłukłam w worek, ale dzisiaj tego nie zrobię. Nie wiem, jak Emily zareaguje na głośne walenie w środku nocy, o ile już śpi. Dzisiaj pójdę pobiegać. Wkładam buty i związuję włosy. Podchodzę do okna i otwieram je. Czuję na twarzy chłodne, nocne powietrze. Nie mam myśli samobójczych. Nie chcę skakać przez okno, żeby się zabić. Chcę, żeby nikt nie wiedział, że wychodzę. Cofam się kawałek do tyłu i biorę rozbieg. Wyskakuję przez otwarte okno i zgrabnie ląduję na jednej z gałęzi wielkiego drzewa, rosnącego obok okna mojego pokoju. Cicho schodzę na dół po jego pniu. Kiedy tylko moje stopy dotykają ziemi zaczynam biec najszybciej jak potrafię. Nie wiem, gdzie jestem, dokąd biegnę ani którędy z powrotem wrócę do domu. Nie martwię się tym. Na razie mam to w dupie. Chcę adrenaliny, a szybki bieg w nie wiadomo jakim kierunku dostarcza mi jej tyle, ile potrzebuję. Teraz chcę czuć tylko chłodne powietrze na twarzy i ból w nogach, coraz silniejszy z każdym krokiem. Nogi bolą mnie już ie do wytrzymania, jednak mimo to przyspieszam. Adrenalina walczy z krwią. Chce, żebym w żyłach wyczuwała tylko ją, a nie jej czerwoną koleżankę, egoistycznie wpycha się w każdą nawet najdrobniejszą żyłkę. Coraz trudniej złapać mi oddech, jednak biegnę dalej. Biegnę i się nie zatrzymuję. Biegnę najszybciej, jak mogę. Chcę wyrzucić z głowy wszystko, co wiązało się z tym snem. Oczywiście poza chłopakiem z czarnymi włosami i srebrnymi oczami. On na zawsze zostanie w niej uwięziony. Nic nie ruszy go z mojej głowy. Nic go z niej nie wyciągnie.
Obok mnie chodnikiem idzie jakaś para. Śmieją się, chłopak trzyma dziewczynę za rękę. Wiem, że przechodzą obok mnie, nie dlatego, że ich widzę. Moje oczy cały czas podziwiają chodnik uciekający pod moimi stopami. Wyczułam ich, a dokładniej ich emocje. Gołym okiem można było dostrzec otaczające ich szczęście. W głowie słyszę ich śmiech. Cieszą się, że są ze sobą. Czuję ich radość. Czuję wszystko, co dobre. Czuję wypełniające komórki ciała szczęście. Chcę im je wydrzeć z gardeł, egoistycznie przejąć, zagarnąć tylko dla siebie, nie dzielić się nim z nikim. W ich żyłach zamierzam pozostawić tylko smutek, strach, wszystko co najgorsze, przypomnieć im najstraszniejsze wspomnienia, największe lęki.
Gwałtownie się zatrzymuję. Jestem chyba jakaś nienormalna, psychiczna. Muszę być chora na głowę, skoro chcę dwójki niewinnych ludzi pozbawić szczęścia. Zamykam oczy. Oddycham głęboko. Wdech. Wydech. Wdech... Chłopak i dziewczyna powoli oddalają się ode mnie. Powoli rozpływają się w kłębiącej się przede mną ciemności. Nie mogę pozwolić, żeby zniknęli mi z oczu. Idę za nimi szybkim krokiem. Muszę ich dogonić. Potrzebuję ich szczęścia. Czuję nieznośne palenie w gardle. Jestem głodna, ale nie chcę jedzenia. Chcę wyssać całe szczęście z tej dwójki. To mi w zupełności wystarczy. Przyspieszam. Nie mogę pozwolić, by moja smakowita kolacja tonąca w sosie z radości i śmiechu tak po prostu mi nawiała. Jeszcze jeden zakręt, jeszcze kilka metrów, jeszcze tylko...
Zawracam gwałtownie. Biegnę w przeciwnym kierunku. Nie zwracam uwagi na protesty jakiejś małej, chorej części mnie, która każe mi zawrócić, wyrywa się, żeby dopaść parę, żeby ją dogonić, żeby wchłonąć jej szczęście. Staram się ignorować walkę, którą toczy, próbując postawić na swoim i zmusić mnie do pobiegnięcia w drugą stronę. Wiem, że mój upór wygra i nie pozwoli przejąć tej cząstce kontroli nad moimi myślami i działaniami. Koncentruję się na swoich stopach, na kolejności, w jakiej stykają się z chodnikiem. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa...
Nagle nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Już ich nie kontroluję. Zawracają. Biegną jak błyskawica. Niosą mnie do pary. Cholera! Przegrałam. Teraz ta chora część rozpanoszyła się w mojej głowie i robi co chce. Nie potrafię się jej sprzeciwić. Mogę się jej tylko podporządkować.
W małej ciemnej uliczce rzucam się na parę. Unieruchamiam dziewczynę przyciskając ją do ściany. Wiem, jak wyssać z nich szczęście, jak to zrobić, by nie zabić. Wiem, jak pozostawić tylko to, co złe. Chłopak próbuje bronić swojej ukochanej. Jakie to romantyczne. Okładanie mnie pięściami nic mu nie dało. Tylko mnie wkurzyło. Po chwili ląduje przy ścianie obok swojej wybranki. Obydwoje się szarpią. Nie obchodzi mnie to. Patrzę dziewczynie w oczy. Hipnotyzuję ją swoim spojrzeniem. Myślę wyłącznie o jej szczęściu, którego potrzebuję. To właśnie w głowie i w sercu jest go najwięcej. Radość dziewczyny pierwsza zmierza w moje otwarte ramiona. Zapraszam ją do swojego serca, tam, gdzie jest najbardziej potrzebna.
Nagle coś dziwnego każe mi zakończyć kolację. Zmusza do wypuszczenia chłopaka i dziewczyny. Nie umiem walczyć. To coś wygrało.
Udało mi się. Pokonałam tę cząstkę, która zmusiła mnie do zaatakowania tych ludzi, pożywienia się ich emocjami. Jednak wiem, że niedługo znowu o sobie przypomni. Mimo że ją na chwilę wygoniłam, czuję jej głód, czuję głód szczęścia. Potrzebuję tego, czego potrzebuje ona. Mam wrażenie, że nie mogę jej wyrzucić, że ona zawsze będzie ze mną połączona nierozerwalną więzią.
Jestem wyczerpana. Głód i palenie w gardle nie dają mi spokoju. Osuwam się na ziemię. Moje powieki stają się coraz cięższe, powoli zaczynają opadać. Zanim zamykają się całkowicie, widzę, jak moja niedoszła kolacja ucieka. Gardło płonie coraz bardziej. Powoli pochłania mnie ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, są silne i chłodne ramiona, obejmujące mnie w pasie i pod kolanami. Ktoś mnie niesie. Wszystko mi jedno dokąd. Chcę tylko, żeby ta noc już się skończyła.
----------------------------------------------------------
No i wreszcie jest kolejny rozdział :) Nie było go tak długo nie dlatego, że nie miałam pomysłu tylko dlatego, że po prostu rzadko miałam czas, żeby siąść i coś napisać, więc powoli powstawał w kawałkach ;) Przyczyniła się do tego nauka, brak internetu i wyjazd do Londynu, o którym więcej się dowiecie w innym poście :) Mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
A teraz wracając do rozdziału... Mam nadzieję, że Wam się choć trochę podobał ;D Starałam się, żeby było w nim znacznie więcej akcji niż w poprzednich :) Jak myślicie co będzie dalej? Kolejny rozdział już wkrótce :) Postaram się, żeby było w nim jeszcze więcej akcji :) Wasza kochana Lauren powróci za jakieś dwa tygodnie :D Mam nadzieję, że już nie możecie się doczekać ;D
"Wypowiedziana prawda zawsze jest mniej przerażająca niż podejrzana".
"Kuszona" P. C. Cast & Kristin Cast
oli$360
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz